XXVIII Niedziela zwykła (rok B)

„Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca” – tak rozpoczyna się nasza modlitwa psalmem dwudziestej ósmej niedzieli zwykłej. Zarówno słowa Psalmu 90 jak i pierwsze czytanie prowadzają nas, zapraszają do rozważania tego Słowa w kluczu szukania odpowiedzi na pytanie o mądrość – co nią jest tak naprawdę, co jest najważniejszym dobrem. Drugie czytanie zaczerpnięte z Listu do Hebrajczyków wskaże na Słowo Boże jako źródło poznania, wiedzy – przypomni, że Słowo Boże jest żywe, „skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca”, a Bóg jest Tym, przed którym wszystko jest jawne, odkryte i każdy przed Nim będzie musiał zdać rachunek. I tak dochodzimy do Ewangelii, w której pewien człowiek zapytał Jezusa: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”

„Nauczy nasz liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca” – w pierwszym czytaniu z Księgi Mądrości autor dzieli się swoim doświadczeniem modlitwy o mądrość i  tym, jak ją umiłował ceniąc ją bardziej niż wszelkie doczesne bogactwa. Jednak człowiek z ewangelicznej perykopy odszedł po rozmowie z Jezusem „zasmucony”, „spochmurniał”, ponieważ „miał wiele posiadłości” – to, co doczesne było dla niego cenniejsze. Spotykamy się więc z dwoma odmiennymi postawami. Autor Księgi Mądrości przekonuje nas, że to wraz z prawdziwą Mądrością (tą wymodloną, otrzymaną w darze, w zasadzie bez żadnej naszej zasługi – oprócz tego kroku wiary, wytrwałego proszenia i dociekania, wierności jej i podążania za nią z zawierzeniem), przychodzi wszelkie dobro. Taką optykę patrzenia zdaje się mieć także autor Psalmu, co wyraża choćby ten raz jeszcze przywołany wers. Nie chodzi o zdobycie wiedzy, jako o przyswojenie zbioru informacji, ale o zdobycie „mądrości serca”, który wynika także ze świadomości kruchości życia i ulotności naszych  dni. „Naucz nas liczyć dni nasze”, czyli naucz nas Panie cenić nasze życie i kierować się w nim właściwą hierarchią wartości; naucz nas umiejętnie i zgodnie z Twoją mądrością rozróżniać co jest ważne, a co mniej ważne; co ma prawdziwą, a co tylko znikomą, ulotną, wartość. Myślę, że w tym kluczu można również przywołać słowa św. Franciszka z Asyżu z siódmego Napomnienia: „Litera zabija tych, którzy pragną poznać tylko same słowa, aby uchodzić za mądrzejszych od innych i zdobyć wielkie bogactwa (…) I tych zakonników zabija litera, którzy nie chcą postępować według ducha Pisma Bożego, lecz pragną raczej poznawać tylko słowa i wyjaśniać je innym. I tych ożywia duch Pisma Bożego, którzy żadnej wiedzy, jaką posiadają i pragną posiąść, nie przypisują ciału, lecz słowem i przykładem odnoszą do Najwyższego Pana Boga, do którego należy wszelkie dobro.” Święty wskazywał też, że przede wszystkim bracia powinni starać się posiąść najpierw Ducha Pańskiego. Liturgia tej niedzieli w poszukiwaniu odpowiedzi na temat mądrości wskazuje na niezastąpioną rolę Słowa Bożego. Jest ono „mieczem”, ale jest także światłem, czymś, co winno rozjaśniać nasze drogi życia. Słowo Boże porównywane jest również do pokarmu życiodajnego. Jakie jest moje podejście do Słowa Bożego? Może takie jak owego człowieka, który z jednej strony przychodzi i zadaje pytanie Jezusowie, co ma czynić, ale z drugiej strony – najpierw zasłania się, że „już” to wszystko wykonuje, a potem nie potrafi zdobyć się na akt oderwania, gdy okazje się, że to są dla niego „dobra”, a nie Bóg jeden jest dla niego „dobrym”, „dobrem”.

Dialog owego „pewnego człowieka” (w innych opisach tej sceny mówi się o „bogatym młodzieńcu”) z Chrystusem jest w ogóle bardzo ciekawy i pewnie na wiele sposób, dotykając wiele wątków, można by go rozważać, ale trzymajmy się tej myśli o poszukiwaniu prawdziwej Mądrości. Jeżeli czegoś poszukuję, to uznaję, że ja tego (jeszcze) nie mam, a bardzo bym chciał mieć, wiedzieć, odkryć. Żeby szukać i odkrywać „naprawdę” potrzeba dyspozycyjności, która jest niczym innym jak wewnętrzną wolnością. Dlatego tak łatwo ewangeliczna perykopa od pytania o zdobycie życia wiecznego prowadzi nas do rozważań na temat ubóstwa i przywiązania do dóbr (specjalnie nie dopisuję określenia „doczesnych”, „materialnych”, by nie zawężać, nie ograniczać tej myśli). Ewangelista wspomina o „posiadłościach”, które zatrzymały tego człowieka, a potem mówi o przerażeniu i zdziwieniu uczniów na słowa Pana, że „trudno tym, którzy mają dostatki wejść do królestwa Bożego”. Jeżeli przyjmiemy, że uczniowie Jezusa wciąż patrzą na Niego jako na Mesjasza, który ma ich wyzwolić spod rzymskiej okupacji i wskrzesić potężne państwo, dać im tym samym zaszczytne stanowiska, a więc i materialne korzyści – to nie trudno nam zrozumieć ich zdziwienie, zaskoczenie, a nawet właśnie „przerażenie”. Jezus ich znowu szokuje. I tak Słowo Boga przeszywa ich, ujawnia zakryte zamiary i myśli. Konfrontuje ich patrzenie z Bożą logiką. W centrum jednak tej sceny zdaje się być Jezusowe spojrzenie „z miłością” na owego człowieka. Tak Pan patrzy na każdego, kto do Niego przychodzi. Czy czuję na sobie spojrzenie pełne miłości ilekroć zbliżam się do Pana, zadając Mu pytanie:  co mam czynić? On nie przybiera wówczas postawy autorytatywnego władcy, kogoś kto coś chce nakazywać, ale spojrzawszy z miłością, mówi dając wybór, szanując moją wolność. A to ubóstwo o którym później jest mowa, jest nie „biedą” czyli brakiem czegokolwiek, „nędzą”, ale jest w pewnym sensie synonimem wolności. Trudno wejść do królestwa Bożego komuś, kto jest przywiązany, uwiązany w tym, co tu i teraz. Trudno jest wejść do królestwa Bożego komuś, kto może i nawet szczerze poszukuje tego królestwa, ale jednocześnie bardziej jest przywiązany do swojego patrzenia i tego, co już „ma”, niż jest w gotowości do ciągłego nawracania się, czyli kształtowania swojego życia według Słowa Bożego. Znamy to. Na przykład, kiedy rozważamy Słowo Boże, przeżywamy rekolekcje, spowiedź – podejmujemy postanowienia, to wszystko jest jakoś odkrywane i przeżywane na modlitwie, ale potem w codzienności już do tego nie wracamy, nie idziemy w głąb, nie idziemy dalej, więc zatrzymujemy się. To tak jakbyśmy mówi: „chcę, ale…”. Znamienne jest to – co przyznam się dla mnie osobiście jest jakimś niedawnym odkryciem – że dialog ten w relacji św. Marka, dokonuje się, kiedy „Jezus wybierał się w drogę”. Chrystus jest w drodze do Jerozolimy, idzie, by oddać swoje życie dla naszego zbawienia; idzie do Jerozolimy, by przez bramę Krzyża (jak to górnolotnie brzmi, a przecież za tym wyrażeniem kryje się niewypowiedziana i nie do wyobrażenia tak naprawdę męka, cierpienie, dramat) wejść do życia i nas do tego królestwa wprowadzić. Jezus jest w drodze – sam dla nas będąc Drogą. Bycie w drodze, ten ciągły ruch, to obraz naszego nawracania się, to obraz wiary. Ale to również przypomnienie, że tu na ziemi jesteśmy pielgrzymami i nie posiadamy nic tak naprawdę swojego na własność.

Czytając ten dialog przypominają mi się dwie inne ewangeliczne sceny. Pierwsza – to modlitwa faryzeusza i celnika w świątyni. Chodzi przede wszystkim o postawę faryzeusza, której echo w jakimś sensie słychać w wypowiedzi owego człowieka: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. W zdaniu tym możemy wyczuć jakiś rodzaj pychy. Człowiek jest świadomy swojego postępowania, w swoim mniemaniu wszystko dobrze wypełnia. A jednak, coś mu nie daje spokoju, skoro przybiegł do Pana z tym pytaniem. To zdanie sprawia, że dalej możemy snuć refleksję o przywiązaniu do dóbr duchowych, do poczucia bycia doskonałym. Ale może możliwe jest także pozytywne spojrzenie na tę wypowiedź? Człowiek uczciwie stwierdza, że tego wszystkiego przestrzega, że to nie jest dla niego nic nowego, że idzie tą drogą od młodości. I pewnie między tymi dwoma sposobami odczytania jest cienka granica, podobnie jak między pokornym uznaniem prawdy o sobie, świadomością samego siebie, a pychą i poczuciem bycia idealnym. Jezus odpowiada na jego pytanie, a on zdaje się być w jakimś sensie rozczarowany, bo nie usłyszał tak naprawdę niczego nowego. Za to usłyszał fundament, do którego nieustannie musimy wracać. Często spodziewamy się jakiegoś nadzwyczajnego odkrycia, ale wtedy tak łatwo przeoczyć to, co najbliżej, to, co najistotniejsze. A bez fundamentu jak wiemy nie ma dalszego budowania albo też dalsza budowa jest nietrwała.

Druga scena, która jakoś mi się nasuwa, to przypowieść o bogacz, który zbudował sobie spichlerze pewien, że ma zabezpieczenie, którego nic i nikt nie zniszczy, że to mu wystarczy na długie lata. Dla człowieka to zabezpieczenie materialne jest ważne, Pan pewnie też tego nie neguje, ale jednak kieruje naszą uwagę na właściwą hierarchię. Bóg dał ziemię człowiekowi, aby czynił ją sobie poddaną, aby dzięki tej pracy miał pożywienie, mógł się utrzymać i żyć. Ale to nie może być celem samym w sobie. Bo ponad tymi ludzkimi zabiegami o zabezpieczenie, jest (być powinno) nasze zawierzenie, zaufanie Bogu. W kontekście dzisiejszej perykopy możemy odkryć, że to nie tylko dobra doczesne mogą nas „trzymać”. Powtarzam tę myśl, bo stanowi ona także zachętę do tego, aby nie zatrzymywać się wyłącznie na literze, na dosłownym odczytywaniu. Ale także, by nie ulegać pokusie, że „my już znamy” to Słowo. Nie. Możemy je czytać już któryś raz z kolei, a ono zawsze – w swojej mocy – zabrzmi w jakiś nowy sposób, bo to Słowo jest „żywe”. My nie stajemy jedynie wobec zapisanego tekstu, wobec czegoś odległego, co już było – nie!  To zdanie z Listu do Hebrajczyków powinno nam towarzyszyć w lekturze Słowa Bożego.  To podejście do rzeczywistości symbolizowane przez zbudowanie spichlerzy jest przestrogą dla nas, aby nie polegać na sobie i swoich możliwościach. Znów przywołując św. Franciszka, można chyba w tym miejscu śmiało przypomnieć jego myśl, że my jesteśmy jedynie „dzierżawcami” dóbr nam podarowanych, powierzonych.

A skoro już o dobrach mowa, to zauważmy, jak rozpoczyna się dialog tego człowieka z Jezusem – Pan zwraca mu uwagę w formie pytanie: „czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.” Człowiek na początku zwrócił się do Jezusa: „Nauczycielu dobry”, potem powie już tylko „Nauczycielu”. Już na początku tego spotkania, Jezus przypomina, Kto jest dobrym, więcej nawet: Kto jest jedynym Źródłem prawdziwego dobra. To może być też dla nas przyczynkiem do rozważenia, na ile świadomie zwracam się do Pana, na ile za wypowiadanymi słowami, może nieraz już tak mówionymi z przyzwyczajenia, odruchowo, na ile za tymi słowami idzie w ślad cała świadomość i przekonanie. Jezus nie jest „dobrym Nauczycielem” w sensie: „mądry, elokwentny, kompetentny”. On sam jest Dobrem – jak też zwracał się do Niego nasz Święty z Asyżu. To czy dla owego człowieka Jezus był naprawdę „dobrym” weryfikuje to, jak zakończyło się to spotkanie. Zakończenie stało się swoistego rodzaju wyborem. Jezus chciał tego człowieka poprowadzić dalej – powiedzielibyśmy: „od litery do ducha”. To tak jak z dynamiką rozwoju naszej wiary. Nie można poprzestać na odmawianiu – symbolicznie, obrazowo mówiąc – pacierza, jakie nauczyliśmy się w dzieciństwie. Trzeba nam iść dalej. Wiara to relacja także. To nie formuły, nakazy i zakazy, ale właśnie to codzienne podążanie za Panem, jako za Osobą. I do tego zaprasza owego człowieka Jezus, gdy mówi, by rozdał, sprzedał wszystko, a potem przyszedł i szedł za Nim. Iść za Chrystusem można jedynie będąc wolnym. I to tej wolności – jak stwierdza Jezus – brakuje temu człowiekowi. To wskazanie Jezusa w szczególny sposób poruszyło serce św. Franciszka, który faktycznie wyrzekł się wszelkich dóbr, rodzinnego majątku, co miał – rozdał i obrał drogę podążania za Jezusem głosząc innym tę „Miłość, która nie jest kochana”. I to prawda, że ten Święty kładł w swojej duchowości szczególny nacisk na ubóstwo, ale czynił to ze względu właśnie na to, że w ubóstwie widział strażniczkę wolności i całkowitego zaufania Panu. To w ubóstwie widział środek do pozostawania „mniejszym”, bo ziemski dostatek często popychał ludzi do walk i waśni, wpychał w szpony pychy i wywyższania się, podsycał chęć dominacji i rządzenia innymi, do pogardzania ich i stawiania się ponad, nad drugim człowiekiem. Bohater tej ewangelicznej sceny jednak nie wybiera Jezusa. To spotkanie nie odmieniło go, bo powraca do tego, od czego wybiegł na spotkanie z Chrystusem. I to nie sprawa Bożej łaski, bo ją ów człowiek otrzymał, ale otwartości jego serca.

„Któż więc może być zbawiony?” – pytają później ze zdziwieniem uczniowie Jezusa. Sami z siebie nie możemy się zbawić i same uczynki oraz pobożne praktyki nie wystarczą. Droga do królestwa Bożego to droga podążania za Jezusem, na której wciąż będziemy konfrontowani z pytaniem, czy potrafię rezygnować z tego, co nawet po ludzku dla mnie ważne na rzecz Chrystusa oraz czy w tej pielgrzymce naprawdę dostrzegam drugiego człowieka. Bo ubóstwo nie miało z nikogo uczynić nędzarza, ale jeszcze bardziej uwrażliwić na bliźniego. Zresztą, w błogosławieństwach Jezus wyraźnie podkreślał: „błogosławieni ubodzy w duchu” – „w duchu”, czyli szczęśliwi, ci którzy są wolni, nie mają wewnętrznego przywiązania; szczęśliwi, ci którzy są jak małe dzieci, ewangeliczne dzieci, które są obrazem prostoty i zdania się na Boga, posłuszeństwa pełnego ufności. Ów człowiek bał się opuścić swoje liczne posiadłości, bo pewnie pomyślał, że bez nich będzie nikim, że bez nich straci grunt pod nogami i trudno było mu przyjąć pewnie perspektywę „pustych rąk”. Trudno nieraz także zdobyć się na gest „rozdania” – dać coś komuś i to bezinteresownie, nie w granicach „handlu” czy wzajemności, ale tak zwyczajnie wiedząc, że niczego w zamian się nie dostanie i nawet nie oczekując tej wzajemności.

Myślę, że tą mądrością, którą poprzez tę ewangeliczną opowieść obdarowuje nas Pan, jest ta myśl, że u ludzi, po ludzku, że ludzie (więc każdy z nas) sam z siebie nie może się zbawić, ale „u Boga wszystko jest możliwe”. To On jest Sprawcą i Dawcą naszego zbawienia. On, który dał nam swój największy dar, „bo tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.

Kolejną mądrością jest pytanie o to, co jest dla mnie istotne, do czego jestem przywiązany i dlaczego oraz czy naprawdę w Bogu widzę Dobro i za Nim pragnę podążać, nawet wtedy, gdy nie będę tego całkiem rozumiał, albo jakoś będzie to nawet sprzeczne z ludzką logiką. Cała ta liturgia Słowa zaprasza nas do weryfikacji naszych życiowych postaw, a także nastawienia do Słowa Bożego w ogóle. Jezus jakby chciał nam przez to wszystko powiedzieć: nie bój się ubóstwa, bądź wolny, abym Ja mógł napełnić cię sobą. W przypadku tego człowieka, który przyszedł do Niego mówiliśmy o wolności od nawet „duchowych osiągnięć”, ale to dotyczy nie tylko jego. Bo zauważmy jeszcze na koniec reakcję Piotra. „ Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą” – mówi Apostoł i znów można mieć mieszane uczucia, czy jest to szczere wyznanie, stwierdzenie faktu, uznanie z pokorą tego, co dokonuje się w życiu uczniów, czy raczej rodzaj pysznego wyznania, jakby Piotr chciał powiedzieć: o, tamten sobie poszedł, odszedł od Ciebie, Panie, ale my to zupełnie co innego, patrz, jacy z nas bohaterowie. Trochę ironizuję, by może lepiej wyrazić myśl, jaka mi się nasunęła przy lekturze tego fragmentu. Myślę, że w naszym powołaniu, w podążaniu za Jezusem wciąż musimy czuwać. Ten wybór – zostać przy swoim czy iść za Jezusem – nie dokonuje się tylko raz, gdzieś na początku, ale stajemy wciąż przed nim w różnych okolicznościach. Także i tu widzimy, jak sama wiara, przynależność do Jezusa czy otrzymane łaski, mogą stać się przyczynkiem do pychy. Aż chciałoby się zacytować to zdanie Pana, żeby jedna ręka nie wiedziała, co czyni druga. Jednak odpowiedź Jezusa zawiera dwie ważne wskazówki. Jedną już jakoś wyraziłam wcześniej: nie chodzi o opuszczanie dla samego opuszczania, żeby nie zapomnieć, że celem jest zbawienie. Można by się zapytać, czy uczniowie na pewno „wszystko” opuścili i poszli za Panem, skoro nieraz Chrystus musiał im przypominać, kto ma iść na przodzie, kto za kim ma iść. Jezus nie pozostawia pustki. My opuszczamy, rezygnujemy (Pan już tu nawet nie wymienia tylko dóbr doczesnych, ale jeszcze ważniejsze: relacje, rodzinny dom, bliskie osoby, swoje środowisko, zajęcie, źródło utrzymania), ale Pan nie zostawia pustki – „oddaje” niejako „stokroć więcej”. Jego hojność nie ma granic i naprawdę potrafi nas nieraz zaskoczyć, choć oczywiście, to już nie są „te same” rzeczy, relacje, osoby, ale wszystko to jest z Niego, od Niego, przemienione, odmienione, na nowo nam podarowane. Nieco może na marginesie tej myśli przewodniej, zauważmy, że Jezus nie wymienia w tych „darach” ojca. Bo „jednego macie Ojca w niebie” – myślę, że tymi słowami trzeba by to tłumaczyć. Relacja z Bogiem jest tak niepowtarzalna, tak jedyna. Ale wracając. Druga wskazówka: wszystko to otrzymamy „wśród prześladowań”. Nie można tego dopowiedzenia przeoczyć. To tak jakby Pan zapowiadał trud, wyzwanie jakie nas czeka – podążanie za Nim nie jest łatwe, ale nie będziemy sami. A otrzymamy owo „stokroć więcej”, jeżeli najpierw to, co nasze opuścimy „z powodu Mnie i z powodu Ewangelii” – mówi Jezus. Tu więc rodzi się jeszcze pytanie o motywacje. Do tego jeszcze – jeżeli coś otrzymujemy „wśród prześladować” wzmacnia to poczucie odpowiedzialności, troski, gotowości do pomocy; bo nie otrzymujemy tego dla zaspokojenia egoistycznych potrzeb i zachcianek.

„Nasyć nas o świcie Twoją łaską, abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć” – modlimy się i tym wersetem Psalmu. Świt od razu kojarzy mi się z jutrzenką Zmartwychwstania. Przejść z Panem Jego Paschę, doświadczyć Jego Zmartwychwstania w moim życiu. Ale jeżeli prosi się o nasycenie, to najpierw trzeba by uznać pustkę, głód i pragnienie. Jeżeli jesteśmy otwarci, Bóg może tak dotknąć swoją łaską, że napełni całe serce i nie będziemy nawet potrafili opisać przeżywanej radości. Spojrzenie owego człowieka chyba nie spotkało się tak naprawdę z tym spojrzeniem miłości Jezusa. Nie zamykajmy się na to spojrzenie. Pozwólmy, by ono nas przeniknęło, dotknęło – nawet jeżeli to zaboli, ale będzie to zawsze ból ku uzdrowieniu. Albo inaczej – czy ja potrafię, jestem gotowy, spojrzeć w Jezusowe oczy? W  oczy Tego, który jest Dobrem – jest Miłością. „Dobroć Pana, Boga naszego, niech będzie nad nami” – niech będzie z nami, abyśmy i my potrafili wybierać zawsze to „najwyższe Dobro, jedyne Dobro”.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA