Niedziela Męki Pańskiej – Niedziela Palmowa (rok B)
Niedziela Palmowa. Ten dzień jest jak brama, przez którą wchodzimy w Wielki Tydzień, w Święty Tydzień, najważniejszy liturgicznie Tydzień w roku. Już za kilka dni celebrować będziemy najświętsze misterium naszej wiary – misterium Wielkiego Czwartku: więc Wieczernika i Ogrójca, misterium Wielkiego Piątku: więc opuszczenie, cierpienie i Krzyż, misterium Wielkiego Soboty: więc Grób, cisza, misterium Świętej Jutrzenki Zmartwychwstania: więc życie i triumf – to jest misterium Triduum Paschalnego.
Ale Niedziela Palmowa dla mnie osobiście to taki dzień paradoksów, kiedy spojrzymy na to, jak tego dnia prowadzi nas liturgia. Rozpoczynamy od wspomnienia wjazdu Jezusa do Jerozolimy, gdzie był witany przez tłumy, które wołały: hosanna. Ale później w liturgii Słowa Bożego usłyszymy o cierpiącym Słudze Pańskim oraz usłyszymy opis Męki Pana Jezusa. Po to Chrystus wkroczył do Jerozolimy. Lud inaczej rozumiał Jego triumf. Bo ów triumf dokonał się tam, gdzie oni uznali przegraną i widzieli tylko hańbę i poniżenie, czyli na Golgocie. Ale zarazem ten paradoks ukryty jest właśnie w postawie ludu. Jak łatwo od okrzyku radości i wyniesienia Jezusa jako Mesjasza, przeszedł on do skandowania wyroku: na krzyż z Nim. Od entuzjazmu do skazania. Czy nie doświadczamy tego w naszej codzienności, w naszej relacji do Pana Boga? Chwila, która porywa, a potem? Możemy w pewien sposób próbować bronić tych ludzi, że byli zmanipulowani przez starszyznę, podburzeni i naprowadzeni, ale w takich okolicznościach zawsze musi pojawić się pytanie o wolność osobistego wyboru i zdolność do samodzielnej oceny sytuacji. Każdy ma swoją odpowiedzialność, nie trzeba jej na nikogo zrzucać, przerzucać, każdy ma swój „udział w sprawie”, niezależnie od tego, czy i jak bardzo chciałby tą prawdę odrzucić, wyprzeć się jej. Może w obliczu tej konkretnej Niedzieli Palmowej, trzeba zadać sobie pytanie o to, gdzie ja będę już po tym uroczystym wjeździe do Jerozolimy? Przyjdę do kościoła z symboliczną palmą, która zostanie pobłogosławiona. Potem wrócę z nią do domu, gdzieś ją postawię, ale czy spoglądając na nią, wspomnę Pana? I może wtedy zrodzi się refleksja, co ja chcę Mu ofiarować? Czy „wykręcę się” tym symbolem, dorocznym gestem, czy może w tym symbolu, w tej palemce przyniosę moje dobre czyny, umartwienia, walki ze słabościami, kroki ku nawróceniu, które w tym Wielkim Poście podjąłem i poproszę Kościół Święty, by to wszystko pobłogosławił i przedstawił Panu? Bo można „wykręcić się” ceremonią i udziałem w niej, ale może raczej – pomni na czytania jakie słyszeliśmy szczególnie na początku tego Świętego Czasu, że milsza Bogu od ofiary z cielca jest ofiara miłosierdzia i miłości; że to serca mamy rozdzierać a nie szaty – oddamy Mu właśnie nasze serca? Bo tu nie chodzi o zwykłe wspominanie. Cała Eucharystia jest „anamnezą” – pamiątką, wspomnieniem, ale nie takim, jak to gdy np. bierzemy do ręki fotografię i wspominamy minione wydarzenie. Cała „moc i siła” Eucharystii, jak również naszej wiary i zbawczych wydarzeń, jest w tym, że my wspominając jednocześnie przeżywamy to wszystko tu i teraz. Nie jest to takie wspominanie, podczas którego my jesteśmy na pozycji biernego obserwatora, który na nowo rozważa, co się kiedyś wydarzyło. Nie. Z Bożej Łaski zaproszeni jesteśmy do przeżycia tego, do wejście w to i do bycia jakby „w centrum wydarzeń”, by to wszystko na nowo wydarzyło się i przyniosło owoce w moim życiu, w moim konkretnym „tu i teraz”. Stojąc obok nie możemy tego przeżyć. Potrzeba wejść, wówczas można przeżyć, doświadczyć. To nie stanie obok przemienia, ale właśnie postawa uczestnictwa. Symbole są nam potrzebne do wypowiedzenia tego, co może inaczej byłoby niewypowiedzialne.
W roku liturgicznym B słyszymy opis wjazdu do Jerozolimy autorstwa św. Marka. Jest to więc opis krótki i konkretny. Wiemy już z poprzedniej niedzieli, że „nadeszła godzina”. Św. Paweł powiedziałby, że „oto teraz czas zbawienia”, ta upragniona chwila. Jednak Niedziela Palmowa uczy nas również pokory. Mesjasz przychodzi, ale dokonuje swojego dzieła inaczej niż ów tłum się tego spodziewał. Gdybyśmy zobaczyli ten fragment w kontekście w jakim w Ewangelii został umieszczony, dowiemy się, że Jezus następnie opuścił Jerozolimę. Nie spędził w tym mieście żadnej z nocy, z wyjątkiem tej Najświętszej naszego zbawienia. Ale następnego dnia powraca i naucza w świątyni – m.in. wypędza przekupniów, opowiada przypowieść o przewrotnych rolnikach, którzy nie chcieli oddać właścicielowi winnicy należnej części; odpowiada na szereg podchwytliwych pytań, jak to o podatki czy sprawę zmartwychwstania; ustanawia największe przykazanie, ostrzega przed uczonymi w Piśmie a chwali ubogą wdowę; później następuje szereg mów o zburzeniu świątyni, prześladowaniach, o przyjściu Chrystusa; to w tym kontekście, na chwilę przed opisem ostatniej Paschy, Jezus mówi: „niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą” oraz nakazuje: „Czuwajcie”. I tak dochodzimy od rozdziału 11, w którym był opis wjazdu do Jerozolimy, do rozdziału 14, który rozpoczyna się już od słów: „Za dwa dni była Pascha…”. Czy tak wyobrażał sobie ów tłum wydarzenia po takim uroczystym wjeździe do świętego miasta? Rzymianie nie zostali natychmiast wypędzeni, a jeszcze przywódcom Izraela „dostało się” – kolokwialnie mówiąc. I jak zrozumieć słowa o zburzeniu świętej świątyni, zniszczeniu i prześladowaniu, skoro Mesjasz ma wyzwalać, panować, okazać moc i potęgę? A tu nic z tego – w ich wyobrażeniu i oczekiwaniu – nie wydarzyło się. Rozczarowanie? Ale czy i my nie znamy takiej postawy, kiedy po jakimś euforycznym uniesieniu, już nam się wydaje, że Bóg teraz wszystko pokona w moim życiu, nagle wszystko się odmieni jak „za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”? A tymczasem nic się nie dzieje, bo Boża Łaska czeka na moją współpracę, na moje otwarcie się na nią. Nie wystarczy tylko raz, nawet kilka raz, wykrzyczeć: hosanna. Wołam do Jezusa, że jest Królem i uwielbiam Go, ale czy jest On dla mnie i w moim życiu autentycznie Królem? Oddaję Mu dzień, a kiedy coś się wydarzyło nie po mojej myśli mam do Niego pretensje – więc pytanie, czy naprawdę ów dzień został Mu oddany? Oczywiście, ważny jest akt woli, pragnienia i decyzji, później on podlega konfrontacji z naszymi słabościami i z tym, co w nas tak ludzkie, więc normalne, człowiecze. Ale nad tym wszystkim mamy pracować, by była coraz większa spójność między wolą a postępowaniem.
„Jak tylko wejdziecie do niej, znajdziecie tam uwiązanego osiołka, którego nikt z ludzi jeszcze nie dosiadał. Odwiążcie go i przyprowadźcie. Jeśli ktoś was zapyta, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje, lecz zaraz go odeśle z powrotem.” – powiedział Jezus uczniom wysyłając ich do wsi, która była przed nimi. Przyznam się, że to zdanie jakoś mnie szczególnie zatrzymało w tym roku. Św. Jan Chryzostom komentując podobnie brzmiące zdanie z opisu tego samego wydarzenia ale w Ewangelii wg św. Mateusze, przywoła alegorię zwierzęcia – jest ono „głupie, słabe i obciążone. Takimi byli ludzie przed przyjściem Chrystusa, nieczyści różnymi doznaniami, nierozumni, głupi z powodu odrzucenia Boga, słabi co do duszy. I gdyby ich Bóg mocną ręką swego miłosierdzia nie rozwiązał, to pozostaliby aż do śmierci w więzach swych grzechów” (cytat z: „Złoty łańcuch” św. Tomasza z Akwinu, gdzie przytoczono te słowa św. Jana Chryzostoma).
Jezus mówi konkretnie: „odwiążcie i przyprowadźcie”. Dla uczniów Chrystusa każde polecenie jest lekcją, każdy gest Pana jest nauką na przyszłość dla nich. Wielki Post jako ten szczególny czas dany jest nam właśnie dla naszego wyzwolenia. Ale i my jako uczniowie Chrystusa wezwani jesteśmy w pierwszej kolejności do tego, by „odwiązywać i przyprowadzać”. Co to znaczy? Mamy być tymi, którzy przyprowadzając do Jezusa przywracają wolność. Mamy być niosącymi wolność właściwą godności dziecka Bożego. To zwierzę, ten osiołek, miał swojego właściciela, ale zarazem nikt jeszcze na nim nie siedział, jak zapisze ewangelista. Bo tylko Jezus jest Zbawicielem i Panem. Należymy do różnych „panów”, oddajemy się, popadamy w różne „niewole”, ale to tylko Jezus jest Panem, który wyzwala; Panem, do którego przynależeć oznacza być naprawdę wolnym. „Odwiążcie i przyprowadźcie”. Ale Jezus zapowiedział również, że potem odda osiołka. To też ciekawa myśl, prawda? Przychodzimy do Jezusa, dostępujemy wolności, a potem Pan nas niejako „wypuszcza”, pozwala odejść. Znów przypomina mi się przypowieść o ojcu i dwóch synach – gdy jeden z nich zażądał swojej części majątku, ojciec mu ją oddał. To ta przestrzeń naszej woli, naszej decyzji, co uczynimy z łaskami, jakie Pan nam daje. Oddanie osiołka może symbolizować, że to po tych wszystkich ceremoniach, wydarzeniach, doznaniach wiary i doświadczeniach, powrócimy do codzienności. Święta wyrywają nas może z tej „szarej codzienności”, są impulsem do przebudzenia, ale mają też to do siebie, że są niejako „ograniczone w czasie”, w przeciwieństwie do prozy zwyczajnego dnia, która zdaje się dominować w większość naszego życia. Ale czy to określenie „proza zwyczajnego dnia”, „szara codzienność” muszą mieć dla nas wydźwięk negatywny, pesymistyczny? Nie. Trwanie przy Jezusie, podążanie za Nim, umacnianie tej relacji i jej pogłębianie, to ma nas czynić optymistami. Bo wszystko jest naznaczone chwałą Jego Zmartwychwstania, Jego zwycięstwa i panowania. Bo wszystko jest naznaczone radością dziecka Bożego. Na czym polega cud Zmartwychwstania, który za kilka dni będziemy tak wyjątkowo kontemplować i przeżywać? Polega on na tym, że to, co miało nieść śmierć, to, co niosło obiektywnie śmierć, stało się tym, co dało życie. To też pewna definicja naszego nawrócenia. Upadamy, doświadczamy ciężaru, ale nie po to by w tej przygniecionej pozycji pozostać – nawrócenie w jakimś sensie prowadzi do „duchowego wyprostowania”. „Odwiążcie i przyprowadźcie”, ale później, to my – już „odwiązani”, my, którzy doświadczyliśmy Bożej blisko i miłości, decydujemy jaka będzie nasza postawa po powrocie do codzienności. Jezus nie trzyma nikogo na siłę przy sobie, bo nie chce niewolników. Wiara wyzwala, a nie zniewala. Wiara ma być źródłem radości, a nie uciemiężenia.
Wysłani uczniowie poszli do owej wsi, znaleźli osiołka, uczynili jak im Pan polecił. Posłuszeństwo. Nie zawahali się nawet w obliczu pytań, dlaczego to czynią. Wiedzieli, jak mają odpowiedzieć, bo najpierw sami wsłuchali się w głos Mistrza. Nie zawahali się i nie cofnęli, bo ufali Jego słowu, Jego planom. Czy w moim życiu jest taka postawa? Serca uczniów, wciąż myślących tak mocno zapewne na sposób właściwy swoim rodakom, musiały rozradować się w wyjątkowy sposób, kiedy pośród radosnych okrzyków mesjanistycznej chwały, wkraczali za Jezusem do Jerozolimy. Ale potem przyszła konfrontacja z Golgotą. Jezus wkracza do Jerozolimy, wjeżdża do świętego miasta jako właśnie Ten, który przynosi pokój i wolność. Wjeżdża, by wyswobodzić. Św. Mateusz w swoim opisie tego wydarzenia przywołuje słowa proroka Zachariasza: „Oto Król twój przychodzi do Ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy”. U św. Marka nie ma tego odniesienia dosłownie, ale obraz osiołka może skierować naszą myśl ku temu proroctwu. Co dzieje się w naszym sercu, w naszych myślach, kiedy słyszymy o pokornym, o łagodnym Królu? Raczej w naszych wyobrażeniach mamy obraz, że to lud przychodzi do władcy, a nie władca do ludu. Jezus czyni inaczej, gdyż Jego królestwo nie jest według ziemskiego obrazu. „Oto Król twój przychodzi do ciebie” – i prorok wzywa do radości córę Syjonu. Dziś to my jesteśmy tymi, którzy są wezwani do radości wynikającej z faktu przybycia do nas Króla. Doświadczamy tego na każdej Eucharystii. Czy na pewno doświadczamy? Król idzie ku nam, po to właśnie by wyzwolić, by przywrócić nam godność, rozerwać więzy grzechowe, wyprowadzić z ciemności. By znowu przywołać św. Jana Chryzostoma: „Idzie ku tobie, abyś zrozumiał, że zbawi cię. A jeśli nie pojmiesz, to przyjdzie przeciwko tobie. Cichy, aby nie obawiano się Go z powodu potęgi, lecz aby z racji cichości był kochany. Dlatego też nie siedzi na złotym wozie, jaśniejąc drogocenną purpurą. Nie wsiada też na chyżego konia kochającego niezgodę i kłótnie, lecz na oślicę miłującą zgodność i pokój”.
Tłum wołający Hosanna, woła tak naprawdę o zbawienie, bo to oznacza wyrażenie: hosanna: o, Panie, zbaw mnie. „Niektórzy tłumaczą hosanna jako chwała, inni zaś jako odkupienie. I chwała przysługuje Chrystusowi i odkupienie Temu, który wszystkich odkupił” – skomentował św. Jan Chryzostom, a św. Hilary dopowie: „Słowa pochwały w odniesieniu do Chrystusa wyrażają moc odkupienia. Nazywają Go synem Dawida, rozpoznając w Nim dziedzica królestwa wiecznego”. Czy ja też wołam do Pana o zbawienie? Nie chcę tej niedzieli i każdego następnego dnia słać przed nim gałązek czy płaszczy, czyli czegoś powierzchownego, zewnętrznego, ale oddać Mu siebie, swoje serce, swoje myśli, swoje niepoukładanie i codzienność taką, jaka jest. Może nieraz ten okrzyk będzie cichym szeptem, albo czymś wypowiedzianym niejako bez słów, ale chcę Mu powtarzać: zbaw mnie, Panie, bo Twoja jest chwała i moc; bo Ty jesteś Drogą, Prawdą i Życiem; Ty jesteś Światłem i Miłością.
Ale zobaczmy „Jerozolimę”, odczytajmy ją symbolicznie. Jezus „wjeżdża”, chce wejść do mojego życia. To ja, moja dusza, jest tym świętym miastem, w którym trzeba wypędzić przekupniów; któremu trzeba przypomnieć, kto jest Panem; w którym potęgą i mądrością Prawdy rozwiać trzeba wiele różnych wątpliwości, umocnić w doświadczeniu, przygotować, na to, co ma się wydarzyć i wciąż wołać o czujność.
Dlaczego wejdę z Jezusem i za Jezusem do Jerozolimy? Czy pozwolę Mu wejść do mojego serca? Czy ten Wielki Tydzień będzie naprawdę różnił się od wszystkich innych dni roku? Potraktujmy ten czas jako wielki dar od Boga. Jako właśnie też czas umocnienia, bo z misterium Kalwarii będziemy pewnie jeszcze nieraz konfrontować się w naszym życiu niezależnie od okresu liturgicznego, ale właśnie dobre wykorzystanie tych dni ma nas umocnić w Bożej Miłości, także po to, abyśmy nigdy nie zapomnieli, że Krzyż nie jest końcem naszej drogi, tak jak nie był końcem drogi Jezusa. Ale ma nam także przypomnieć, jak ulotna jest chwała odbierana od ludzi. Nasza godność jest w Jezusie, a prawdziwą chwałą – Bóg i wola Ojca.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA