III Niedziela Wielkanocna (rok B)
„Wznieś ponad nami światłość Twoją, Panie”. Te słowa powtarzamy dziś w refrenie Psalmu. „Wiedzcie, że godnym podziwu czyni Pan swego wiernego; Pan mnie wysłucha, gdy będę Go wzywał” – tak brzmią dalsze słowa modlitwy wyrażonej przez Psalmistę w czwartym Psalmie. Wsłuchując się w kolejne wersy, więc także w ufne stwierdzenie, że „spokojnie zasypiam kiedy się położę bo tylko Ty jeden, Panie, pozwalasz mi żyć bezpiecznie”, odkrywamy że niejako śmierć została porównana do snu, co przywołuje nam na pamięć historię wskrzeszenia Łazarza, o którym Jezus powiedział, że nie umarł lecz zasnął „nasz przyjaciel”. Psalm czwarty znajdujemy także w wieczornej modlitwie Kościoła zwanej kompletą. Po całym dniu pracy, różnych wydarzeń, spotkań, wypowiedzianych bądź niewypowiedzianych słów, przeżyć i doświadczeń, zarówno radości jak i trudu, Kościół wyraża swą ufność, że może „spokojnie zasnąć”. Teologia Liturgii Godzin odwołuje się w tym momencie do obrazu złożenia Ciała Jezusa do Grobu. Tym dla nas jest noc. Z jednej strony głaz zostaje przytwierdzony do Grobu, co może symbolizować zakończenie dnia, pewnego etapu, z drugiej strony o brzasku kamień ten zostaje odsunięty, a my na nowo obudzeni i zaproszeni do przyjęcia daru dnia nowego. Noc może być także obrazem niepewności, skrywanej grozy lęku. A jednak Psalmista wyznaje „spokojnie zasypiam kiedy się położę, bo tylko Ty jeden, Panie, pozwalasz mi żyć bezpiecznie”. Jaka jest moja ufność, gdy okoliczności życia prowadzą przez ciemną dolinę, przez to co niepewne i nieznane, także poprzez utrapienia? Może dziwić, że akurat w Niedzielę Wielkanocną modlimy się takim Psalmem, w którym z jednej strony stajemy się świadkami trwogi autora, a z drugiej możemy uczyć się tej bezgranicznej ufności. Jezus przyjmujący kielich woli od Ojca w Ogrójcu dał nam najpełniejszą lekcję takiego zawierzenia Woli Boga, która ostatecznie zwycięża wszystko i triumfuje w chwale Zmartwychwstania. Psalmista nie kończy swojej modlitwy tylko na elemencie snu i spokojnego zasypiania. Na koniec wyznaje, że tylko „Ty jeden, Panie, pozwalasz mi żyć bezpiecznie”. „Żyć bezpiecznie” – jakie uczucia odzywają się w sercu, jakie rodzą się myśli, kiedy słyszymy to stwierdzenie? Czy nie o tym każdy z nas marzy? Żyć bezpiecznie budując w szczęściu codzienność. Ale na czymś tą bezpieczną codzienność trzeba oprzeć, dlatego Psalmista podkreśla, że tylko Pan jest Sprawcą tego bezpieczeństwa. Sprawcą i Gwarantem. Zmartwychwstanie Jezusa, które celebrowaliśmy dwa tygodnie temu, które tak naprawdę przeżywamy każdego poranka, idąc za intuicją teologii Liturgii Godzin, która jest powszechną modlitwą całego Kościoła i zaproszeniem do tego, aby nasze życie stawało się liturgią, a więc zarazem hymnem uwielbienia Boga jak i ofiarą miłości, bezgranicznym darem z siebie, którym poprzedza nas i który udoskonala Syn Boży, to właśnie Zmartwychwstanie jest największym zaproszeniem do tego, by powstać ze snu i żyć.
Historia Jezusa Chrystusa Syna Bożego i Mesjasza nie mogła zakończyć się z chwilą złożenia Jego martwego Ciała do Grobu, co wyczuwała na pewno Maria Magdalena kiedy uparcie trwała przy Grobie w poszukiwaniu Pana, którego zabrano, a ona nie wiedziała, gdzie Go złożono. Pośród potoku jej łez tliła się iskierka nadziei, że ta historia musi trwać dalej. Inaczej było z uczniami idącymi do Emaus, idącymi czy raczej uciekającymi. Zamiast trwać w Jerozolimie, w miejscu, w którym wszystko się wydarzyło, oni uciekają do wsi, zamiast skonfrontować się z tym, co przerastało ich patrzenie i dać się pociągnąć wierze i nadziei, zanurzyć się w radykalizmie zawierzenia i ufności, oni wybrali ucieczkę. Pan jednak nawet na drodze „przeciwnej” nie zostawia ich samych, ale podchodzi i wyjaśnia Pisma, a później w geście połamania chleba objawia siemię. Fragment Ewangelii według św. Łukasza, z którą konfrontujemy się tej trzeciej niedzieli wielkanocnej, to właśnie dalsza opowieść o tym, co wydarzyło się po tym, gdy uczniowie rozpoznali Pana i powrócili do Jerozolimy, a spotkawszy pozostałych, opowiedzieli co spotkało ich w drodze. Przyznam się, że bardzo lubię to wyrażenie: „opowiedzieć, co spotkało w drodze”. Nieraz już mówiliśmy, że nasze życie jest drogą, jest pielgrzymką bogatą w różne etapy, a nie zawsze jest to droga idealnie gładka i prosta, a jednak jesteśmy zaproszeni do tego, aby opowiadać o tym, co spotkało nas w drodze. Świadectwo Tomasza, który przyznaje się do tego, że nie dowierza, jak to rozważaliśmy ubiegłej niedzieli, jest dla nas skarbem i swoistego rodzaju podpowiedzią, że nie musimy bać się w naszych świadectwach tego tak zwanego nieidealnego wątku.
Mowa Piotra Apostoła przytoczona we fragmencie Dziejów Apostolskich w pierwszym czytaniu jest swoistego rodzaju wyjaśnieniem – Bóg umiłował świat, ludzi, dał Syna swego, „wsławił Sługę swego, Jezusa” – a jednak Izraelici wydali Go i skazali skazać na śmierć, choć Piłat „postanowił Go uwolnić”; oni zabili Dawcę życia, „ale Bóg wskrzesił Go z martwych”. I daje Piotr nadzieję: pokutujcie i nawróćcie się, bo to działanie było „w nieświadomości” – wypełniły się słowa proroctw. Piotr odkrywa przed nimi prawdę, która z jednej strony jest wyznaniem win, ukazaniem grzechu, ale z drugiej strony jest daniem nadziei: „pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone”. To współgra z drugim czytaniem zaczerpniętym z Pierwszego Listu św. Jana Apostoła. Ten zaś fragment rozpoczyna się od słów: „Dzieci moje, piszę do was, żebyście nie grzeszyli”. I dalej, św. Jan – podobnie jak św. Piotr – daje nadzieję, że nawet jeżeli zgrzeszymy, upadniemy, popełnimy błąd (przecież jesteśmy ludźmi z naszymi ułomnościami), „mamy Rzecznika u Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego”. Ciekawy przymiotnik: „sprawiedliwy”. Raczej oczekiwalibyśmy tu słowa: miłosierny, a mamy: sprawiedliwy. Bo do sprawiedliwości Bożej należy także dzieło naszego zbawienia. „Wznieś ponad nami światłość Twoją, Panie” – to prośba także i to, by nasze życie rozjaśniła Boża prawda. Ta prawda, która właśnie z jednej strony będzie poznaniem naszych słabości, ale z drugiej strony będzie nadzieją, że nie jesteśmy z tym sami. Ta chwila, gdy uwierzymy w orędownictwo Jezusa i dokonane przez Jego Ofiarę dzieło odkupienia – to jest właśnie chwila naszego zmartwychwstania. Bo tym, który zawsze nas oskarża jest szatan, on nigdy nie daje nadziei. W przeciwieństwie do Boga, który nawet wówczas gdy wskazuje grzech, daje nadzieję i dokonuje dzieła odkupienia. Ale ta prawda zdaje się być także tak blisko nas – jak wskazuje na to św. Jan Apostoł: to nasza decyzja, czy pozwolimy światłości Pana zajaśnieć nad nami. Jak ona się objawia? Zachowaniem przez nas przykazań. To może nawiązywać do słów Jezusa w Wieczerniku: kto Mnie miłuje, będzie zachowywał Moje przykazania. Św. Jan wyraźnie mówi, że ten, kto nie zachowuje przykazań nie może powiedzieć w prawdzie, że zna Boga. przykazania Pańskie to przecież szkoła życia dla nas, drogowskaz tak niezbędny. Dlatego św. Jan mówi, że tą drogą poznajemy Pana – bo realizując Jego naukę, Jego przykazania, poznajemy Jego postępowanie. Można to też „odwrócić” – wpatrując się w Jezusa, w Jego czyny, wsłuchując się w Jego słowa, poznajemy drogę, którą mamy iść, przykazania stają się oczywiste. „Dotknijcie Mnie i przekonajcie się” – słyszymy Jezusa w przytoczonym tej niedzieli fragmencie Ewangelii wg św. Łukasza. „Dotknąć” Pana to również poznać Go, czyli właśnie idąc drogą Jego nauki, przykazań.
Ta chwila, kiedy „dotkniemy” Pana, to także właśnie chwila naszego „małego” zmartwychwstania, bo to nasz krok w kierunku Pana. „To zaś jest najjaśniejszy znak, że nie jest innym Ten, którego widzą, od tego, którego widzieli na drzewie krzyża i złożonego w grobie, a który nie ukrywał niczego, co jest w ludziach. Pan, potwierdzając, że pokonana została śmierć, i że natura ludzka w Chrystusie wolna jest od zniszczenia, najpierw ukazuje ręce i nogi, i ślady po gwoździach” – tak ten wers komentuje św. Cyryl, co przytacza św. Tomasz z Akwinu w „Złotym łańcuchu”.
Uczniowie opowiadali o ich spotkaniu z Panem w drodze do Emaus, pozostali może mówili o ich doświadczeniu odkrycia pustego Grobu – i wtedy stanął pośrodku nich Jezus i pierwsze, co im podarował, to dar pokoju. Tak, tego pokoju tak bardzo potrzebowali, ci, którzy byli zamknięci, pełni lęku i obaw ale także pewnie rozczarowania. Próbowali „po swojemu” poukładać sobie to, co się wydarzyło. To sformułowanie, że uczniowie rozmawiali między sobą, nasuwa mi na myśl te chwile, gdy Apostołowie – zamiast zapytać Pana – rozmawiali między sobą, bo właśnie „Pana bali się zapytać”. Dlaczego do naszych obaw nie włączamy Pana? Czy trwanie w zamknięciu miałoby w jakikolwiek sposób pomóc uczniom spotkać Pana, który powstał z martwych? „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach?” – to pytanie jest także do każdego z nas. Podobnie jak tydzień temu, także i tej niedzieli możemy zapytać się siebie, jak przeżywam ten paschalny czas? Czy Jezusowe Zmartwychwstanie dokonuje się w moim życiu? Tak, wiem, jest to powtarzanie się, ale to także element czuwania, by wciąż poznawać i weryfikować poruszenia swego serca. Czy więc mogę powiedzieć w szczerości i prawdzie, że nie ma we mnie żadnych wątpliwości? W jakich przestrzeniach wiary i mojej relacji z Panem pojawia się jeszcze niedowierzanie? „Pokój wam” – to dar Chrystusa Zmartwychwstałego, ale zarazem także Jego „komunikat”, że On nie chce potępić, ocenić i osądzić naszych wątpliwości czy rozliczyć nas z niewiary, ale właśnie zaprasza do szczerości i otwartości, aby dostrzec te wszystkie przestrzenie, przyznać się do nich i Jemu powierzyć, Jemu oddać. „Pokój wam” – czyli nie bójcie się.
Poprzedniej niedzieli to św. Tomasz stawiał warunek, że uwierzy, jak zobaczy, jak dotknie ran Pana. W scenie przedstawionej przez św. Łukasza to Chrystus natomiast pokazuje uczniom rany i mówi: dotknijcie, zobaczcie i przekonajcie się. Zatrzymała mnie ta forma czasownika: „przekonajcie się”. Pan daje łaskę swojej obecności, zaproszenia do bliskości i dotknięcia Go, spojrzenia na Jego rany (co też oczywiście możemy rozumieć duchowo i o czym rozważaliśmy tydzień temu w kontekście naszych zranień, cierpień i trudów) – wiara jest łaską, jest Bożym darem, tak, ale Pan zostawia jeszcze przestrzeń naszej wolności na akt woli, decyzji. Mógłby przecież powiedzieć: Ja was przekonuję… . Nie, tak On nie mówi. To stwierdzenie: „przekonajcie się” to może także dla nas podpowiedź, że od teorii wiary, którą pewnie każdy z nas ma dobrze opanowaną (choć jak widać na przykładzie Apostołów, teoria w chwilach próby Wielkiego Piątku również się poddaje i jest narażona na różne „uszczerbki”), mamy – powinniśmy – przejść do doświadczenia. Czym innym jest mówić o wierze, a czym innym wierzyć naprawdę. Czym innym jest wiedzieć, jak kogoś uratować czy słyszeć o uratowaniu innych, a czym innym mieć swoje doświadczenie bycia uratowanym.
„Przekonajcie się” to zaproszenie dla nas. Podobnie jak wypowiedziane następnie słowa Pana Jezusa: „czy macie tu coś do jedzenia”? Inaczej niż w opisie spotkania ze Zmartwychwstałym nad Jeziorem zanotowanym w Ewangelii wg. św. Jana, św. Łukasz wskazuje na to, że to uczniowie odpowiadają na prośbę Pana i podają Mu coś do zjedzenia. Św. Łukasz zdaje się wskazywać, jak ważna jest nasza cząstka w budowaniu wzajemnej relacji z Panem. Może trochę kolokwialnie mówiąc, Pan Jezus nie chce nam niczego dać na tacy, tak po prostu, ale poprzez drobne gesty, słowa, zaproszenie, pragnie nas obudzić, byśmy w pewien sposób mogli mieć poczucie, że sami do czegoś dochodzimy, choć oczywiście wiemy, że sami do niczego byśmy nie doszli, gdyby On nie wspomógł nas swoją łaską. Czy dam się przekonać ? Chrystus na siłę nie zmieni naszego sposobu myślenia i spostrzegania rzeczywistości. Czy jednak Mu na to pozwolę? Często odnosimy się do obrazu pielgrzymowania. Krok za krokiem przemierzamy kolejne etapy. Chwila, w której damy się przekonać jest właśnie pokonaniem kolejnego zakrętu, przejściem z ciemnej doliny do ziemi opromieniony światłością Pan.
Jednak ewangeliczny tekst tej trzeciej niedzieli wielkanocnej podsuwa jeszcze inną myśl. W jednej scenie, więc w jednym spotkaniu z Panem, zostały użyte dwa różne określenia na stan serc uczniów. Gdy Jezus wkracza do miejsca, w którym byli zabrani, Ewangelista wskazał na to jak bardzo byli oni zatrwożeni, pełni lęku, który powodował właśnie ich niedowierzanie. W sobotę słuchaliśmy fragmentu z szóstego rozdziału Ewangelii wg św. Jana, w którym Jezus, mimo nocnej burzy kroczy po jeziorze. W tym opisie św. Jan napisał o Apostołach, że byli tak zatrwożeni i przerażeni, że myśleli, że to duch, zjawa, a nie ich Mistrz. To podobne opisy, prawda? Strach staje się przeszkodą do pełni wiary. Chwila, w której uczynimy krok, by przejść od strachu do zaufania jest chwilą naszego małego zmartwychwstanie. Ale jak wskazuje św. Łukasz nie tylko strach, skupienie na cierpieniu, na swoim myśleniu, brak zaufania i otwartości jest przeszkodą w wierze. Chwilę potem o Apostołach powiedziane jest, że to z radości jeszcze nie dowierzali. Zastanowiło mnie zostawienie za sobą tych dwóch skrajnych uczuć. Lęk i Radość. Dlaczego radość jest przeszkodą w wierze? Pewnie znamy to doświadczenie z naszej codzienności kiedy usłyszawszy jakąś bardzo dobrą wiadomość niedowierzamy, obawiając się, że za chwilę zostanie ona zdementowane albo do upragnionego wydarzenia w ostatniej chwili nie dojdzie i nasza nadzieja rozsypie się. Może to właśnie takie uczucie tliło się w sercach uczniów? Tak bardzo tęsknili za Panem – oto zjawia się przed nimi, pokazuje rany, mówi: oto jestem, pokój wam i chciałoby się powiedzieć: chwilo trwaj, by nic tego spotkania nie zakłóciło. Radość jest czymś pięknym a jednak… . Można trzymać w dłonie ogromny skarb i owszem cieszyć się nim, ale jednocześnie nie cieszyć się będąc tak skupionym na tym, by nikt tego skarbu nie zabrałby, by nic go nie zniszczyło. Więc strach i radość jako przeszkody do pełni wiary, przeszkody w tym znaczeniu, że mogą one nas oddzielać od Pana, od Jego prawdziwego oblicza – nie tego utkanego z naszych wyobrażeń i oczekiwań, ale tego wyrażonego i poznawanego w Pismach, do czego zresztą następnych wersach przytoczonej perykopy sam Jezus się odniesie. Wracając jeszcze do radości, a także do zdumienia – czy znamy to duchowe doświadczenie, kiedy bardzo długo musimy iść ciernistą drogą, w mroku kaleczymy się o różne kolce, i nagle przychodzi taki moment, kiedy dostrzegamy promienie słoneczne i pomału wychodzimy na zieloną łąkę? Gdy nasze oczy, które już w jakimś sensie zdążyły przyzwyczaić się do ciemności lub półmroku, a ciało nawykłe do swoistego rodzaju „lawirowania” i radzenia sobie z cierniami, zostają dotknięte owymi słonecznymi promieniami, przeżywają ów „szok”. Tak, serce zaczyna się radować, ale gdzieś jeszcze w duszy wciąż mocnym głosem odzywa się niedowierzanie, wątpliwość czy ten blask jest aby na pewno prawdziwy. Może to właśnie działo się w sercach uczniów? Już widzą Pana, już wiedzą, że zmartwychwstał i zaczynają rozumieć, o co chodzi, i ta radość zaczyna ich wypełniać, ale jeszcze… . Jak to się mówi: „już tak, ale jeszcze nie”. Dlatego Jezus kontynuuje przekonywanie ich. A „lekiem” na to niedowierzanie jest właśnie ten krok w kierunku zawierzenia.
Tak jak podczas drogi do Emaus, tak teraz wobec już większego grona zebranych, Jezus wyjaśnia wszystko to, co w Pismach odnosiło się do Niego i co z woli Bożej musiało się spełnić. To też ciekawe, że Pan nie uczy ich niczego nowego, nie wygłasza żadnego nowego orędzia, ale odnosi się do tego, co już było powiedziane. Św. Paweł w liście do Galatów podsumuje to stwierdzeniem, że „nadeszła pełnia czasu”. Wcielenie Chrystusa jest realizacją owej pełni czasu dzieła naszego odkupienia. Czy my wciąż nie szukamy czegoś nowego zamiast wsłuchiwać się w to, co już mamy? To tak jakby Jezus zapraszał nas do ciągłego zasłuchania w Jego Słowo, do poznawania Pisma Świętego i odczytywania swojej historii w świetle Słowa, tak jak Jego historia, więc historia naszego ocalenia, dokonała się w świetle owych proroctw i słów wypowiedzianych przed wiekami. Słowo Boże jest żywe i skuteczne – jak czytamy w Liście do Hebrajczyków – czas nie jest dla niego żadną barierą, każde kolejne pokolenie ma prawo i wręcz obowiązek chciałoby się powiedzieć, przyjąć to Słowo jako skierowane tylko i wyłącznie do niego. W ten sposób dochodzimy do odkrywania Pisma Świętego jako księgi mojego życia. Trzecia niedziela wielkanocna rozpoczyna Tydzień Biblijny. Ale jak przeżywać ten czas, jak przeżywać każdą lekturę Pisma? Tu też znajdziemy odpowiedź właśnie w tej perykopie – pierwszy wyjaśniającym Słowo jest Chrystus. Jego obecności oraz przyzywania Ducha Świętego nie może zabraknąć, ilekroć otwieramy karty Biblii. Uczniowie, chociaż dzielili się swoim doświadczeniem, swoimi myślami, nie zdołali znaleźć odpowiedzi i napełnić swoich serc pokojem, uczynił to dopiero Jezus. On najlepiej objaśni nam Pismo, bo jest tym, o którym powiedziano, że „Słowo stało się Ciałem”. Także nasza codzienność ma być codziennością Wcielenia, a więc przemiany Słowa w konkret rzeczywistości.
Zakończenie tej perykopy współgra z tym, co powiedzieliśmy komentując pierwsze i drugie czytanie. Kiedy św. Piotr będzie nawoływał do nawrócenia i pokuty za grzechy, nie mówi tego sam od siebie, lecz realizuje to, co polecił im Jezus. Mają iść, głosić, mają odpuszczać grzechy, wzywać właśnie do nawrócenia i pokuty, do nawrócenia więc do przemiany, a tą pierwszą i podstawową przemianą, która ma się dokonać w naszym życiu, jest zmiana postawy serca ze strachu i lęku w postawę wiary i pełnego zaufania. Zdaje się, że każde z opisów spotkań Zmartwychwstałego z uczniami ma nas właśnie do tego zachęcić. Można zadać sobie pytanie, które drzwi były tak naprawdę najmocniej zamknięte – te od miejsca, w którym byli zgromadzeni uczniowie czy te prowadzące do ich serc? A nawet nie tylko do serca, ale także i do umysłów, bo człowiek to i serce, i rozum, jedno i drugie musi zostać oświetlone przez jasność Pana, przez Jego mądrość, przez Jego Ducha, co zresztą wynika także ze słów Pana, który „oświecił ich umysły żeby rozumieli Pismo”. A po co mają rozumieć Pismo? Zarówno po to, by wierzyć, ufać, by zobaczyć, że nad tym wszystkim, co się wydarzyło, co tak bardzo zatrwożyło ich serca, Bóg od początku do końca miał kontrolę, ale także po to, by stać się świadkiem. Prawdziwym i autentycznym świadkiem nie jest teoretyk, ale ten, którego słowa wynikają z doświadczenia osobistego. Jezus powie nawet coś więcej: nawet nie tyle, że Jego uczniowie „mają być świadkami”, ale że oni już „są tego świadkami”. To tak jakby chciał im pokazać ich wartość, przeznaczenie i rolę, którą dla nich przewidział. Czy będąc zamkniętymi w Wieczerniku mieli to poczucie, że są świadkami? Czy ja mam to poczucie, że jestem wezwany do tego, by być świadkiem i jednocześnie ja już nim jestem?
I jeszcze jeden obraz. W Wielkim Tygodniu ewangeliczne opisy rozgrywały się w atmosferze uczty. Podobnie było w Wielki Czwartek. Także teraz – nie pierwszy już raz, kiedy wsłuchujemy się w okresie wielkanocnym w sceny ze Zmartwychwstałym poprzez które jesteśmy zaproszeni do tego by zasiąść z Nim do stołu. Pojawia się chleb, ryba, jedzenie. To kojarzy nam się z budowaniem wspólnoty, wzajemnym przebywaniem ze sobą i dzieleniem się. Chleb może nam przywołać na pamięć właśnie to, co wydarzyło się w Wielki Czwartek i co tak symbolicznie zawarł w prostym stwierdzeniu św. Łukasz, że uczniowie zmierzający do Emaus rozpoznali Pana właśnie w geście łamania chleba. Odnosząc się do sceny w Ewangelii wg św. Jana to Jezus poda uczniom pieczoną rybę. Obraz pieczonej ryby kojarzy mi się z cierpieniem. Jezus dzieli się z uczniami swoim Ciałem – i to jest symbol chleba – ale także ofiaruje im swoje cierpienie (ryba pieczona) i zaprasza ich aby i oni dołożyli do tego posiłku cząstkę siebie, w znaku chleba siebie, a więc swoje człowieczeństwo, swoją codzienność, a w znaku ryby wszystko to co trudne i bolesne. Oto czym jest zastawiony Pański Stół. Co dziś ja dołożę do tego wspólnego posiłku? Co ja dziś ofiaruje Panu, ale także tym wszystkim do wspólnoty, z którymi jestem zaproszony? Św. Będą (cytowany przez św. Tomasza z Akwinu) tak komentuje ten wers: „Aby umocnić w uczniach wiarę w prawdziwość zmartwychwstania, nie tylko Chrystus jest dotykany przez nich, lecz także zachciał spożywać z nimi posiłek. W sensie mistycznym pieczona ryba oznacza Chrystusa cierpiącego. Zechciał bowiem skryć się w wodach rodzaju ludzkiego, pozwolił chwycić się w zasadzkę naszej śmierci. Jakby przypalony został cierpieniem w czasie męki.”
Św. Łukasz napisał, że Jezus przyjął to, co dali Mu uczniowie i jadł przy nich, aby udowodnić że jest prawdziwy żywy, że nie jest tylko zjawą. Jadł z nimi. To też ciekawy obraz, kolejna myśl. Jezus przyjmuje to, co mu ofiarujemy, to pierwsza intuicja z tego obrazu. A druga to myśl, że Jezus chce to wszystko razem z nami przeżywać. Jaka jest moja z Nim wspólnoty? Czy potrafię razem z Nim zasiąść do stołu i podzielić się tym co mam? Chleb i ryba we wspólnocie rybaków to przecież nic nadzwyczajnego, a jednak poprzez obecność Pana w tym staje się czymś niezwykłym. Tu można przywołać definicję świętości, że jest ona właśnie wykonywaniem zwykłych rzeczy, przeżywaniem zwykłych spraw w sposób niezwykły to znaczy opromieniony miłością i zawierzeniem Bogu. Pojawienie się Jezusa sprawia także, że spojrzenie uczniów od tego skupionego na nich przenosi się na Niego, a więc staje się bardziej otwarte i szeroki. Jakie jest moje spojrzenie? Ono też musi zmartwychwstać, to znaczy przejść od skupienia na strachu i lęku do zapatrzenia w Tego, który jest Bogiem żywym, Emanuelem czyli zawsze z nami.
Zbliżamy się do celebracji wydarzenia Wniebowstąpienia Pańskiego, już w tej perykopie czuć tego ducha posłania, który będzie towarzyszył chwili Wniebowstąpienia Chrystusa. Czy mam odwagę głosić Słowo Pana? Bo Tydzień Biblijny zachęca nas nie tylko do pogłębionej lektury Pisma Świętego, ale także do głoszenia Słowa życia. Jak na to dziś odpowiem?
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA