XII Niedziela zwykła (rok B)
Poprzedniej niedzieli przechadzaliśmy się między drzewami kontemplując Bożą logikę, w której to, co najmniejsze okazuje się czymś bogatym w potencjał i wyrasta na wielkie drzewo, które innym daje cień i schronienie. Dziś liturgia Słowa zaprasza nas nad jezioro, zaprasza nas do wypłynięcia i… właśnie, do czego ma nas doprowadzić ta lekcja?
„Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” – tak kończy się fragment Ewangelii wg św. Marka podarowany nam w tą dwunastą niedzielę okresu zwykłego. Z tym pytaniem jesteśmy po zakończeniu Eucharystii posłani do codzienności. Jest to pytanie, z którym codziennie, w różnych okolicznościach mamy się konfrontować, do tej konfrontacji jesteśmy zaproszeni – w wolności zdecydujemy, czy to podejmujemy, ale zawieszenie tego pytania bez osobistej odpowiedzi nie jest dobrym rozwiązaniem, bo zatrzymuje nas w miejscu, a relacja z Panem jest czymś dynamicznym i stanowi wyzwanie, by w niej się umacniać, zakorzeniać się coraz mocniej. To pytanie zadają uczniowie, którzy już nieco czasu spędzili z Panem. To nie pytanie kogoś kto „wczoraj” poznał Jezusa i pierwszy raz doświadcza Jego cudów. Zadanie takiego pytania przez Apostołów jest dla nas swoistego rodzaju ostrzeżeniem – na drodze wiary potrzeba czuwania, aby nie ulec zwątpieniu. Ale oprócz tego, może nieco negatywnego wydźwięku (bo przecież moglibyśmy się oburzyć na Apostołów: jak to, oni tego jeszcze nie wiedzą; to, co z nich za uczniowie i tak dalej), możemy odczytać to też pozytywnie. W wierze, w naszym podążaniu za Jezusem nie może zabraknąć zdumienia, zaskoczenia. Te dwa elementy (zapewne zlewające się jakoś w jedno) sprawiają, że ta relacja jest wciąż żywa i dynamiczna właśnie. Często to pojawia się gdzieś w tych naszych rozważaniach – dać się Bogu zaskoczyć, także w takim znaczeniu, by pozwolić Jemu naprawdę działać. Kiedy my skupiamy się na naszym działaniu, wówczas łatwo jest się pogubić.
Ten wyrzut spanikowanych i przestraszonych uczniów („Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”) i reakcja Jezusa, który od razu nie odpowiada im na to, ale działa (ucisza wicher i burze) trochę kojarzy mi się ze sceną w domu Marty i Marii, kiedy to Marta zarzuca Panu, że ona się krząta, ma tak wiele pracy, a Maria usiadła przy Nim, a On jej powinien powiedzieć, żeby pomogła siostrze. Jezus nie gani Marty, tylko wskazuje na „dobrą cząstkę”, którą obrała Maria, a którą jest zaufania i zasłuchanie, trwanie w Jego obecności. Ten brak bezpośredniej nagany, upomnienia, ukazuje nam delikatność Jezusa jako Nauczyciela, Pedagoga. Pan jest wyrozumiały dla naszej ludzkiej słabości i niedoskonałości wiary, ale z drugiej strony ta „wyrozumiałość” nie może być dla nas łatwym usprawiedliwiam się, bo przecież znamy z kart ewangelicznych także sceny, kiedy Jezus upominał uczniów (np. Piotra czy Jana i Jakuba) już tak bardzo konkretnie. Ale musimy też przyznać, że to wyznanie uczniów („Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”) jest i nam tak bliskie, pewnie dobrze znane. I tym, co podoba mi się w tej scenie jest szczerość Apostołów. Oni nie udają, że ufają. Mówią wprost. Niczego nie grali, nie nakładali masek. Sytuacja była przerażająca więc byli przerażeni i zareagowali w sposób naturalny. Byli rybakami, wiedzieli, jak różnie kończą się takie sceny. Jedno co też może nam dać do myślenia to fakt, że ta burza ich zaskoczyła. Byli zbyt pewni? Nie zwrócili uwagi na znaki? Zabrakło czujności? Odnieść to wszystko możemy oczywiście do naszego życia duchowego i różnych potknięć. A może wydarzyło się coś jeszcze innego. Coś co przeżył także Piotr – na początku zaufanie, które sprawiło, że dał radę uczynić kilka kroków po wodzie w ślad za Mistrzem, a potem albo zbytnia pewność albo odwrócenie wzroku od Pana. W tym wypadku moglibyśmy powiedzieć, że uczniowie zbyt mocno skupili się na burzy. Ale jest jeszcze coś, jeszcze jedno pytanie dla nas. Jak my radzimy sobie w sytuacji kiedy jest trudno, a Pan zdaje się milczeć, jakby przestał działać? Już nam nie wystarcza sama Jego obecność, pewność tej obecności? Jezus był z nimi podczas tej burzy, nie zostawił ich samych, ale był z nimi w inny sposób niż oni się tego mogli spodziewać. Trudne sytuacje zawsze są sprawdzianem. Łatwo iść za Panem, gdy wszystko jest dobrze. Biorąc kontekst poprzedniej perykopy z ubiegłej niedzieli, możemy zapytać się, jak w praktyce spełnia się u nas, w naszym sercu, zgoda na tę małość ziarna, które – czy śpimy i czuwamy – w swoim czasie, w czasie, którego nie zmienimy ani nie przyśpieszymy, wyda owoce? Przed chwilą uczniowie usłyszeli o ziarnku gorczycy, do którego Pan porównał królestwo Boże. Ziarnko jest w ziemi i gdy nadejdzie czas – wzejdzie. Czy gdyby uczniowie nie obudzili Pana, Jezus by nie zareagował? Pytanie bez odpowiedzi wynikającej z tekstu, ale czy wiara nie podpowiada nam, że Pan zawsze gotów jest nas uratować? Jego spojrzenie zawsze na nas spoczywa. W tym śnie jest coś „pozornego”. Ciekawe, że uczniowie zwracają się do Niego: „Nauczycielu” – już nie „Panie”. Jak ważna jest świadomość tego, kim jest Jezus. Kim dla mnie jest Bóg – kim „w ogóle” jest Bóg?
Pierwsze czytanie tej niedzieli to fragment z Księgi Hioba. Znamy ogólny kontekst. Hiob, mąż Boży, dotychczas wierny i bogobojny, poddany zostaje próbie – uważa siebie za sprawiedliwego, cierpienie jest dla niego czymś niezrozumiałym, niezasłużonym, niesprawiedliwym. Próbuje dialogować z Bogiem, a Bóg przypomina mu, że to On jest wszechmocny i wszechwiedzący, to On jest Stworzycielem. I właśnie przytoczony fragment, jest wypowiedzą „z wichru” Pana, który mówi o tym, że to On jest Panem morza, któremu nadał granice i ono jest od Niego zależne. Czy nam się nie zdarza zapomnieć o wszechmocy Pana i o tym, że to On jest Stwórcą, który zawsze pozostaje ponad stworzeniem?
Wiara zakłada – jeśli tak można to określić – zgodę na „sen” Jezusa. Łódź może symbolizować nasze życie. Jezus jest w nim obecny, tylko czasem to my inaczej pojmujemy Jego obecność. Stąd ta potrzeba zgody na to, by On był sobą, taki jaki On jest, a nie taki jakiego ja Go sobie wyobrażam. Skąd potrzeba zgody na „sen” Jezusa, to znaczy – choć zabrzmi to bardzo paradoksalnie – pozwolić być Mu wolnym w Jego działaniu. A przecież sen naturalnie, w jakimś pierwszym odruchu, kojarzy się nam z czymś przyjemnym, z chwilą odpoczynku, ukojenia. Znamy z kart Pisma Świętego obraz dziecka śpiącego w ramionach Ojca, w ramionach Boga, który nigdy nie zapomina o swoim dziecku. W ciągu dnia uczniowie słyszeli wiele słów Jezusa, ale to dopiero noc jest weryfikatorem czy tylko usłyszeli, czy również przyjęli i uwierzyli.
Ta przeprawa na drugi brzeg jeziora była inicjatywą Jezusa. Pan jest naszym Pasterzem i różne sytuacje możemy odczytywać w kontekście Jego inicjatywy. Jezus zaprasza nas do tej przeprawy – nie mówi, że będzie łatwo, ale mamy mu zaufać. „Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi”. Ciekawe zdanie. Czytając Ewangelię i przyglądając się postawie uczniów i to jak rozumieli sprawę królestwa Bożego, możemy przeczuwać, że lubili tłumy, dobrze się czuli, gdy otaczali ich ludzie, którym Chrystus imponował, a oni w tej układance czuli się ważni, jako Jego uczniowie, przez Niego wybrani. Ale tak, przychodzi taki moment, kiedy trzeba zostawić ten tłum. Znamy też te sceny, kiedy ewangelista wspomina, że pewne nauki Jezus wyjaśniał swoim apostołom na osobności, albo ich odsyłał w miejsce odludne, aby wypoczęli – my widzimy w tym wskazanie jak ważny jest czas osobistego zatrzymania, ciszy, rekolekcji, skupienia. „Zostali tłum, a Jego zabrali”. Najważniejszy Pasażer – Bóg. Nie możemy wyruszać w podróż życia sami. Nasze życie jest takim wypływaniem ku drugiemu brzegi – to znaczy przed nami zawsze jest jakieś wyzwanie, ciągle jesteśmy w drodze.
Zerwał się wicher, łódź zaczęła wypełniać się wodą, uczniów ogarnął strach, lęk. Budzą Jezusa – wiedzą, że tylko On może im pomóc, ale nie uznają, że On czuwa nawet wtedy gdy my mamy poczucie Jego milczenia. Strach jest przeciwieństwem wiary. A odwaga to – jak usłyszałam już tak dawno temu na rekolekcjach – to strach, który się modli. Modli – a więc ufa. Odwaga czerpie z zaufania. To nieprzyjaciel, to zły, zdobywa nas dla siebie, odciąga od Pana, gdy pozwalamy, by opanował nas strach, niepokój – to, co także skupia nas bardziej na sobie, odrywa nasze spojrzenie od Pana, zakłóca zapatrzenie w Boga.
Czytając tym razem ten fragment Ewangelii (Dobrej Nowiny) zastanawiam się, czy te słowa Jezusa: „Milcz, ucisz się!” – przypominające sceny, gdy Chrystus wypędzał złe duchy – nie zostały bardziej powiedziane do serc uczniów niż do żywiołów? Przecież morze i wiatr zostały stworzone przez Pana i gdy ukończył ich dzieło stworzenia, także wobec nich powiedział: dobrze, jesteście piękne, jesteście dobre. „Milcz, ucisz się” – może to wezwanie skierowane do naszych niepokojów, do naszego strachu? To nie one mają panować nad nami. Tak samo jak Pan ujął za rękę teściową Piotra, uciszył jej wewnętrzną gorączkę i uczynił zdolną do służby, do działania, do czynu.
Gdy już żywioły uciszyły się na polecenie Stwórcy, Jezus zapytał się uczniów: „czemu tak bojaźliwi jesteście?” – a potem wyrzucił im brak wiary. To pytanie mogłoby równie dobrze brzmieć: dlaczego się boicie, dlaczego tak naprawdę przestraszyliście się, jaki był powód takiego waszego zachowania? „Dlaczego” – to pytanie jest tak bardzo istotne i znaczące, ale my mamy tendencję uciekania do niego. Skupiamy się już na załagodzonej sytuacji, na tej „ciszy, która nastała”, na „braku wiary”, o którym mówi Jezus, ale nie możemy pominąć tego pytania „dlaczego”, które postawione zostaje dla naszej osobistej refleksji. Zatrzymanie się nad nim i poszukanie odpowiedzi to także poznawania siebie, to stawanie w prawdzie o tym, co dzieje się w moim sercu, dlaczego w takiej sytuacji reaguje tak a nie inaczej, co tak naprawdę czuję i jak to uczucie przeżywam. Ta odpowiedź i to poznanie ma nam pomóc na przyszłość. Ale to również zaproszenie, by zmierzyć się ze swoimi lękami, z tym strachem – to zaproszenie do konfrontacji, do nazwania, a więc także do wzięcia za to, co nazywamy, odpowiedzialności. Jeśli coś jest nienazwane, pozostaje w jakimś sensie nieokreślone i trudno z tym walczyć, pracować nad tym. Warto poznać skąd ten strach, dlaczego i kiedy on się pojawia – poznać, nazwać, czyli w pewien sposób stanąć przed nim twarzą w twarz, a nie uciekać. Zmierzyć się z nim nawet wówczas, kiedy niby wszystko dookoła jest już dobrze. Ale jednak został on przez coś wywołany. Kiedy przejdziemy tą drogą poznania, będziemy chodzić w świetle prawdy, a to „prawda nas wyzwoli” i łatwiej będzie nam zachować czujność na przyszłość.
„Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza”. Jaka to musiała być odmiana po gwałtownych odgłosach groźnej burzy. Czytając ten wers przypomniały mi się dwa inne wydarzenia. Pierwsze – objawienie Boga na górze Horeb, którego doświadczył Eliasz. Pana nie było w wichurze, w ogniu, nie było Go w burzy, ale gdy nadszedł szmer łagodnego powiewu – Eliasz rozpoznał, że oto nadszedł Pan. Choć jest Bóg ogniem zazdrością pałającym, to jak mówią reguły życia duchowego, Bożą obecność rozpoznajemy po pokoju, która ona sobą przynosi, wnosi w nasze serca. A drugie skojarzenie? To wers z Księgi Mądrości: „ Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne Twe słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry niosąc Twój nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej ziemi.” (Mdr 18, 14-15). Liturgia Kościoła odnosi te słowa do misterium Wcielenia i przytacza je w okresie Bożego Narodzenia. Głęboka cisza staje się przestrzenią wkroczenia z mocą Boga, który przychodzi by wybawiać, sobą napełnić wszystko i wszystkich na nowo. W Psalmie 107, którym modlimy się tej niedzieli również pojawia się motyw ciszy, która nastaje po Bożej interwencji. W nas jest wiele hałasu i bez Bożej pomocy nie uciszymy go. Jezus uczy nas, że z tym chaosem, z tymi wewnętrznymi burzami i niepokojami nie można dyskutować ani w ich obliczu ulegać panice. Potrzeba zwrócenia się ku Niemu całym sercem, szczerym sercem. Także w tym Psalmie czytamy o tym, co już rozważaliśmy zatrzymując się nad fragmentem z Księgi Hioba. „Rzekł i zerwał się wicher” – mówi psalmista odnosząc to do Pana. Bóg, który naprawdę nad wszystkim panuje i Jego wielkimi dziełami, cudami są także trudne dla nas chwile, doświadczenia. „Wołali w nieszczęściu do Pana, a On ich uwolnił od trwogi. Zamienił burzę na powiew łagodny, umilkły morskie fale. Radowali się w ciszy, która nastała, przywiódł ich do upragnionej przystani”. Co dla nas jest taką przystanią? Dokąd chce nas poprowadzić Pan? A dokąd my chcemy dojść, „dopłynąć”? Możemy trafić także na inne tłumaczenie tych wersów. M. in.: „radowali się ciszą, która nastała”. Czy radujemy się ciszą? Czy mamy takie doświadczenie wytchnienia, kiedy nagle ogarnia nas cisza i czujemy się w niej całkowicie bezpieczni, spokojni… . Na koniec psalmista zachęca do dziękczynienia: „niech dziękują Panu za dobroć Jego, za Jego cuda wobec synów ludzkich”. Czy dostrzegam te cuda wokół siebie, w swoim życiu? Czy moje spojrzenie pełne jest dziękczynienia? Scena na jeziorze uczy nas także, że to nie my panujemy nad sytuacją, że to nie my sami z siebie panujemy i jesteśmy w stanie opanować burzy. Dziękczynienie jest również szkołą pokory.
Na koniec pozostawiłam zatrzymanie nad drugim czytaniem zaczerpniętym z Drugiego Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian. „Miłość Chrystusa przynagla nas”. Na dwa sposoby możemy zrozumieć to zdanie. Miłość, jaką obdarzył nas Chrystus przenika nas i wypełnia, nie pozwala nam się zatrzymać i przynagla nas, abyśmy przechodzili od życia dla siebie do życia „dla Tego, który za nich (za nas) umarł i zmartwychwstał”. Można to też odczytać inaczej – to nasze umiłowanie Chrystusa przynagla nas. Miłość uzdalnia nas do wielu rzeczy. Jeżeli naprawdę wypełnia nas miłość ku Chrystusowi, wtedy nie możemy się zatrzymać – rozumieli to męczennicy, rozumieli ewangelizatorzy, misjonarze. Pozwolić, by ta jedyna Miłość wypełniła nas całkowicie. Wtedy też w sercu nie będzie miejsca na lęk, strach i niepokój. Św. Paweł w tym fragmencie zachęca nas również do przejścia od poznania według ciała do głębszego poznania Chrystusa – do poznania Go jako „nowe stworzenie”. To ciągła droga, ciągła wędrówka. Pozwolić, by powstało nowe. Nowe odrodzone Miłością. Triumfem tej Miłości jest również Zmartwychwstanie. Obraz uciszenia burzy, opanowanie ciemności, jest zapowiedzią triumfu Jezusa nad śmiercią. Chrystus przeprowadza nas ze śmierci do życia. Znów pojawia się motyw naszego życia. Ono nabiera sensu i staje się według Bożej myśli, kiedy przestajemy skupiać się na sobie, kiedy zaczynamy żyć dla Pana wypełnieni Jego miłością i obecnością. Zmartwychwstajemy ilekroć żyjemy dla Pana, to znaczy idziemy drogą Ewangelii, drogą woli Ojca, ilekroć odwracamy się od grzechu, gdy nawracamy się. Tylko, żeby przejść do tego potrzeba dać sobie konkretną odpowiedź kim dla mnie jest Bóg? A może potrzeba nam wołać: „Panie, przymnóż nam wiary, Panie umocnij naszą wiarę”? Na tym symbolicznym brzegu pozostaje to, co stare, by to przeminęło, a „oto wszystko stało się nowe”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA