IX Niedziela zwykła (rok B)

Kiedy spojrzałam na teksty dzisiejszej niedzieli pierwszym skojarzeniem, pierwszą myślą było hasło: „wolność”. Ale „wolność” rozumiana w świetle Bożej, a nie naszej, logiki. Bóg jest Tym, który nas wyswobadza, wyprowadza ku wolności, ale nie pozostawia nas w tej wolności samych, lecz daje nam przykazania, Prawo, aby w ten sposób nauczyć nas jak się poruszać w tej przestrzeni wolności, która jest jednocześnie Jego wielkim darem dla nas, ale i zadaniem. Kiedy prześledzimy te czytania odkryjemy, jak stopniowo my sami sobie tę wolność zaczęliśmy interpretować i w pewnym sensie zniekształcać Boży zamysł. Prawo wolności obróciliśmy ku ponownemu zniewoleniu. Tak się dzieje wówczas, gdy Boga zaczynamy traktować jako Tego, który jest tylko Prawodawcą, surowym Sędzią – kiedy wiarę zaczynamy traktować nie jako relację z Tym, który nas do końca umiłował, ale jako po prostu wypełnianie nakazów i przepisów, kiedy zaczynamy podchodzić do wiary w tak bardzo formalny sposób. Wówczas dzieje się tak, że zamiast naśladować Jezusa w Jego dziele przywracania do życia, sprawiamy, że wiara może stać się uciemiężeniem, czyli zaprzeczeniem całkowitym, tego, czego chce dla nas Pan.

Liturgię Słowa rozpoczynamy od fragmentu z Księgi Powtórzonego Prawa. Słyszymy w nim o ustanowieniu szabatu jako świętego dnia dla ludu wybranego. Tego dnia mieli strzec Izraelici, jako dnia Pana, poświęconemu Panu, w którym nie będą wykonywać żadnej pracy. Tylko czy jedynie o ten brak pracy chodziło? Szabat (dla nas to dziś niedziela) mamy „święcić jak nakazał Pan”. Sześć dni tygodnia jest przeznaczonych do pracy, na wzór dzieła stworzenia, kiedy to też „Bóg odpoczął dnia siódmego” widząc, że wszystko było dobre. Ten siódmy dzień potrzebny jest na odpoczynek, ale taki „Boży” – to znaczy rodzący w nas zachwyt nad Bożym dziełem, nad Bożym stworzeniem. Ten dzień ma być czasem zatrzymania przy Bogu. Więc ten „brak pracy” nie jest zachętą do bezczynności. Wiara jest relacją, potrzebujemy więc czasu i przestrzeni na jej kształtowanie. To zdumiewająca pokora Boga – On niejako „prosi” nas tylko o jeden dzień wyłącznie dla Niego.  To poświęcenie tego dnia dla Niego ma jednak przejawiać się także w naszej postawie do drugiego człowieka. Zresztą taka jest kolej – od pobożności mamy przechodzić do czynów miłości. Zapatrzenie w Boga ma kształtować nasze piękne człowieczeństwo. Nawet niewolnik nie będzie nic czynił, aby „wypoczęli”. Ten wzgląd na niewolnika ma wynikać z pamięci, że „byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził Cię stamtąd Pan, Bóg twój, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem”. Jak odnieść to do nas? Możemy odnaleźć się w tym „niewolniku” w kontekście grzechu. To grzech jest tą krainą egipską, z której Bóg wyprowadza nas, gdy podejmujemy drogę nawrócenia.
Pamięć o tym, że byliśmy niewolnikiem ma ukształtować w nas postawę pokory wobec innych. Owszem, wskazujemy na grzech, mówimy co jest złe, ale przecież nie odrzucamy człowieka dając mu zawsze szansę na przemianę, podobnie jak nam daje Bóg. Tym wyciągniętym i mocnym ramieniem są ramiona Jezusa Ukrzyżowanego, czyli ramiona Miłosiernego. Obraz mocnych ramion powinien napełnić nas pokojem i poczuciem bezpieczeństwa. W nich jesteśmy chronieni przed wszelkim złem.

Bóg całym sobą walczy o nas i wyprowadza nas z „ziemi egipskiej”. Wyprowadza do ziemi obiecanej, wyprowadza do ziemi przymierza czyli komunii z Nim. My jednak wolimy interpretować Jego słowa po swojemu zamiast pozwolić, by – jak to napisał w usłyszanym dziś fragmencie Drugiego Listu do Koryntian św. Paweł – olśniła nas „jasność poznania chwały Bożej na obliczu Jezusa Chrystusa”. Nie możemy sami czynić żadnej interpretacji, lecz tylko i wyłącznie w zjednoczeniu z Jezusem, w tym zapatrzeniu w Niego i w Jego postawę. To odejście od Bożych zamysłów tak wyraźnie ukazuje nam ewangeliczna perykopa. Najpierw uczniowie Jezusa słyszą zarzut, że zrywają w szabat kłosy zboża, aby nasycić swój głód. Nie chodziło o zaspokojenie pokusy czy jakąś chciwość jedzenia, ale o zaspokojenie podstawowej potrzeby pożywienia. Widocznie nie mieli możliwości spożycia niczego wcześniej. Na zarzut faryzeuszy – z drugiej strony, to straszny obraz tego, jak Jezus i Jego uczniowie byli śledzeni, „podglądani”, na każdym kroku czyhano by przyłapać na czymś niezgodnym z przepisami Jezusa albo Jego otoczenie: oto jak człowiek człowiekowi zabiera wolność i jeszcze znajduje usprawiedliwienie, czy fałszywe wytłumaczenie na swoje zachowanie – odpowiadają nie uczniowie, ale Jezus. I czyni to w sposób, który już znamy z Jego pobytu na pustyni. Podobnie jak wobec szatana, tak tu przytacza konkretne słowa Boże, fakt z historii zbawienia odnoszący się do działań Dawida, tego Bożego wybrańcy. A przecież Jezus jest Kimś więcej niż Dawid. Jego uczniowie tworzą specyficzne zastępy „wojskowych” – są, powiedzielibyśmy językiem już niebiblijnym, nie z czasów Chrystusa, „rycerzami” Królestwa Niebieskiego, to znaczy ich mieczem jest Słowo Boże, ich Władcą Bóg, a ich działanie nie ma zabijać i niszczyć, ale ożywiać i budować, wypędzać zło, aby mógł jeszcze pełniej jaśnieć Pan. Tu też możemy zapytać siebie, czy w Piśmie Świętym poszukuję i znajduję interpretacji mojego życia?

W tym obrazie widzimy też jak prawdziwe są słowa, że litera zabija, a Duch ożywia. Litera jest ważna i wprowadza normy i porządek, ale to „szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”. Przykazanie szabatu zostało ustanowione by niejako „zagwarantować” człowiekowi przestrzeń dla Boga – by człowiek pamiętał gdzie jest jego Źródło, kto jest tym Źródłem. Wiara jest relacją serca z Sercem. Prawdziwa religijność to religijność serca miłującego Boga i bliźniego. Jednak jeżeli serce człowieka nie postępuje drogą miłości, w jej świetle nie rozważa życia i spotkanych ludzi, kiedy nie to posługuje się miłością, wówczas zamyka się w literze, w swoistego rodzaju skostnieniu. To misterium miłości, ta tajemnica „mocnego ramienia”, którym Bóg wyprowadza nas i zabiega o naszą wolność, jest najważniejszym przykazaniem, najważniejszą „tradycją” daną nam przez Boga. 

Faryzeusze, którzy mówią do Jezusa: „Patrz, czemu oni (uczniowie) czynią w szabat to, czego nie wolno?” – tak sformułowanym zdaniem próbują niejako Panu narzucić interpretację postępowania Jego Apostołów, wskazać, że oni wiedzą lepiej, że uczniowie czynią coś złego, a ich Nauczyciel nie reaguje. Strażnicy Prawa oburzają się wobec Tego, który jest Źródłem tego Prawa. Kto tak postępuje? To szatan jest naszym oskarżycielem, ale my – jak to ujął św. Jan Apostoł w swoim Pierwszym Liście – mamy „Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego”.  To On jest naszym Obrońcą, dlatego także w tej ewangelicznej scenie to Jezus odpowiada na zarzut, On broni swoich uczniów. Bóg jest Tym, który daje życie. Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł być blisko Niego. Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo – więc człowiek również powołany jest do dawania życia. „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego?” – zapytał Jezus już będąc w synagodze wobec sprawy człowieka z uschłą ręką. To tak jakby pytał, co jest dla nas ważniejsze: litera czy przywrócenie życia? Wiara to nie formalizm. Ta uschła ręka czy nie może być tego obrazem? Jeśli coś uschło, to znaczy pozbawione jest życia, niezdolne do uczynienia czegokolwiek, jest martwe. Kiedy nasza pobożność staje się formalizmem, wówczas nie ma w niej życia. A jak straszna jest pobożność, która – niesłusznie oczywiście i bezpodstawnie – rości sobie prawo do bycia sędzią bliźniego, a może nawet samego Boga (pamiętamy tę przypowieść choćby o robotnikach najętych do pracy w winnicy o różnych porach, którzy otrzymali tę samą zapłatę albo o synu, który był zły na ojca, że przyjął z taką radością i w świątecznej atmosferze syna, który pogubił się, ale wrócił). Taka pobożność jest wówczas bezduszną literą, paraliżującym formalizmem, który zamiast przybliżać nas do Boga, oddala od Niego. Bo przecież oddalając się od miłości bliźniego, od realizacji tego przykazania, oddalamy się od Boga. Nasza zatwardziałość, nieczułość jest źródłem zasmucenia Jezusa, a nawet gniewu, jak zauważy to św. Marek.

To Syn Człowieczy jest Panem szabatu i to Jego interpretacja tego Bożego nakazu powinna być najważniejsza i to Jego w realizacji tego nakazu winniśmy naśladować, a nie trzymać się uparcie swoich myśli, czyli niejako przywłaszczać sobie Jego miejsce – jak próbowali uczynić to faryzeusze, co też zresztą Chrystus będzie im  wyrzucał, że na innych narzucają ciężary nie do uniesienia, a sami tak łatwo je przekraczają, albo nawet nie chcą ich palcem dotknąć. Jednak ta granica między trwaniem przy Panu a przejściem do uznania swoich myśli za Jego, jest bardzo cienka. Dlatego św. Paweł napisał – co też tej niedzieli słyszymy – że ten skarb (którym jest wiara, nasze powołanie, życie dziecka Bożego, ucznia Jezusa)  „nosimy w glinianym naczyniu”. I Apostoł Naród dopowiada: „aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas”. Wiara jest łaską, powołanie jest łaską, dar dziecięctwa Bożego jest łaską. To zdanie jest bardzo cenne i wiele nas uczy, ustawia proporcje, hierarchię. „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” – pisze dalej św. Paweł. Czym jest to konanie? To właśnie to nieustanne przechodzenie od siebie do Pana – umieramy dla siebie, by zawsze żyć dla Jezusa, by Jego życie w nas jaśniało. Ale Święty mówi o „konaniu Jezusa” – On w swoim człowieczeństwie, które przyjął dla naszego zbawienia również doświadczył tego podczas modlitwy w Ogrójcu przed swoją Męką, kiedy nauczył nas jak ponad swoją wolę postawić i wybrać oraz wypełnić wolę Ojca. „Wydawani jesteśmy na śmierć” – Jezusa i Jego uczniów śledzono, czyhano na nich, knuto spisek, ale to absolutnie nie wpłynęło na zmianę postawy Jezusa. To był najpiękniejszy radykalizm, bo polegający i objawiający się w wierności Bogu ponad wszystko, nade wszystko. Tym glinianym naczyniem jest, może być, nasze człowieczeństwo – kruche i słabe, ale to właśnie w to niedoskonałe naczynie Bóg złożył skarb bezcenny, skarb wiary, zbawienia, Ewangelii. Bo tak się Bogu spodobało. Nie jesteśmy doskonałymi świadkami Chrystusa, nasze głoszenie Jego nauki też nie jest idealne – ale nie o idealność chodzi, a o szczerość, autentyzm, prawdziwość.

Wróćmy do synagogi – to już kolejny ewangeliczny obraz, kiedy w tej przestrzeni Bożej znajdujemy kogoś, kto ma problem, cierpi, boryka się z doskonałością (był opętany, teraz ten z uschłą ręką). To właśnie obraz naszej doskonałości na drodze wiary. Ale przecież przed Bogiem nie musimy niczego udawać, nakładać masek. Człowiek z uschłą ręką dopiero wywołany przez Jezusa staje na środku wobec wszystkich, ale także może w tej prawdzie wobec sobie i wobec Boga. Bóg zna nasze niedomagania, nic przecież przed Nim nie ukryjemy. I pewnie Jezus mógłby uzdrowić tego człowieka bez wywoływania go na środek, ale ten gest  był potrzebny owemu człowiekowi. Nie można uciekać przed prawdą. Ten gest potrzebny był także zebranym wokół – by dostrzegli, że wśród nas jest ktoś potrzebujący, ktoś cierpiący. Jezus próbuje ich wyrwać z ich małoduszności. Czepianie się zrywania kłosów to jedno, a nie udzielenie pomocy potrzebującemu w imię „poprawności” literalnej, to już coś o wiele więcej. Jak bolesne musiało być to milczenie, które zapadło po zadanym przez Jezusa pytaniu.

Co czuł człowiek postawiony na środku? Jakie myśli rodziły się w jego sercu? Przypomina mi się scena z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie – to napięcie tych sekund, gdy jednak nikt nie rzucił kamieniem, a oskarżyciele odeszli. A co czuł Jezus? Przecież w tym miejscu ci ludzie zbierali się także po to, by słuchać Słowa Bożego i co usłyszeli? Jak my słuchamy? Co może czuć Jezus wobec moich postaw? A właśnie – jakie one są? Chrystus zwraca się bezpośrednio do tego człowieka: „wyciągnij rękę”. Zawsze mnie to zastanawiało, poruszało – przecież on miał uschłą rękę, a Pan poleca mu wykonać coś do czego przecież nie był zdolny. Jak to możliwe? Człowiek wyciąga rękę i staje się ona zdrowa. Musiał przełamać siebie, przekroczyć niejako siebie, pokonać – to znaczy zaufać Panu, uwierzyć. W tym fragmencie nie, ale przecież wiele razy w podobnych scenach, Jezus dopowiadał jeszcze, że to „wiara cię uzdrowiła”. I różne może być to uzdrowienie. Przecież nie zawsze będzie się ono wiązało z powrotem do zdrowia- bo czasem tym uzdrowieniem będzie właśnie pokonanie lęków, obaw, różnych wewnętrznych blokad i zaufanie Panu, powierzenie się Jego miłości, która właśnie uwalnia, wyswobadza. Uwierzyć w Łaskę. Tak, to podstawa, ale – jak już wiele razy to gdzieś rozważaliśmy – potrzebny jest także czyn z naszej strony. Ów człowiek wyciągnął rękę – to tak jakby wyruszał w dalszą drogę już wspólnie z Panem (wyciągamy dłoń aby przyjąć czyjąś dłoń; aby chwycić kogoś za rękę, ale także ta uzdrowiona ręką potrzebna jest do czynu). Wyciągnął rękę, bo zaufał bardziej Jezusowi niż ludziom, którzy otaczali go w synagodze. To jest to przełamanie się. Tym przełamaniem może być także w ogóle uznanie, że potrzebuje pomocy. To też przecież tak istotny krok.

Ciekawe jest także to, że pomimo uschłej ręki (jakkolwiek byśmy ją interpretowali) ten człowiek był w synagodze. Człowiek tak całkiem nigdy w  sobie nie zabije tęsknoty za Bogiem. A teraz kiedy już ręka została uzdrowiona zrealizować można słowa z Psalmu: „zacznijcie śpiewać i w bęben uderzcie, w cytrę słodko dźwięczącą i lirę”. Ustanowienie przykazań – bo o tym mowa w tym Psalmie – to podniosła chwila, bardzo uroczysta. Zawarcie Przymierza to święto Bożej Miłości. Lud wołał w ucisku, a Pan go usłyszał i przyszedł z pomocą – przywrócił wolność i zabezpieczył tę wolność przykazaniami. Jeden warunek: „Nie będziesz miał obcego boga, cudzemu bogu nie będziesz się kłaniał. Ja jestem Panem, Bogiem twoim, który cię wywiódł z ziemi egipskiej”. Kto jest moim bogiem? Bóg Jedyny czy moje o Nim wyobrażenia?

Można spotkać się także z jeszcze jedną interpretacją tej uschłej ręki. Jezus dał nam dwa przykazania – miłości Boga całym sercem, umysłem, wolą, całym sobą i bliźniego jak siebie samego. Ręce mogą symbolizować te dwa przykazania. Człowiek miał uschłą jedną rękę. Możemy zapytać się, jakie w takim razie przykazanie było u niego martwe? Skoro jest w synagodze, możemy założyć, że miłuje Boga, są w nim jakieś dobre chęci, ale jednak jakaś część jego jest sparaliżowana. Bo jak już powiedzieliśmy – miłość Boga prowadzi do miłości bliźniego, w niej się ukazuje. A może problemem jest dobrze rozumiana miłość siebie, przez co ów człowiek szybciej nie poprosił o pomoc? To też pokazuje nam, że miłość bliźniego bez pomocy Bożej jest bardzo trudna, jest niemożliwa. Jezus pozwala temu człowiekowi zacząć nowe życie. Podobnie jak gdy sparaliżowany mógł w końcu wstać – usłyszał od Pana, by wziął swoje łoże, to znaczy by wziął swoje życie i zaczął nim żyć. Bóg przywraca człowiekowi władzę w ręku, pytanie do czego uzdrowiony ją wykorzysta? By siać wolność czy by zniewalać innych zapominając o darze, który on sam otrzymał?

Wiara, ten gest zawierzenia gdy wyciągnął ku Chrystusowi rękę, to przejście do życia – bo to wiara uzdrawia nas z niewoli nieufności. Tak, z „niewoli”. Nieufność jest tym, co nas paraliżuje, powstrzymuje. Zwątpienie, negowanie Jezusa, odwracanie się od Niego jest tym, o co się potykamy, rozbijamy i też jest tym, co nas paraliżuje, bo zamiast w świat Jezusa, wplątujemy się w swój własny świat. Faryzeusze nie śledzili Jezusa by poznać prawdę, to nie był ich „sposób” na Jego zrozumienie – oni z góry wiedzieli, co chcą uczynić, od początku byli na Niego zamknięci. Oni w swoich sercach już Go „zgładzili”, nie musieli do tego układać się ze zwolennikami Heroda. Wiara zakłada w sobie element trudu, bo przecież droga Jezusa wiodła przez Kalwarię. Ale pięknie  zawiera to św. Paweł: „Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy.” A jaka jest moja postawa? Co Jezusowi oddam, by to uzdrowił? Czy otworzę się na Jego prawdę? Czy Jego chcę naprawdę poznać? Jak traktuję przykazania i Słowo Boże? Wierzę czy jestem tylko pobożny według litery?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA