II Niedziela Wielkie Postu (rok C)
Przeżywamy drugą niedzielę Wielkiego Postu. Wciąż więc można powiedzieć, że jesteśmy na początku tej drogi, tego szczególnego czasu, którego celem jest dojście do jutrzenki Zmartwychwstania Pańskiego – przez ciemność do światłości. Taką też drogę ukazuje nam dzisiejsza liturgia Słowa: w ciemności nocy, na górskich wyżynach, rozbłyska jasność, która budzi lęk i zachwyt, która pozostaje dla nas tajemnicą.
Pan w swoim Słowie zabiera nas dzisiaj na Górę Przemienienia. Generalnie w Wielkim Poście wpatrujemy się i rozważamy Jego udręczoną twarz, Jego spojrzenie przeniknięte bólem i cierpieniem, które nic nie zdoła opisać. Tymczasem, w tej liturgii Słowa, Jezus pozwala nam ujrzeć Jego chwalebne Oblicze, tak jakby chciał w ten sposób nam przypomnieć, że nasza droga nie kończy się na krzyżu, a wszelka duchowość pasyjna nie ma być cierpiętnictwem. Jezusowe cierpienie nie jest cierpieniem dla cierpienia, ale jest drogą, jest bramą do chwały Zmartwychwstania. Nawet Mojżesz i Eliasz rozprawiając z Nim o zbliżających się wydarzeniach w Jerozolimie i o dziele odkupienia, którego miał Chrystus tamże wypełnić – rozprawiają o tym z Panem, który jaśnieje Bożą chwałą. Krzyż i Zmartwychwstanie są ze sobą tak ściśle połączone. Wiara jednak jest wędrowaniem w Bożej tajemnicy, która nas przerasta. Jesteśmy prowadzeni przez Dobrego Pasterza, choćbyśmy nawet szli ciemną doliną, nie musimy się obawiać, bo On nas zawsze chroni.
Gdy zatrzymałam się nad pierwszym czytaniem z Księgi Rodzaju, uderzyło mnie właśnie to Boże polecenie skierowane do Abrama: „wyjdź z namiotu”. To taki kontrast do słów Piotra: Panie, zbudujemy trzy namioty. Nie, nie mamy się zatrzymać na drodze wiary. Poza tym, chwili nie da się zatrzymać. Apostoł, który nie dopuszczał do siebie myśli, że jego Mistrz miałby być odrzucony i zabity, chciał zbudować dla Niego namiot i tak Go zatrzymać. Tymczasem, nie dostrzegł, że Słowo (Chrystus) już rozbiło sobie namiot między nami: tj. stało się Ciałem, przyjęło człowieczeństwo z miłości. Cała nasza rzeczywistość – oprócz tego, że jest Jego z racji tego, że jest On jej Stwórcą – jest Jego „namiotem”, miejscem przebywania z nami, pośród nas. Nie możemy zbudować Mu namiotu. Jego bowiem nie da się zamknąć. Co ciekawe także, Piotr chciał postawić trzy namioty, jakby chciał każdego oddzielić: osobno Jezusa, osobno Mojżesz (Prawo) i osobno Eliasz (Prorocy). Ale to wbrew Bożej logice. Prawo i Prorocy zapowiadały Jezusa. Chrystus przybywa, aby je wypełnić, a nie znieść – jak sam zauważył na kartach Ewangelii. Nasza wiara jest spójnością, to szczególna harmonia. Do takiej harmonii – a co za tym idzie, także uporządkowania i całościowego przeżywania – zaprasza Jezusa wskazując, że takie winno być nasze człowieczeństwo. Nie ma osobnej przestrzeni dla Boga w sercu, a osobnej na wszystko inne. Nie ma osobno litery i osobno Ducha. Wezwani jesteśmy do jedności. Do takiej na wzór Jedności Trójcy Przenajświętszej. Te trzy namioty kłócą się także z obrazem miłosierdzia, wzajemnej miłości, przykazania miłości Boga i bliźniego, które Jezus uczynił jednym. Trzy osobne namioty nie są wypełnieniem wezwania do braterstwa i jedności dzieci Bożych, do tworzenia jednego ciała. Namiot – w myśleniu Piotra – może był też symbolem miejsca schronienia. Bóg jednakże nie chce naszego ukrywania się. Dlatego, podobnie jak Abram, mamy dziś z mocą usłyszeć słowa Boga: wyjdź z namiotu. I tu już każdy sam powinien zadać sobie pytanie i poszukać na nie odpowiedzi: co jest moim „namiotem”, z które mam wyjść? Bóg zaprasza Abrama (mnie) do dalszej drogi.
Wiara także jest takim procesem utkanym z przeróżnych etapów. Na żadnym jednak z nich nie możemy zapomnieć o Bożych obietnicach i deklaracjach. Abram wychodzi i słyszy polecenie, aby spojrzał w niebo. Gdy ja kieruje moje spojrzenie? Bóg kieruje je ku górze. Ale także – kieruje spojrzenie Abrama ku sobie. Bóg kieruje jego spojrzenie ku sobie. Abram ma patrzeć na Boga, ma wyjść ze swojego namiotu. Raz już wyszedł ze swojego rodzinnego domu, aby za Bożym wezwaniem wyruszyć do ziemi nieznanej, a teraz Bóg znów mu przypomina: jesteś w drodze. My również wciąż jesteśmy pielgrzymami, aż po swój ostatni dzień. Wyjść z namiotu i spojrzeć w niebo. Bóg składa Abramowi wielką obietnicę licznego jak gwiazdy na niebie potomstwa. Abram i jego żona Sara są już w bardzo podeszłym wieku i po ludzku, z biologicznego punktu patrzenia, jest to kompletnie niemożliwe. Dla Boga jednak nie ma rzeczy niemożliwych. Reakcja Abrama wydaje się być nam bliska i jesteśmy w stanie go zrozumieć, a nawet wziąć w obronę. On wątpi, niedowierzając zadaje pytanie: jak będzie się mógł upewnić? Bóg sam jest gwarantem realizacji swoich słów. I uwierzył Abram Bogu i ten akt poczytano mu za sprawiedliwość. Jakże miła jest Bogu nasza postawa wiary. O Abrahamie powiedziano, że uwierzył nadziei wbrew nadziei. Jego nadzieją był sam Bóg.
Zapadła noc, a Abram pogrążył się w głębokim śnie. Słysząc obraz takiego snu przychodzą mi na myśl trzy skojarzenia. Pierwsze: sen Adama. Pierwszy człowiek zapadł w ten sen, aby Bóg mógł z niego powołać kobietę. Sen rodzący życie. W przypadku Abrama, jego sen jest przestrzenią przymierza zawartego przez Boga z nim, a przez niego, z owymi „pokoleniami”, nowym ludem. Ten sen to jak swoistego rodzaju zatrzymanie, czyli Bóg ma „przestrzeń” do działania. Drugie skojarzenie: to sen św. Józefa. Ten Przeczysty Oblubieniec Niepokalanej, gdy dowiedział się, że zaślubiona z nim Maryja, stała się brzemienna, targany wewnętrznymi rozterkami, które rozrywały jego duszę, zapadł w sen podczas którego Anioł przekazał mu nowinę. Gdy św. Józef się obudził – to powstanie ze snu było jego „zmartwychwstaniem”. Przeszedł od ciemności swoich wątpliwości i ludzkich prób rozwiązania tej trudnej sytuacji, w której znalazł się do światła Bożych planów, którym uwierzył (podobnie jak Abram) bardziej niż swoim myślom. Czy odnajduję się w tej historii? A może z moich myśli i mojej logiki czynię „bożka”, któremu daję pierwszeństwo przed wolą Boga? Ten sen, tak głęboki, przeniknięty uczuciem lęku; ten sen w nieprzeniknionej ciemności, to trudne do opisania doświadczenie, które jednak, jak widzimy, wpisane jest w drogę wiary. Trzecie skojarzenie: to sen uczniów w Ogrójcu. Misterium Męki Pana przerosło ich. Chcieli być z Nim, ale wewnętrznie – w znaku tego snu – uciekli.
Wielki Post jest także dany nam dlatego: aby zaprosić nas do dojrzewania w wierze. Aby nasza wiara stawała się coraz bardziej dojrzała, a to zakłada – między innymi – poleganie na Bogu, a nie na sobie. W kontekście tego doświadczenia, jakże mocno wybrzmiewają słowa refrenu Psalmu: „Pan moim światłem i zbawieniem moim”. Pan moim światłem. Jakże niezwykły jest w ogóle ten Psalm. W tej nocy, która również konfrontuje nas z pytaniem, kogo będę słuchał bardziej, czy pozostanę w świecie swoich myśli, czy wyjdę z tego namiotu, aby „zapatrzeć” się w Boga, rozbłyska Boże światło. Tajemnice Boże budzą lęk, ale i fascynacje. To jedno misterium o dwóch odcieniach, których jednak nie da się oddzielić od siebie. Znamy takie sny z trwogi: ten na Taborze właśnie, ale także uczniów w Ogrójcu. Boża tajemnica zawsze budzi i budzić będzie fascynację i grozę. Boga nie zrozumiemy. Zresztą, wiara to nie rozumienie. Wiara Abrama narodziła się z tego, co usłyszał. Usłyszał bardziej słowo Boga niż swoje. Co jednocześnie nie deprecjonuje naszych słów. Aby być uczciwym wobec Boga i siebie należy słyszeć i rozpoznawać zarówno Jego słowo, jak i swoje słowo. Rozeznawanie bowiem to dialog, zasłuchanie i rozmowa, poznawanie Boga, ale również siebie. Aby Słowo zostało przyjęte i usłyszane potrzebuje wiary. To jest taka wzajemność.
Zauważmy jednak, że Abram zapada w sen, gdy już przygotował ofiarę dla Pana. To znamienne. Nasza pobożność, wiara, jest właśnie również tą przestrzenią „snu”, o którym mowa w tych tekstach. Oczekiwanie może „zmęczyć”, dlatego niczego nie budujemy na sobie. Może nam to umknąć, ale to Pan zawiera przymierze. Tu nie ma nic o Abramie. Autor natchniony wyraźnie pisze: „Pan zawarł przymierze”. To Bóg jest zarówno Inicjatorem jak i Gwarantem tego przymierza, które jest Jego dziełem. Pan przechodzi między ofiarnymi zwierzętami. Podobnie Abram, ta scena obrazuje jego przejście od wiary w Pana do wiary Panu. Podobnie mówił Benedykt XVI: mamy nie tyle wierzyć w Boga, co wierzyć Bogu. Może to subtelna językowa różnica, ale bardzo ważna, zmieniająca optykę.
Idąc dalej za słowami Psalmu: to Pan jest naszą duchową tarczą, to On jest naszą zbroją. Psalmista daje konkretne wskazania, co mamy czynić, aby się nie pogubić w obliczu niebezpieczeństw: pierwsze: szukać Oblicza Boga, a zarazem nie zakrywać swojej twarzy. Gdy na Górze, Jezus ukaże uczniom swoje chwalebne Oblicze, ukaże im ich samych zarazem. W Obliczu Pana mamy widzieć swoją twarz, to znaczy Jego chwała jest zapowiedzią tego, do czego my jesteśmy wezwani i zaproszeni. W drugim czytaniu św. Paweł przypomina, że Chrystus (a więc i także Jego uczniowie, ci, którzy idą za Nim) ma nie tylko przyjaciół, ale także wrogów, tych, którzy są Mu nieprzyjaźni. Mamy jednak pamiętać, że nasza ojczyzna – wieczna – jest w niebie. To jest znów to spojrzenie w górę; to spojrzenie, które niejako przez chmury próbuje przebić się, przedostać, aby widzieć więcej, aby patrzeć dalej. Nie zakrywać swojej twarzy oznacza także stanięcie w prawdzie przed Bogiem (a także przed sobą samym) – bez nakładanych masek, chowania się za nieswoimi wizerunkami. Przed Panem nie musimy się wstydzić żadnego naszego oblicza. Poznanie i konfrontacja zaś z tą prawdą nie ma służyć dla naszego „zdołowania”, ale podniesienie. Patrząc na Jezusa mamy pamiętać, że jesteśmy umiłowanymi dziećmi Bożymi.
Co jednak ciekawe, gdy na Górze Piotr mówi o zbudowaniu trzech namiotów, pomija namiot dla siebie i swoich dwóch towarzyszy. Namioty mają być tylko dla Chrystusa, Eliasza i Mojżesza. Zastanowiło mnie to tym razem. Czuł się niegodny, jak wtedy nad jeziorem po cudownym połowie ryb? A może jednocześnie chciał być blisko Bożej chwały, ale zarazem nie chciał, aby ona zbyt „mocno” przeniknęła w jego życie? Być razem, a jednak dużo bardziej obok niż w komunii. To ciekawe. Jak się w tym odnajduję? Jak w zestawieniu z tą postawą Apostoła określiłbym siebie, swoje podejście do wiary i relacji z Panem?
Dalej Psalmista mówi o oczekiwaniu, które ma być także przeniknięte postawą męstwa. Mamy nabierać odwagi. Po to również Jezus zabrał ze sobą uczniów (wybranych) na Górę Przemienienia. Aby nabrali odwagi. Po to i nas Pan zaprasza dziś, w drugą niedzielę Wielkiego Postu na tę samą Górę. Abyśmy ujrzawszy Jego chwalebne Oblicze nabrali odwagi. Jednakże ta odwaga i męstwo – które „karmi” się, podtrzymuje na modlitwie – mają mieć swoje źródło w Bogu. Tu nie chodzi o „naszą” odwagę, ale o zaufanie, o ufną współpracę z Łaską. Trwać mocno w Panu. To zakorzenienie w Panu (o którym pisze w jednym ze swoich listów św. Paweł) jest źródłem męstwa. To ono sprawia, że w obliczu przeróżnych trudności nie poddamy się, nie ulegniemy panice. Psalmista pyta (retorycznie): przed kim miałby czuć trwogę skoro Pan jest jego Obrońcą i Zbawicielem. Owszem, w relacji z Bogiem ma być obecna również z naszej strony bojaźń Boża, która ochroni nas przed zuchwalstwem. Czego ja się lękam? Jakie lęki odnajduję w sobie? Nazwanie ich przyczyni się do ich oswojenia i pomoże z nich wyjść. Choć jest to nieraz długi i żmudny proces. Tak pyta Psalmista, a odpowiedź – podobnie brzmiące słowa – znajdujemy w Liście do Rzymian św. Pawła: jeśli Pan jest z nami, kogo mielibyśmy się lękać? Cóż nas zdoła odłączyć od miłości Boga, który dla naszego ocalenia poświęcił własnego Syna? Przemienienie Pańskie zachęca nas do wytrwania oraz ukierunkowuje nasze spojrzenie ku temu, co właśnie przed nami. Mamy bowiem uczyć się spojrzenia eschatologicznego.
Wracając jednak do przemienienia twarzy na modlitwie. Czy ja również tego doświadczam? Bo przecież taki powinien być (m.in. taki) owoc modlitwy, czyli mojego osobistego spotkania z Bogiem: moja przemiana oraz to, że ona będzie z wnętrza promieniować na to, co zewnętrzne. W takim też sensie Jezus powiedział, że mamy być światłem w świecie – opromieniać świat zewnętrzny, świat, który nas otacza, światłem, które najpierw my sami na modlitwie zaczerpniemy z Przedwiecznej Światłości. Mojżesz zasłaniał twarz, gdy wychodził ze spotkania z Bogiem. My nie tak mamy czynić. Nasze świadectwo ma być jawne. Nie da się bowiem ukryć światła. Nie po to zapala się lampę, aby ukryć ją pod korcem, ale aby jej światło było dostępne dla każdego.
Mojżesz i Eliasz to Prawo i Prorocy. W Jezusie jest Pełnia. Bóg w swoim Synu wypowiedział najdoskonalsze Słowo i w Nim zawarł całą swoją mowę. Słusznie więc słyszymy głos Ojca: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie”. Znów to wezwanie do słuchania, do zasłuchania. Refleksja ta przewija nam się, jest obecna w całym tym rozważaniu. „Jego słuchajcie”. W świecie otacza nas wiele głosów. Do tego dochodzą również nasze wewnętrzne monologi i związany z tym trud rozeznania, które myśli są od Boga, które są moje, a które są podszeptami złego. Wszystko to weryfikujemy z pomocą Słowa Bożego, Pisma Świętego. Wciąż sama zastanawiam się i próbuję odkryć w praktyce piękną i głęboką myśl, że Słowo ma czytać nas. Nie tylko my je czytamy (słuchamy), ale pozwolić jeszcze, aby to Słowo czytało nas. Znów stajemy wobec misterium wzajemności, w którym rozważać możemy także to pochylenie pełnie miłości (jak to w swojej poezji wyraził Karol Wojtyła, papież św. Jan Paweł II) Boga nad człowiekiem. pochylenie, które nie przygniata, ale podnosi. Ileż więc potrzeba wewnętrznej uważności, skupienia, ale również zaangażowania, aby nauczyć się rozpoznawać prawdziwy Boży głos. Do tego również potrzebna jest postawa milczenia. Takiego milczenia, które oczywiście nie ma w sobie nic z jakiegoś wycofania, wyobcowania. Nie chodzi o milczenie dla milczenia, które byłoby nawet może nieraz sztucznym i na siłę wymuszonym powściągnięciem mowy. Nie. Chodzi o milczenie, które całe jest przeniknięte Obecnością. Które w swojej uważności nastawione jest na Obecność – na Boga, ale także na obecność mnie samego. Może to nam gdzieś w pobożności umyka, ale dobry kontakt z samym sobą jest także niezbędny, aby wejść w prawdziwą relację z Bogiem. Z tym, że właśnie to poznawanie samych siebie odbywa się w Jego świetle – także po to, abyśmy wiedzieli, dokąd zmierzamy; aby „ja”, które jest realne tu i teraz miało przed oczyma to „ja”
idealne, które jest Bożym planem dla każdego z nas (nowy człowiek w Chrystusie; pełnia człowieka). Więc – milczenie pełne Obecności. Jest to milczenie, które możemy uczyć się od marcowego patrona, czyli św. Józefa. Jego milczenie całe było nastawione na słuchanie. Właśnie dlatego milczał, aby mógł lepiej usłyszeć. Także ta perykopa kończy się stwierdzeniem, że uczniowie na ów czas zachowali milczenie; zachowali je aż do czasu, gdy już mogli to ogłosić – do chwili wskazanej przez Boga. Wiedzieć kiedy milczeć, a kiedy głosić. Ale to zakończenie może nasunąć jeszcze jedną myśl. Także Maryja – oraz św. Józef – tajemnice Boże, których byli świadkami (więcej nawet: uczestnikami), słowa, których od razu nie rozumieli – wszystko to, zachowywali w swoim sercu. Składali je w sercu jak w skarbcu. Milczenie jest takim „strażnikiem”. W ciągłym hałasie i rozgadaniu nie da się rozważań, a tymczasem aby tworzyć relację ze Słowem potrzebne jest zatrzymanie: takie przyglądanie się Słowu, oglądanie Go, rozpatrywanie, po prostu bycie z nim i przy nim.
Gdy wybrani trzej uczniowie ocknęli się, okazało się, że Jezus jest sam”. Już tylko (aż) On sam jeden. W Nim jest Pełnia. Nie ma już komentarzy i dodatków. Nie ma zapowiedzi i podpowiedzi. Jest On sam. Jakże delikatnymi nićmi tkana jest ta scena. On i ja. On, który pochyla się i mówi, aby się nie bać. On, który bierze za rękę, prowadzi i zapewnia, że On sam wystarczy. Tylko Bóg. Ten, który jest moim Światłem i Zbawieniem.
Trwamy nadal w Wielkim Poście. To zdanie brzmi jak owo zejście z Góry Przemienienia. Te szczególne chwile spotkania z Panem mają nas jednak prowadzić do codzienności, a nie z niej wyłączać. Posłani jesteśmy do codzienności. Umocnienie tym Słowem i tym spotkaniem, mamy dołączyć do „pozostałych”, mamy powrócić na wielkopostną drogę, ale wypełnieni Światłem, aby widząc poranioną twarz – widzieć także zawsze Bożą chwałę; aby będąc posłanym do codzienności nie zapomnieć o naszej prawdziwej, wiecznej ojczyźnie.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA