Pielgrzymi nadziei

Za nami czwarta niedziela Adwentu. Na Mszy św. wieczornej mogliśmy wysłuchać ostatniej okolicznościowej nauki, której celem było nasze duchowe przygotowanie się do rozpoczęcia Roku Jubileuszowego. Mszy św. przewodniczył i kazanie wygłosił ks. Rafał Kowalski, wikariusz parafii pw. św. Jacka w Słupsku.
„To już ostatnia, czwarta odsłona naszego zatrzymywania się nad tematem modlitwy, a dzisiaj – tak jak zapowiadałem – chcemy zatrzymać się nad tym programem, który ogłosił papież Franciszek: Pielgrzymi nadziei”. – rozpoczął ks. Rafał – „I jeśli myślę o byciu pielgrzymem, to trzeba rozróżnić między pielgrzymem a wagabundą. Pielgrzym zna cel swojej pielgrzymki, a wagabunda nie zna celu. Czy utożsamiam się bardziej z pielgrzymem czy z wagabundą? Czy znam cel swojej drogi czy go nie znam? Czy muszę go sobie nieustannie wyznaczać, poszukiwać, wewnętrznie mobilizować się, aby określać go w swoim życiu? Dla osoby wierzącej wydaje się, że on powinien być jasny. Celem naszym powinno być wieczne przebywanie z Chrystusem. I jest to nie tyle pobożne życzenie, ale to powinno być naszym celem. Oczywiście, mamy pomniejsze cele, ale to już każdy indywidualnie je wyznacza”.
„Jeśli myślimy o tym pielgrzymowaniu w nadziei, to chciałbym wyjść od pierwszego czytania, które będzie pierwszym czytaniem na Pasterce, z Księgi proroka Izajasza. Izajasz mówi, że naród kroczący w ciemnościach ujrzał światło. Najpierw to znaczy, że ten naród nie stał w miejscu, ale kroczył. A jeśli kroczył, to w ciemnościach i wiedział, co to znaczy ból braku światła.
Ciężko iść w życiu do przodu, jak nie wiadomo, gdzie jest przód, a gdzie tył. A przecież iść trzeba. Bo nie ma takich, co czas wstrzymają, aby nie wybierać drogi. Jeżeli naród potrafił kroczyć w ciemnościach, to tym bardziej jednostka. I żadnym pocieszeniem nie jest, że ci, co idą ze mną, też nic nie widzą. Można się pocieszać, że nie jestem gorszy, że inni też nie widzą, że brak nam nadziei na przyszłość. Brak nadziei razem z innymi nigdy jednak nie zaspokoi głodu światła, który kryje się w głębi każdego zamroczonego serca. A światło jest i nie przyszło znikąd. Prorok tłumaczy: Dziecię się nam narodziło. Stąd pochodzi to światło. Stąd też jest także nasze wewnętrzne doświadczenie, że my czujemy w sobie jako ludzie, że mamy pierwiastek Boga w sobie i niespokojne jest serce nasze dopóki w Nim nie spocznie. Sobór Watykański II podkreślał, że trzeba bardziej być niż mieć – i to każdy rozumie, ale ks. prof. Józef Tischner tłumaczył, że jak się nie ma, to się nie jest. Trzeba mieć, żeby być. I coś w tym też jest. Radość przed Bogiem, jaką obiecuje prorok Izajasz, to radość którą można porównać z posiadaniem zboża, tam gdzie zboże jest wszystkim w czasie pokoju; to radość, którą można porównać ze zdobyciem łupów, tam gdzie zdobycze są wszystkim w czasie wojny. I ludzie, którzy słuchali proroka nie mogli się doczekać tych czasów radości, bo pragnęli się radować jak ci, którzy coś mają. Myślę, że nikomu nie trzeba tłumaczyć, ile radości daje człowiekowi to, co posiada. Wyzwaniem jest zrozumieć, że przychodzący Jezus może być źródłem właśnie takiej radości, jakiej rzecz, osoba, zaszczyt dać nie mogą. To jest nadzieja na posiadanie narodzonej Dzieciny, czyli nadzieja na takie „mieć”, które raduje a nie zniewala. To, co my mamy, co posiadamy materialnie, może człowieka zniewalać, ale to posiadanie Bożej Dzieciny nie zniewoli. Dlatego często w kościele możemy usłyszeć w tym czasie, aby Bóg narodził się w nas i to wtedy mamy to, co duchowo pragniemy, oczekujemy, czyli Chrystusa. Izajasz wiedział, co boli jego naród, dlatego jakże bardzo się ucieszył, że jego usta miały ogłosił, że jarzmo, pręt ciemiężcy, będzie złamane, zniszczone, spalone. Naród, który wycierpiał, nie tylko od sąsiednich ludów, znał smak niewoli. Każdy kto choć raz zapłakał w niemożności swojego zniewolenia, wie, co to znaczy nadzieja na wolność. Wolność, przyniesiona w Dziecięciu, wolność od wszystkich, od wszystkiego i siebie. Wolność, w której się kocha to, co wokół, a nie płaszczy się przed tym, co otacza”.
„Prorok dalej chce powiedzieć tak naprawdę jedno, że narodzi się Mesjasz. I on Go już widzi – na 600 lat przed Chrystusem – i mówi: Dziecię się nam narodziło, Syn został nam dany. Izajasz nie tylko Go widzi, ale widzi jaki się narodził. Warto powtarzać często te widzenia Izajasza, wczytywać się w te cechy Mesjasza, aby zrozumieć, że tylko On jest Władcą idealną. Tęsknota za idealnymi pasterzami, biskupami, papieżami, prezydentami, burmistrzami, nie może nigdy wymazać tej prawdy, że nie ma ludzi idealnych, tylko Bóg potrafi rządzić i kierować jak na Pana Boga przystało”.
„Tak to o nadziei pisał prorok Izajasz. Niech jego widzenie, od którego zawsze rozpoczyna się liturgia Słowa na Pasterce, przebije się przez 2700 lat historii między nim a nami, niech przewędruje przez morze i kilometry między Betlejem a Słupskiem, a nade wszystko niech się przebrnie przez tę przestrzeń jaka jest między boską prawdą o Betlejemskiej nadziei a moim, czasem beznadziejnym, sercem”.
„W Pasterkę, w procesji do Bożego ołtarza, będzie symbolicznie wnoszona figura Dzieciątka Jezus. Przeważnie ma ona bardzo jednoznaczny wizerunek – to Dziecko, które ma wyciągnięte ramiona do człowieka. To jest taki gest, że jak się widzi takie dziecko to z natury chce się nad nim pochylić, z natury chce się je podnieść, przytulić, ukołysać. Może wtedy On pozwoli nam zrozumieć więcej, po co tu jesteśmy. I do takiego wejścia w to Boże Narodzenie was zachęcam. A potem zwróćcie uwagę, że te same ręce, tylko już dojrzałego Mężczyzny, w podobny geście, też otwarte, spoczną na Krzyżu na Golgocie. To są ciągle te same ręce, tylko już przebite, ale ciągle otwarte dla nas, pielgrzymów nadziei. Życzę wam, abyście chcieli tak wejść w to Boże Narodzenie, abyśmy pochylili się nad Bogiem, który pochylił się również nad nami i stał się Człowiekiem”.