XVI Niedziela zwykła (rok B)

Fragment Ewangelii wg św. Matka, którą dzisiaj słyszymy to kontynuacja opowieści rozpoczętej tydzień temu. Wysłani po dwoje, uczniowie powracają po swojej misji do Pana i dzielą się z Nim swoim doświadczeniem. Kiedy czytałam te słowa – znając też pozostałe czytania tej niedzieli – nasunęło mi się kilka refleksji.

Pierwsza myśl. Jest to pytanie, które poprzez tę opowieść Pan kieruje do mnie: czy ja Mu opowiadam, o wszystkim, co się zadziało i co ja czyniłam? Łącząc to z pierwszym czytaniem z Księgi proroka Jeremiasza, może to nas skłonić do zastanowienia się, czy moje czyny są dokonane w łączności z Panem? Przecież to Jezus posłał uczniów i ten ich powrót i opowieści wydają się być czymś jak najbardziej naturalnym. A właśnie – jednocześnie nie są one z naszej perspektywy czymś aż tak oczywistym. Bo przecież – czy w codzienności towarzyszy nam taka postawa łączności z Panem, który nas posyła? A może chcemy – i nawet to robimy – przywłaszczyć sobie poczynione dokonania? Jak to łączy się z pierwszym czytaniem? Za pośrednictwem proroka Jeremiasza, Pan karci złych pasterzy, którzy nie zajęli się powierzonymi im owcami, a jeszcze przyczynili się do ich rozproszenia. Na skutek czego tak mogło się zadziać? Rozpraszamy i przestajemy być dobrymi „pasterzami” wówczas, kiedy bardziej niż owcami zajmujemy się sobą, a owce wykorzystujemy dla swoich celów. Dlatego Pan mówi – wy się nie zajęliście owcami, które wam dałem, ale Ja zajmę się waszą nieprawością. Kiedy odchodzę od Pana, kiedy zaczynam działać samodzielnie i według swojego pomysłu, bez porozumienia z Nim (mówiąc takim językiem ludzkich relacji), nie pasę już owiec – staję się bardziej pasterzem samego siebie. To „pasterz” musi być pierwszą z owiec najbardziej utwierdzoną w relacji z Pasterzem i najbardziej posłuszną. I nie mam tu na myśli tylko kapłanów. Przecież każdy z nas w życiu jest za kogoś odpowiedzialny i myślę, że te wskazówki także na takie relacje można rozciągnąć. Także za niepodjęcie tejże odpowiedzialności jesteśmy odpowiedzialni. Czy więc konfrontuje swoje postępowanie z Panem, czy razem o tym rozmawiamy? Ale mógłby ktoś powiedzieć: przecież On wszystko wie (co też potwierdza Pismo Święte na różnych stronnicach), to po co Mu opowiadać? A jak inaczej wyobrażamy sobie stworzenie relacji? Tak, On wszystko wie, a mimo to chce tych opowieści, chce abyśmy wchodzili w Nim w dialog, z Nim się wszystkim dzielili – tak naturalnie. Wszechwiedza Boga nie może być dla nas wymówką czy łatwym usprawiedliwieniem od zaangażowania i zaufania, od zawierzenia i relacji przyjaźni, takiej zażyłości i zależności (ale takiej zależności, która jednocześnie nie odbiera nam absolutnie wolności).

Jeśli chodzi o to opowiadanie, to może też warto zauważyć, że ewangelista podkreśla, że „Apostołowie zebrali się u Jezusa” – zebrali się razem. To nasuwa pytanie o naszą zdolność do budowania relacji. Centrum stanowi Jezus, On ich zaprasza, rozsyła i On ich znów zgromadzi. Bez Jezusa nie zbudujemy wspólnoty. Tak jak zresztą niczego nie zbudujemy bez Niego – On jest Skałą. Ale mnie w tym zdaniu zatrzymało jeszcze coś innego. „Apostołowie zebrali się u Jezusa” – czy w takiej wspólnocie, w gronie innych, potrafię dzielić się wiarą, swoimi doświadczeniami, tak na równi, tak po prostu? A jeszcze inaczej zadajmy to pytanie – nie tyle dzielić się wobec innych swoimi doświadczeniami, ale czy potrafię przyjąć opowieść innych, tak bez oceniania, z otwartością na inność drugiego człowieka? Tu możemy nawiązać do drugiego czytania, czyli fragmentu z Listu św. Pawła do Efezjan. Św. Paweł ukazuje Jezusa jako Tego, który gromadzi – zarówno tych, którzy są „blisko” (czyli już zaangażowanych w wierze, już będących Jego uczniami, znających Ewangelię), jak i tych, którzy są jeszcze „daleko” (czyli nie poznali Dobrej Nowiny i nie uwierzyli Jemu jeszcze). A jak Jezus gromadzi? „Zburzył rozdzielający je mur – wrogość (…) i w ten sposób jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem, w jednym ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości”. Ciekawe i bardzo zastanawiające, prawda? Aby budować wspólnotę, jedność, aby umieć przyjąć drugiego człowieka, trzeba najpierw w sobie samym  zburzyć „mur wrogości”. I to też można by pewnie odnieść także do relacji z sobą samym – przyjąć siebie. Pan pragnie nas zjednoczyć w sobie, a tym „jednym ciałem” jest Kościół. Dokonuje tego przez Krzyż. Przedziwny jest ten fragment w ogóle. Słyszymy w nim o wrogości, murze, o tym, co dzieli, o krzyżu i zadaniu śmierci wrogości w sobie, a jednocześnie dwa razy dosłownie podkreśla św. Paweł fakt, że to Jezus jest naszym pokojem. Ponownie słyszymy także o powstaniu nowego człowieka – często to można odnaleźć w Listach św. Pawła. Wyznacznikiem i „miarą” nowego człowieka jest oczywiście Chrystus. To na Jego wzór mamy kształtować nasze człowieczeństwo i drogę do świętości. W tym wszystkim ważne zdaje się być także poznanie siebie, aby wiedzieć, co należy korygować, co „przekreślić” ale w sensie pozytywnym – poznać z czego zrezygnować, aby być bardziej „Jezusowym”. Jeżeli nie poznam siebie, skąd mam wiedzieć, co muszę zmienić? To wielka sztuka – tak obiektywnie zobaczyć siebie, stanąć w prawdzie, zdjąć maski i wyjść zza barykad, które sobie tworzymy. Dlatego napisałam, że także między „mną a mną” musi zostać zburzony mur wrogości. Św. Paweł kolejny raz przypomina także, że w Jezusie Chrystusie wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Ojca w jednym Duchu – i ci, co są daleko i ci, którzy są blisko. Jezus na Krzyżu i w wielkanocny poranek zrodził nas na nowo, powołał do życia w Ojcu i z Ojcem. „W Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa.” – słyszymy tej niedzieli. Jeżeli w jakimś sensie „potępiamy”, wytykamy innym, że są „daleko”, najpierw sami musimy pamiętać, że wiara jest łaską i my także, jedynie dzięki tej łasce, którą przyjęliśmy, wierzymy i już jesteśmy blisko, ale czy zawsz blisko będziemy? Przypominają mi się inne słowa św. Pawła: kto stoi, niech baczy, by nie upadł. Jeden jest Sędzia – ty nie sądź bliźniego. Zostaliśmy odkupieni, wybawieni drogocenną Krwią Chrystusa – i pewnie jeszcze wiele można by przytoczyć cytatów. Niemniej jednak, ten fragment z Listu do Efezjan, może nam przypomnieć Jezusową modlitwę o jedność. Jedność wszystkich w Ojcu jest pragnieniem Serca Jezusowego. Wiem, to może trochę dziwnie zabrzmieć, ale pomyślmy przez chwilę, co mógł „czuć” Pan, gdy do proroka Jeremiasza kierował te słyszane dziś przez nas słowa: „Biada pasterzom, którzy prowadzą do zguby i rozpraszają owce z mojego pastwiska.”? Powierzył im tak wielkie i odpowiedzialne zadanie, a spotkał się z taką ignorancją i odrzuceniem – bo to nie owce zostały zlekceważone i odrzucone, ale w nich sam Bóg.

Kolejna myśl. Ewangelista w tym przypadku (inaczej będzie w innych Ewangeliach) nie zapisuje słów, które mogłyby nam zasugerować, co opowiedzieli Apostołowie – Jezus także nie odnosi się do usłyszanej opowieści, tylko od razu przechodzi do polecanie odpoczynku. Przyznam się, że chyba wcześniej tego tak nie dostrzegałam. A przecież i to, czego nie mamy wprost zapisane na kartach jest swoistego rodzaju mową, wskazówką dla nas. Czyżby Pan chciał nam przypomnieć o znaczeniu dyskrecji? Apostołowie opowiadali razem, a jednak pozostało to między nimi. To pierwsze. Ale jest jeszcze inna refleksja. Opowiadanie to, cały ten dialog był między nimi a Jezusem – to milczenie może nas więc podprowadzić do pytania, o to, czy my za bardzo nie opowiadamy o tym, co dzieje się między mną a Panem? Owszem, jak najbardziej mamy świadczyć, dzielić się swoim doświadczeniem wiary i relacji z Chrystusem, ale zdaje się, że czasem „odsłaniamy” zbyt wiele. Spójrzmy na przykłady świętych, o których najwięcej dowiadujemy się już po ich śmierci – wtedy najwięcej odkrywamy i stwierdzamy, że co dzień „ocieraliśmy się” o nich, a tak naprawdę ich nie znaliśmy. W mojej relacji z Panem, w relacji z Pana ze mną, konieczna jest taka przestrzeń dyskrecji i sekretu. Współczesny świat, człowiek, lubi się ze wszystkim afiszować, wszystko ogłaszać – tylko co z tego wychodzi? I ile jest w tym wszystkim prawdy, a ile nadinterpretacji lub tworzenia „mitów” nazywanych „faktami” na potrzebę chwili?

Kolejna myśl. Jezus odsyła Apostołów na odpoczynek. Fajnie się ta scena wpisuje w nasz obecny wakacyjny czas, prawda? Tak, odpoczynek – co może przywołać nam skojarzenie z siódmym dniem stworzenia, gdzie i Bóg odpoczął po skończonym dziele stworzenia – odpoczynek jest także wolą Boga. Pan pragnie tego czasu dla nas i uczy nas również go właściwie przeżywać. Wakacje nie zwalniają nas od wiary. Nie ma wakacji do Pana Boga. Ale zapytajmy się, czy my umiemy w ogóle odpoczywać? Czy daję sobie prawo do odpoczynku i rozumiem jego ważność? „A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu.” – słyszymy dzisiaj. Nie można w posłudze, w realizacji powołania, tak się zatracić, że zapomnimy o sobie i dbaniu o naszą relację z Panem. Inni nie mogą nas aż tak bardzo rozproszyć. Powołany, wybrany, „pasterz”, nie może nie mieć czasu na „posiłek” – on musi mieć czas na Eucharystię, na modlitwę, na zasłuchanie w Boże Słowo. Każdy z nas musi mieć czas i przestrzeń na odpoczynek, na „pustkowie”. A jak przeżywam rekolekcje? Czy szukam na to czasu i wykorzystuję go? To jedno. Ale przecież nie chodzi o lenistwo i źle rozumiane „nic nie robienie”. Przenieśmy to na pole duchowości. Odpoczynek możemy skojarzyć z oddaniem Bogu steru naszego życia – ja już nie muszę się spinać, wszystkiego kontrolować, ale przecież zawierzenie nie zwalnia nas od zaangażowania. Ono ustala tylko hierarchię i uczy nas, że nie wszystko zależy od nas, że nad wszystkim i ponad wszystkim jest Bóg. My robimy ile możemy, ile potrafimy, angażujemy się, staramy się, wykorzystujemy talenty powierzone nam przez Pana – ale nad wszystkim jest Pan. Z dalszego opisu wynika, że Jezus odpływa razem z nimi na owo pustkowie. To znów nam pokazuje, że nie może być „odpoczynku” bez Pana.

„Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum.” Przychodzi mi tu takie skojarzenie, że nawet ten nasz „Boży odpoczynek” także jest swoistego rodzaju świadectwem i może pociągać innych. Z drugiej strony te wersy rodzą myśl o tym, jak bardzo pasterze, świadkowie wiary, są ludziom potrzebni, jak ludzie łakną Bożego działania, doświadczenia Bożej obecności, bliskości. Wczytując się w te słowa św. Marka, możemy pomyśleć, że tylko Jezus wyszedł z łodzi, a uczniowie zostali. To Jezus zaczyna nauczać ludzi zdjęty litością. Jego postawa i działanie są wypełnieniem proroctwa przekazanego przez Jeremiasza: „Ja sam zbiorę Resztę mych owiec ze wszystkich krajów, do których je wypędziłem. Sprowadzę je na ich pastwisko, aby były płodne i liczne. Ustanowię zaś nad nimi pasterzy, by je paśli; i nie będą się już więcej lękać ani trwożyć, ani nie trzeba będzie szukać którejkolwiek”. I można by się zapytać – gdzie zniknęli uczniowie? Ten „szczegół” jednak też nas czegoś uczy. Uczy Bożego „pierwszeństwa”, ale też ponownie pojawia się „wątek” zawierzenia i przypomnienia, że to wszystko jest Bożym dziełem nade wszystko.

Fragment z księgi proroka Jeremiasza rozpoczyna się naganą złych pasterzy, a kończy się zapowiedzią Dobrego Pasterza, który zarazem panował, postępował roztropnie, będzie wykonywał sprawiedliwość i prawo, a za Jego dni „Juda dostąpi zbawienia, a Izrael będzie mieszkał bezpiecznie”. W tych dwóch kontrastujących ze sobą obrazach dostrzec możemy motyw wyjścia z ciemności ku światłości – wyjście z tego, co niewłaściwe ku autentyzmowi i porządkowi; od zbytniego zatroskania, rozpaczy i rozczarowania, lęku i niepewności ku doświadczeniu Bożej mocy. Bo przecież strach, lęk i trwoga nie są Bożym planem dla nas. Samotne także poszukiwanie dobrego pastwiska może okazać się drogą pełną pomyłek i niebezpieczeństw – lepiej zaufać Dobremu Pasterzowi i dać się poprowadzić. I jeszcze wyobraźmy sobie, co musieli czuć uczniowie, którzy niejako „znikają” – Pan poleca im odpoczynek, a sam zajmuje się nauczaniem ludu: czy to nie mogło w nich obudzić swoistego rodzaju buntu? Przecież to oni przed chwilą wrócili ze swojej misji i pewnie pełni byli takiego „pozytywnego nakręcenia” i zapału. Tak na to patrząc, możemy wyczytać tutaj zachętę do zatrzymania się (znów) i odłożenia na bok chęci wyprzedzania Boga. Realizując powierzoną nam misję nie mamy Boga zastępować, ale z Nim współpracować i dać się najpierw samemu prowadzić, by wiedzieć, jak pomagać innym. Widzimy jak te wątki i motywy powracają w tej liturgii. Może więc warto tej niedzieli (i nie tylko dziś) najpierw „wygadać się” wobec Boga, Jemu to wszystko zawierzając, traktując te chwile jako powrót do Źródła, a potem dać się poprowadzić – konfrontując swoje postępowanie z Jego wolą, pozwolić sobie na odpoczynek, przyjąć od Pana dar czasu „pustkowia”, nabrać także dystansu (bo ten obraz odpłynięcia może i to nam pokazywać – wobec całego entuzjazmu, zaangażowania, potrzeba dystansu, by wszystko widzieć we właściwy, w prawdziwy sposób)? Pozwolić, by Pan się o nas zatroszczył – przy naszym jednoczesnym zaangażowaniu w tę drogę.

I na koniec: czy mogę w prawdzie przyznać, że słowa Psalmisty, który wyznaje, że Pan wiedzie go po „właściwych ścieżkach”, mogą być także moim wyznaniem? Czy drogi, którymi chce mnie prowadzić – i prowadzi – Pan, w głębi serca i w prawdzie uznaję za właściwe? A może ciągle mam w „kieszeni” ukryty mój plan, moje pomysły i tylko zewnętrznie zachowuję fason „Pan jest moim Pasterzem”, a tak naprawdę to ja próbuję prowadzić Pana? O tych planach i pomysłach też wypadałoby porozmawiać z Panem, w duchu oddania, w duchu wspólnego rozeznania, rozważenia ich w świetle Bożej Mądrości a nie ludzkiego buntu i uporu. Na ile jestem otwarty na drogę Pana? Może już „za dobrze” znamy dzisiejszy Psalm, że nie przywiązujemy wagi do jego słów i nauki w nim zawartej. Może to nad tymi słowami warto by się teraz zatrzymać? Pan chce mnie prowadzić do życia – Pan prowadzi nas do życia w wiecznej komunii z sobą i to jest najważniejszy cel, do którego zmierzają drogi, które nam On wskazuje. Po drodze jednak już doświadczamy wielu Jego dobrodziejstw i tak w szczerości pewnie każdy z nas mógłby wyznać, że gdy tylko szedł za Panem doświadczał właśnie owego błogosławieństwa i wielu łask, tej „dobroci i łaski”, które szły niejako „w ślad” za nami – choć może na początku nie byliśmy przekonani do owej drogi. Mamy stół zastawiony – stół Słowa Bożego i Eucharystię. Nawet jeśli są tacy, którzy walczą przeciw nam, to my mamy ten stół, z którego zawsze możemy zaczerpnąć. Zostaliśmy namaszczeni olejem Ducha Świętego, otrzymaliśmy Jego dary męstwa, roztropności, bojaźni Bożej itd. Kielich jest pełny po brzegi – kielich Krwi Chrystusa, którą zostaliśmy odkupieni, ale także kielich woli Bożej, bo Bóg nas zna i chce dla nas tego, co najlepsze, On ma plan, w którym nie ma luki, improwizacji czy „a, zobaczy się później”. Pełnię tej woli mamy zapisaną w Ewangelii, poznajemy ją w Jezusie Chrystusie, rozpoznajemy w Kościele Świętym. Mamy oręż Krzyża Świętego. Psalmista podkreśla jednak, że Pan wiedzie po ścieżkach właściwych przez wzgląd, ze względu na swoją chwałę – bo chwałą Boga jest człowiek żyjący. Nasze piękne człowieczeństwo formowane i przeżywane według Jezusowego wzoru i Bożego pragnienia, jest przestrzenią objawienia się Bożej chwały. Bóg broni nas, walczy o nas, bo w nas widzi swojego Syna Jedynego i nie chce, by skalana zastała wylana dla naszego zbawienia Jego drogocenna Krew. Dlatego – nie bójmy się. „Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” – nigdy o tym nie zapomnijmy.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA