XXIX Niedziela zwykła (rok B)

„Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili.” – tak kończy się drugie czytanie, czyli kolejny fragment Listu do Hebrajczyków. W kontekście pierwszego czytania, jak i słów Pana z ewangelicznej perykopy, możemy powiedzieć, że tym „tronem łaski” jest krzyż Jezusa – albo jeszcze bardziej: Jego otwarte ramiona, Jego otwarte Serce, otwarte, bo przebite włócznią z miłości do każdego z nas.

Fragment z Księgi Proroka Izajasza ukazuje Jezusa jako cierpiącego Sługę Pańskiego. Te wersety najbardziej kojarzą się z okresem wielkopostnym, gdyż wtedy często powracają w liturgii. Jezus jest Tym, który przyjął na siebie cierpienie za nasze grzechy. Jest także Arcykapłanem, lecz nie takim, który musi składać ofiary najpierw na oczyszczenie siebie. Przeszedł przez cierpienie i jest w stanie współczuć innym. Drogą Jezusa jest wydanie siebie za nasze życie. Jego panowanie nie jest dominacją, nie jest „przywilejem” w światowym pojęciu. W Jego drogę wpisane jest „przyjęcie kielichu”, który pewnie na początku wyda się wypełniony czymś gorzkim, lecz później stanie się słodyczą. Gorycz cierpienia zmieni się w słodycz jutrzenki Zmartwychwstania. Kiedy słyszymy o „kielichu”, przychodzą mi na myśl dwie sceny. Kielich przekazany podczas Ostatniej Wieczerzy uczniom z Krwią Nowego Przymierza oraz ten kielich, który Jezus przyjmie od Ojca. Najpierw Jezus dał w tym geście samego siebie uczniom, a poprzez nich – wszystkim nam. To także obraz tego, o czym Chrystus sam mówił, że nikt Mu życia nie odbiera, ale On sam je wydaje; sam idzie do Jerozolimy, aby wydać się tym, którzy doprowadzą do Jego śmierci. Ale zaraz po Wieczerzy nastąpi doświadczenie nocy w Ogrodzie Oliwnym. Więc to takie „kielichy” są udziałem Jezusa, a tymczasem uczniowie zdają się myśleć o czymś zupełnie innym. Myślą o zaszczytach i pierwszych miejscach.

Ten ewangeliczny fragment znów konfrontuje nas z prawdziwym obrazem Boga, a tym, jaki sobie stworzyliśmy i z tym, czego oczekujemy od Boga. To już kolejna niedzielna Ewangelia, która jest zapewne dla nas wyzwaniem, bo demaskuje jak nieraz odmienne jest nasze myślenie od Bożej logiki. Myśląc o Janie i Jakubie, którzy podchodzą do Jezusa z taką prośbą (w innym zapisie ewangelicznym znajdziemy wersję, że to ich matka przyszła do Jezusa z prośbą w imieniu swoich synów), naturalnym wydaje się zadanie sobie pytania o moje motywacje modlitwy, trwania w relacji z Panem – dlaczego przychodzę do Jezusa i czego oczekuję? Czym dla mnie jest wiara, religia?

Jezus na Ostatniej Wieczerzy dał uczniom kielich – tu, Jego uczniowie chcą otrzymywać przywileje, a nie dać siebie. Jezus zapytał ich: „Co chcecie żebym wam uczynił?” Pan pyta tak każdego z nas. I co chcemy? Jaka jest nasza, moja odpowiedź? Jan i Jakub proszą o pierwsze miejsca, pragną wielkiej chwały przy boku swojego Mistrza. „Nie wiecie, o co prosicie” – odpowiada Jezus. I jakże prawdziwe wydają się te słowa. „Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu zechce objawić” – wiara jest łaską, poznawanie Boga odbywa się niekoniecznie na „naszych warunkach”, według naszych oczekiwań. Czasem naprawdę nie wiemy, o co prosimy. Ileż w naszych modlitwach pada pięknych, górnolotnych obietnic i deklaracji! Czy tego pragnie Jezus? Bo Jan i Jakub mówią o swoich pragnieniach i oczekiwaniach, ale czy wsłuchali się w pragnienia Jezusowego Serca? Cały czas Apostołowie próbują ułożyć wszystko po swojemu. Teoretycznie idą z Jezusem do Jerozolimy, ale jak jest w praktyce? Jezus nie daje tak naprawdę odpowiedzi tym braciom, jakie zajmą miejsce. Bo nie o zajmowane miejsca i pozycje chodzi, ale o prawdziwą relację z Panem. Nie miejsce jest ważne, ale skupienie na Chrystusie. Bóg ma swój plan dla każdego z nas. Z jednej strony dobrym przykładem jest szczerość Jana i Jakuba, ale z drugiej strony – to ich pytanie demaskuje także prawdę o nas. Ile w nas jest jeszcze ukrytej – mniej lub bardziej – interesowności.

A oburzenie pozostałych dziesięciu? Usłyszałam kiedyś ciekawą interpretację. A mianowicie, że ich reakcję można odczytać na dwa sposoby, przy czym ten drugi – znając ich (i naszą) ludzką kondycję wydaje się bardziej prawdopodobny. Pierwsza opcja – są oburzeni w sensie skarcenia Jana i Jakuba uważając, że nie można domagać się zaszczytnych miejsc i tak dalej. Ale jest i druga opcja w świetle, której pierwsza może wydać się swoistego rodzaju faryzeizmem. Druga opcja – są oburzeni, bo Jan i Jakub wyprzedzili ich, czy w ogóle zdecydowali się zrobić to o czym i pozostali myśleli, ale tym dziesięciu zabrakło odwagi, coś ich krępowało. Więc tak naprawdę prośba braci nie jest ich „autorskim”, oryginalnym pomysłem. 

Piękne w tym jednak jest to, że Chrystus nie odtrącił ich – przeciwnie, przecież Ewangelista zapisał, że Jezus przywołał do siebie swoich uczniów. To dla bardzo czuły i delikatny gest. Zamiast gniewu i ostrego karcenia, w pewien sposób- są za to otwarte ramiona, gest, który zaprasza. Jezus zna nasze ludzkie słabości  dlatego wciąż pozostaje Nauczycielem, który tłumaczy, ale i stawia wymagania. Nade wszystko jednak sam jest Przykładem. I to, co Pan mówi uczniom zdaje się być takim „zaproszeniem” do podjęcia ryzyka zmiany patrzenia, przemiany sposobu postrzegania swojego życia; to „zaproszenie” do podjęcia ryzyka porzucenia potrzeby nieustannego zabezpieczenia, by w końcu pójść za Panem, który „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Chęć zajęcia miejsca jest właśnie realizacją tej potrzeby zabezpieczenia, „ustawienia się” – jakbyśmy potocznie powiedzieli, a tymczasem Jezus pokazuje nam zupełnie inną drogę. Te konkretne miejsca „dostaną się tym, dla których zostały przygotowane” – zdać się na Boga. Poprzedniej niedzieli Jezus mówił o wolności od przywiązania do dóbr, o wolności od posiadania – dziś liturgia Słowa mówi o ofierze z siebie. Relacja z Bogiem to nie jakieś „układ”; coś w czym możemy się jakoś „ustawić”. Gdyż relacja z Bogiem jest najbardziej wolna i bezinteresowna relacja, więź miłości, a chłodnej kalkulacji. Ewangelia ciągle nam przypomina, że „iść za Panem” oznacza nie wyprzedzać Go. Zaufać Bożej logice. Wbrew wszystkiemu. Jezus nie osądza uczniów, nie karze ich, ale pokazuje, że to nie panowanie jest królewskich czynem, ale właśnie służba.

„Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo” – słyszymy we fragmencie z Księgi Izajasza. Jak echo rozbrzmiewają słowa z Ewangelii wg św. Jana: jeśli ziarno pszeniczne, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie samo, ale jeśli obumrze, wyda plon. Jezus, Bóg i Człowiek, nie jest oddalony od nas – jak to w ludzkim patrzeniu władcy są oddzielenie od reszty ludu – ale to On „dźwiga” nasze nieprawości. Ubrudzić swoje ręce cierpieniem drugiej osoby. Bóg ma otwarte „ręce” i Serce dla „wielu”. Wielkość człowieka nie zależy od zajmowanego miejsca i jakoś rodzaju ustawienia siebie. W Bożej optyce wielkim jest ten, który potrafi się pochylić. Słuchając tej perykopy pamiętajmy, że Jezus i uczniowie są w drodze do Jerozolimy, ale jak widać każdy z nich inaczej rozumie wciąż tę drogę. Inna są troski Apostołów, inne myśli i zamiary Pana. Ta ewangeliczna scena w jakimś sensie powinna nas pewnie zawstydzić. Tak, będziemy mieli udział w „kielichu i chrzcie” Jezusa, ale będzie to zupełnie inny udział niż my sobie jakoś to wyobrażamy. W każdej Eucharystii mamy udział w tym kielichu, a udział ten, to doświadczenie, ma nas umacniać, gdy to nam przyjdzie wejść w noc Getsemanii.

Myślę, że na rozważanie tego dialogu Jezusa z Janem, Jakubem i pozostałymi uczniami, śmiało można przytoczyć także słowa św. Franciszka z Asyżu z dwudziestego trzeciego rozdziału jego Reguły niezatwierdzonej: „Z całego serca, z całej duszy, z całego umysłu, z całej siły, i mocy, z całego umysłu, ze wszystkich sił, całym wysiłkiem, całym uczuciem, całym wnętrzem, wszystkimi pragnieniami i całą wolą kochajmy wszyscy Pana Boga, który dał i daje nam wszystkim całe ciało, całą duszę i całe życie, który nas stworzył, odkupił i zbawił nas tylko ze swego miłosierdzia” – Pan Bóg zawsze daje „całościowo”, Jego dary nigdy nie są połowiczne, lecz są wprowadzeniem nas w Jego pełnię. Skoro On daje się nam cały, skoro wszystko to, co nam daje jest „całością”, dlaczego wciąż się opieramy przed takim „całym” darem z siebie wyrażonym już nie w deklaratywnych słowach, ale w konkretnych czynach? Czy Jan i Jakub oraz pozostali „całymi pragnieniami” kochali Jezusa? A jak ja Go kocham i czego od Niego oczekuję? Mówi  się, w kontekście powołania i życia zakonnego, że nie tyle powinno się pytać, dlaczego ktoś wstąpił do zakonu, ile raczej pytanie powinno brzmieć: dlaczego pozostał. Dlaczego ja w mojej osobistej relacji z Panem wciąż „jestem”? I dalej św. Franciszek zapisał: „ Nie miejmy więc innych tęsknot, innych pragnień, innych przyjemności i radości oprócz Stwórcy i Odkupiciela, i Zbawiciela naszego, jedynego prawdziwego Boga, który jest pełnią dobra, wszelkim dobrem, który sam jeden jest dobry” – czyż to nie idealny komentarz do zachowania Apostołów? Czy te słowa nie poruszają i mojego serca? Nie mieć innych tęsknot jak tylko to pragnienie Boga i Jego bliskości, Jego dobroci, Jego obecności. Bez oczekiwania na nagrody, bez wywyższania się z powodów duchowych  darów. Tęsknimy za Bogiem, a może jest On bliżej nam się wydaje? Może jest w tej osobie, którą dziś spotkam, a to spotkanie będzie dla mnie sprawdzianem, czy też jestem gotów przeżywać moją pielgrzymkę jako czas „służby”? I jeszcze ciąg dalszy tego paragrafu Reguły niezatwierdzonej: „Wszędzie, na każdym miejscu, o każdej godzinie i o każdej porze, codziennie i nieustannie wierzmy wszyscy szczerze i pokornie, nośmy w sercu i kochajmy, czcijmy, uwielbiajmy, służmy, chwalmy i błogosławmy, wychwalajmy i wywyższajmy, wysławiajmy i dzięki składajmy najwyższemu Bogu wiecznemu, Trójcy i Jedności, Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, Stwórcy wszystkich rzeczy i Zbawicielowi wszystkich w Niego wierzących, ufających i miłujących Go, Temu, który nie ma początku i końca, który jest niezmienny, niewidzialny, nieomylny, niewysłowiony, niepojęty, niezgłębiony, błogosławiony, chwalebny, przesławny, wywyższony, wzniosły, najwyższy, słodki, godny miłości, ukochany i cały pożądany ponad wszystko na wieki. Amen.” Ileż uczuć wylewa się z serca Świętego z Asyżu! I jakaż to inna optyka spojrzenia na wiarę. Bóg „nie ma początku i końca” a my byśmy chcieli coś ustalać, układać. Dać się poprowadzić.

„Przybliżyć się do tronu łaski”. A w Psalmie pięknie wybrzmią słowa, że „cała ziemia pełna jest Jego łaski”. On ze swoją łaską zawsze na nas czeka. Jan i Jakub również przybliżyli się ze swoją prośbą. Czasem niemądra prośba staje się przyczynkiem do ważnej lekcji, kiedy w zaufaniu i prostocie zostaje przedstawiona. Przybliżmy się uznając  nieidealność naszego serca, przybliżmy się tacy jacy jesteśmy i pozwólmy, by to zostało rozjaśnione Bożym Słowem. Św. Klara mówiła, pisała, że Jezus jest „Zwierciadłem”, w które należy się wpatrywać. Idźmy i my za tym przykładem.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA