II Niedziela Wielkiego Postu (rok B)

Niedziele Wielkiego Postu mają to do siebie, że trzeba je „czytać” w całości, jako ciągłość myśli Bożej pedagogiki. One nie są oderwane od siebie, ale razem pokazują drogę, jaką prowadzić nas chce Pan w tym szczególnym czasie. I tak poprzedniej niedzieli byliśmy świadkami chrztu Pana Jezusa i – nade wszystko – wraz z Nim w Duchu Świętym zostaliśmy zaproszeni, by dać się wyprowadzić na pustynię, wyjść na pustynię i razem stoczyć walkę, doświadczyć postu, oczyszczenia i zmierzenia z pokusami, z kuszeniem – to zmierzenie się może być umacniające, jeżeli nie ulegniemy. A tej drugiej niedzieli Wielkiego Postu, dzięki ewangelicznej perykopie zaproszeni jesteśmy na Górę Przemienienia. Ale czy tylko na tę górę? Bo wraz z Abrahamem i Izaakiem mamy wejść także na Górę w ziemi Moria, która raczej jest zapowiedzią Golgoty podczas gdy Góra Tabor zwiastuje już triumf Zmartwychwstałego i Wniebowstępującego. Zresztą, chyba i do tego jesteśmy zaproszeni, aby w taki analogiczny sposób, w umiejętności rozpoznawania znaków  i zapowiedzi, odczytywać swoje życie, przez kalkę tego, jak wyglądała droga Jezusa. Do tego oczywiście potrzeba znajomości Pisma Świętego, zgodnie z myślą św. Hieronima, że nieznajomość Biblii jest nieznajomością Jezusa, Tego, który sam jest Słowem Boga, Słowem, które stało się Ciałem, a stało się Ciałem w bardzo konkretnym celu. Wyruszmy więc w tę podróż.

Łączność tych niedzielnych treści wyraża się jeszcze w relacji między Ojcem i Synem w Duchu Świętym. W chwili chrztu, Ojciec wyznaje: „To jest Mój Syn”. Na pustyni to Syn jest świadomy swojej godności synowskiej i daje świadectwo całkowitego zaufania Bogu. Na Taborze, Ojciec dodaje do swojego wyznania: „Jego słuchajcie” – niejako tym zdaniem „naznacza” Jezusa jako swoje ostateczne Słowo. To też pokazuje jak Bóg nas „wychowuje”. Objawienie odkrywamy krok po kroku. Dlatego tak piękna wydaje się być metafora naszej drogi wiary, drogi ku Zbawicielowi i pełni Nowego Jeruzalem, jako pielgrzymki, w czasie której przechodzimy kolejne etapy. Krok po kroku – tak właśnie prowadzi nas Bóg. I to też dostrzec można w historii Abrahama. By jednak tak dać się prowadzić, owocnie prowadzić, potrzeba niezwykłej otwartości i swoistego rodzaju „elastyczności” oraz ciągłej czujności, uważności. Droga Abrahama pod tym względem jest niezwykła. I stanowi pewnie dla nas wyzwanie. Oto przecież Bóg wzywa go, nie pierwszy raz, a Abraham odpowiada za każdy razem: „oto jestem” – nawet wówczas, gdy już zwątpił w potomka, gdy zwątpił, na co mu ta ziemia, skoro nie ma komu jej przekazać. I oto pojawia się Izaak – Bóg dopełnił swojej obietnicy, ale to nie stanowiło końca. W końcu obietnicą było mnogie jak gwiazdy potomstwo, nie tylko jeden syn. Choć od tego jednego wszystko miało wziąć swój początek. Cóż więc musiało zadziać się w sercu Abrahama, gdy usłyszał, że ma wziąć Izaaka, pójść na górę i złożyć go w ofierze? Po ludzku czytając te słowa, doznajemy wstrząsu. Przecież ten czyn jawi się jako jawne przekreślenie obietnicy, jej realizacji. A Abraham odpowiada: „oto jestem”.  Bierze syna i idzie. Podnosi rękę z nożem i … . Bóg go wstrzymuje. Abraham poddany próbie, dał świadectwo „ślepej” wiary, wiernego posłuszeństwa. W tej próbie ukryte jest jeszcze jedne wezwanie. Izaak został Abrahamowi podarowany, jest darem od Boga i te wydarzenia miały o tym przypomnieć ojcu. Izaak i obietnica nie są własnością Abrahama. Na Górze, Izaak został Abrahamowi na nowo podarowany, ofiarowany, oddany. Od tej chwili ich relacje na pewno zaczęły wyglądać inaczej. Abraham jeszcze raz, kolejny raz, zrozumiał, że to Bóg jest Realizatorem obietnicy. I że Boża logika jest inna. A kiedy coś Jemu oddajemy, tak naprawdę nie tracimy tego, bo Pan zawsze znajdzie sposób by nam to oddać. Żeby jednak dostrzec tego barana zaplątanego w zaroślach, też potrzeba uważności, by rozpoznawać Boże rozwiązania wokół nas, w codzienności, w rzeczywistości, w której jesteśmy w danym momencie. Pokory uczy się więc Abraham, ale także Izaak, który w tym momencie musiał zrozumieć, że jego życie też jest w ręku Pana; uczy się, że jego życie jemu samemu także jest podarowane przez Boga i wpisane w większy Boży plan. To lekcja, by żyć postawą ofiarowania. Znów przypominają mi się słowa św. Pawła, jakie napisał do Rzymian: „nikt z nas nie żyje dla siebie, żyjemy dla Pana, i w życiu i w śmierci należymy do Pana”. Izaak dosłownie tego doświadczył. Ale doświadczył tego i Chrystus. Misterium Jego Wcielenia wynikało z miłości Boga, z samego Serca Trójcy Przenajświętszej. Wcielenie dokonało się dla naszego zbawienia, dla odkupienia człowieka. Podobnie ofiara na Kalwarii – by wypełniła się zbawcza wola Ojca.

Poprzedniej niedzieli byliśmy na pustyni, teraz jesteśmy na górze. Takie jest nasze życie. Ale ta niedziela, zwana niedzielą przemienienia jest niedzielą nadziei. Poprzez pustynię, przez walki, trudy i próby, przez krzyż i noc, zmierzamy do zmartwychwstania, do nowego życia. Nie chodzi więc o przeżywanie wielkopostnej pasyjności dla samej pasyjności i jakiegoś „cierpiętnictwa”.  Nasze życie – jak Chrystusa – to droga paschalna. I nigdy dość powtarzania sobie tego. Mojżesz i Eliasz, którzy pojawili się na Taborze, z którymi Jezus rozmawia, oprócz symbolicznego ukazania jedności Prawa i Proroków, których wypełnieniem jest Jezus i Dobra Nowina oraz dzieło zbawienia, przypominają, że w ich drogę też wpisany był ów trud, różne chwile zwątpienia i zmagania – a jednak, udało się. Widząc tę „pełnię” mogą przypomnieć się także słowa Jezusa, tak zwana „złota zasada”: co chcemy by inni nam czynili, to my im czyńmy, bo na tym polega Prawo i Prorocy oraz: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem*. 38 To jest największe i pierwsze przykazanie. 39 Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego*. 40 Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy”. Pamiętamy także słowa: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” . Ewangeliści zaznaczą, że na Taborze podczas spotkania z Mojżeszem i Eliaszem, Pan rozmawiał z nimi o swojej drodze do Jerozolimy i czekającej Go tam Męce. Gdy spotka się z uczniami po zmartwychwstaniu, to właśnie zaczynając od Mojżesza będzie im tłumaczył, co o Nim napisano, że to musiało się dokonać. Pismo Święte jawi się więc jako ciągłość historii zbawienia, która dokonuje się w  czasie, a pełnią tego czasu jest Jezus Chrystus.

Tym, co łączy górę, na którą zaproszony został Izaak i górę Przemienia jest postać syna ofiarowanego i chwalebnego. W tym fragmencie przeznaczonym na tę niedzielę nie ma sceny, gdy Izaak z Abrahamem są w drodze i syn pyta ojca: jest drewno, a gdzie jest ofiara, którą idziemy złożyć? Jak to pytanie musiało przeniknąć ojcowskie, a więc na pewno czułe i wrażliwe, kochające serce Abrahama. I co tu odpowiedzieć? Patrzy na syna, wie, że to jego ma ofiarować (dosłownie), a odpowiada: Bóg sobie upatrzy ofiarę. Co za zaufania! Jakby chciał powiedzieć: chodź, nie bój się, nie myśl o tym, to wszystko jest „pod kontrolą” Boga. Czy Izaak mógł się domyśleć? Nie wiemy. Choć Ojcowie Kościoła interpretowali to tak, że Izaak jak Jezus niósł drewno na swych ramionach (symbol Krzyża) i sam dobrowolnie uczestniczył w tej ofierze. Tak, to jedna z interpretacji przyjęta w tradycji Kościoła. To piękna i bogata intuicja, ale jest jeszcze myśl, że Izaak każdy swój krok oparł na wierze, na ufności Abrahama. I tu pojawia się dla nas pytanie – czy na mojej ufności ktoś może się oprzeć? Czy ona jest we mnie aż tak silna, mocna i stabilna, głęboka, by być jeszcze pomocą dla innych, dla tych, którzy spotykają mnie, z którymi razem idziemy? Kiedy myślałam, czy jest jakaś paralelna sytuacja w życiu Jezusa, stanął przede mną obraz Getsemani. To Jezusowe wołanie do Ojca: zabierz ode Mnie ten kielich, ale niech się stanie Twoja wola. Czy te krwawe krople potu, czy to wołanie i udręka wewnętrzna (i fizyczna) Syna nie poruszało Ojca? A wołanie na Krzyżu: Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Ale zaraz Jezus dodaje: w Twoje ręce, Ojcze, powierzam  ducha Mego. W ręce Ojca, który „pozornie” opuścił Syna. Myślimy w okresie Wielkiego Postu o cierpieniu Jezusa (jest nam przecież tak bliski przez misterium Wcielenia, możemy w Jego człowieczeństwie i w naszym wczuć się w ów ból), ale przecież w misterium Męki, misterium naszego odkupienia, jest i ból Serca Ojca.

„Przemienił się wobec nich” – napisze o wydarzeniu na Taborze ewangelista. Ale jakoś ten czasownik, to określenie „przemienił się” zdaje się być problematyczne. Bo przecież Jezus się nie zmienił. Ten sam był z apostołami nad jeziorem, w domu celnika i ten sam jest teraz na tej Górze i ten sam będzie szedł kalwaryjską drogą. Ten sam. Przeczytałam niedawno takie ciekawe zdanie odnoszące się do liturgii, że jest ona „okryta płaszczem symboli”. Piękne porównanie, prawda? Okryte płaszczem symboli. Tak możemy powiedzieć o Panu w misterium Wcielenia. Jezus na Taborze nie tyle „zmienił się” – w tym znaczeniu: nie przemienił się – On tylko/aż odchylił „płaszcz”, pozwolił uczniom dostrzec więcej niż tylko Jego człowieczeństwo. Mówimy przysłowiowo: uchylił rąbka tajemnicy. To oczywiście bardzo kolokwialne stwierdzenie i jakby zbyt małe, ale mniej więcej chodzi o to. W historii Kościoła były różne herezje, wśród nich właśnie takie, które odrzucały albo człowieczeństwo Jezusa albo Jego bóstwo mówiąc, że nie da się ich pogodzić w Jednym. Ale ta perykopa pokazuje nam, że owszem, da się „pogodzić”. W Jezusie jest Pełnia. Jest i bóstwo i człowieczeństwo. I ani jedno ani drugie nie jest wymieszane, przemieszane bądź umniejszone. Ale to „uchylenie rąbka tajemnicy” to też zachęta dla nas – byśmy nigdy nie zapomnieli o godności dziecka Bożego, o tej „bożej godności” w nas. Jednak w wielkopostnym kontekście, Jezus zabiera uczniów i czyni ich świadkami tej sceny, by umocnić ich w obliczu zbliżających się wydarzeń na Golgocie. I jaki był efekt? Tylko Jan pozostał pod Krzyżem. Gdzie był Piotr? Gdzie był Jakub? To też może zastanawiać. Można być świadkami wielkich cudów i „zjawisk” nadzwyczajnych, a jednak zawsze cierpienie i krzyż będzie niepojętym wyzwaniem, który przypomni, że nigdy nie można być pewnym siebie. Jezus ukazał im siebie w chwale bóstwa, by ich umocnić, by nauczyć ich nie zatrzymywać się tylko na człowieczeństwie, by pokazać im jak mają patrzeć dalej. A jakie jest moje spojrzenie na Boga? Czy w chwili trwogi, pamiętam, że to On jest wszechmogący? O tym pamiętał – jak się zdaje – Abraham wspinając się na górę ofiarowania Izaaka. Bo uczniowie jednak schodzą z góry i powracają do zajęć mając jak się zdaje nadal w sercu swoją wizję Mesjasza, który ma być politycznym wyzwolicielem, budowniczym silnego imperium doczesnego państwa ludu wybranego. Nie otworzyli się na Bożą logikę. „A myśmy się spodziewali…” – będą mówić uczniowie zmierzający do Emaus (choć ci uczniowie nie pochodzili z grona Dwunastu, możemy mniemać, że te same myśli, ten sam sposób myślenia „dopadł” i Apostołów). Tak mówi ten, który nie porzucił swojego myślenia, nie otworzył się na to, co Bóg chce powiedzieć i uczynić w jego życiu. „A myśli się spodziewali…” – z takiej postawy rodzi się rozczarowanie, frustracja, gorycz, zamknięcie i ucieczka.

„Ufność miałem nawet wtedy gdy mówiłem: jestem w wielkim ucisku” – wyznanie zaś Psalmisty jest kontrą dla owego rozczarowania. To postawa Abrahama, postawa serca otwartego pomimo wszystko, serca, które uwierzyło nadziei wbrew nadziei. W tym kontekście możemy powiedzieć, że czytania tej niedzieli nie tylko kontynuują opowieść o Synu i dziele zbawienia człowieka, ale pokazują nam, jakie cechy, jaka powinna być postawa ucznia Jezusa. Chrzest pokazał nam, że uczeń ma być zanurzony w zdrojach łaski Pana – wartość życia sakramentalnego i konkretnego zerwania z grzechem, podjęcie drogi nawrócenia. Pustynia wskazała wartość konfrontacji z prawdą o sobie samym, wartość chwil bycia samemu z Bogiem, ale także znaczenie walki duchowej jako przestrzeni wzrostu i umocnienia; a Jezus pokazał jak należy w tej walce zachowywać się. Dzisiejsza liturgia Słowa Bożego pokazuje, że cechą ucznia ma być właśnie otwarte serce, które daje się poprowadzić Panu i jest gotowe na ofiarowanie. Przecież, gdy Abraham podnosił nóż, nie tylko byłaby to ofiara cielesna życia umiłowanego syna, ale wraz ze śmiercią upragnionego potomka, Abraham ofiarował (ofiarowałby) swoje plany, marzenia, ambicje, oczekiwania. Może o tę ofiarę najbardziej chodziło Bogu? Ale uczeń zaproszony jest także do tego, by przechowywać pamięć o tych wszystkich doświadczeniach oraz – co tak mocno akcentują wydarzenia na Taborze – wpatrywać się w Boże Oblicze. Dlatego Jezus zabrał tych trzech uczniów z dala od tłumu i pozostałych, aby nauczyć ich osobistego zapatrzenia w Niego, tej najbardziej zażyłej relacji, w której może On „uchylić rąbka tajemnicy”.

„Postawimy trzy namioty…” – mówi Piotr. Ewangelista tłumaczy go, że nie wiedział, co ma mówić „tak byli przestraszeni”. Znamy to uczucie, kiedy niby czujemy, że coś trzeba powiedzieć, ale tak jesteśmy zdenerwowani sytuacją, że nie zawsze wychodzi to zbyt dobrze. Ale czy tak można wszystko w ten sposób wytłumaczyć? A może jeszcze wcześniej trzeba by zadać pytanie, dlaczego przerażeni byli uczniowie boską chwałą swego Mistrza? Tak, człowieczeństwo Jezusa uczyniło Go nam bliskim. Ale to jest przecież Bóg! Majestat – o tym też musimy pamiętać, co będziemy wyrażali choćby przez wszystkie gesty i akty szacunku i uwielbienia. Ale i ów majestat nie powinien nas paraliżować. To „wciąż” jest ten sam Syn Boży, który przyszedł dla naszego ocalenia i nazywa swych uczniów swoimi „przyjaciółmi”, a Kościół czyni swoją oblubienicą. Ewangelia utkana jest z bliskości, z tego dotyku (nawet tego „bolesnego” , gorzkiego, jakim był pocałunek od Judasza; Jezus jest tak bliski, że wydaje się w nasze ręce, że pozwala dotknąć swych dłoni i  przebić je gwoźdźmi, zranić swoje całe ciało), tego pochylenia się Boga nad człowiekiem. I w tym pochyleniu jest majestat. W tym jest wielkość. Boskość Boga (wiem, masło maślane to wyrażenie, ale specjalnie tak je układam) nie powinna przerażać, ale napełniać serca ufnością, jeszcze większą wiarą i nadzieją. W co też wpisuje się oczywiście postawa bojaźni Bożej.

„Postawimy trzy namioty…” – w tym jednak może kryć się także obraz zdolności ludzkiej do nieustannych prób przejmowania kontroli. Ale po pierwsze, Jezus jest Pełnią, więc nie da się zbudować osobnych namiotów dla Niego, dla Mojżesza i Eliasza. Nie da się także rozdzielić bóstwa od człowieczeństwa. Nie da się w końcu rozdzielić Stwórcy od stworzenia (choć stworzenie nieraz ma wrażenie, że już to jakoś się udało, bo przecież wszelki grzech zaburza tę relację). Pomyślmy, co by było gdyby Abraham chciał przejąć kontrolę i np. uciekł z Izaakiem? Aż nie chce się snuć domysłów, ale pewnie każdy z nas doświadczył takiego momentu wewnętrznej walki – wola Boga czy moja? To Jezus ich zaprowadził na górę, to Jezus dokonuje wobec nich wielkich rzeczy – i tu jedynym udziałem uczniów jest po prostu bycie. My naprawdę nie musimy tak kurczowo trzymać kierownicy życia. Mamy trzymać ją razem z Bogiem, nasze dłonie mają być splecione.

I oto uczniowie słyszą głos z obłoku. Mojżesz zapewne doskonale zrozumiał ten obraz – obłok. To on towarzyszył Izraelitom podczas wyjścia z Egiptu, to Bóg w obłoku prowadził ich i poprzez obłok objawiał swoją obecność. Eliasz miał doświadczenie lekkiego powiewu. To może nie obłok, ale inna forma subtelności a zarazem mocy Boga i mocy Jego Obecności. „To jest Mój Syn umiłowany”. Te słowa słyszeliśmy już nad brzegiem Jordanu. Oto teraz jeszcze raz. Byśmy nigdy nie zapomnieli. Byśmy dobrze zrozumieli. Ale te słowa mogą przywołać w pamięci inne, te zapisane już w Ewangelii wg św. Jana – „tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jedynego dał”, wydał dla naszego ocalenia. Bo Jezus nie przyszedł by świat potępić, ale by świat zbawić. Co też przypomni nam drugie czytanie tej niedzieli zaczerpnięte z Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian. Zresztą, to drugie czytanie wraz z Psalmem, zdaje się być takim mostem między obrazem ofiarowania i zapowiedzą chwały Zmartwychwstałego.  Bóg wydał w nasze ręce, w ręce swego stworzenia, swojego Jednorodzonego Syna. Wydał za nas i zamiast nas, by On nas odkupił swoją ofiarą doskonałą. „Jego słuchajcie” – dopowie Bóg. To nie zaproszenie, prośba. Nie. To konkretne polecenie. Pośród tego całego zgiełku, pośród także zgiełku moich jak najbardziej osobistych myśli i poglądów – „Jego słuchajcie”, Jego mam słuchać. Jego czyli Tego, który z miłości do mnie stał się człowiekiem, przyjął krzyż i śmierć, którą w zmartwychwstaniu ostatecznie pokonał, a wstępując do nieba, niejako „zaniósł” tam moje człowieczeństwo. „Jego słuchajcie”. Kogo ja słucham? O uczniach jest napisane w pewnym momencie, że nie rozumieli mowy Jezusa, ale „bali się Go  o to zapytać”. A Pan poprzez obraz wspólnej wędrówki zaprasza nas nie tylko do „biernego” słuchania traktowanego jako wykonanie nakazu, ale do takiego słuchania, które otwiera na dialog, na refleksję, takiego słuchania, które buduje relację. Więc nie bójmy się Go pytać o to, czego nie rozumiemy. Uczniowie schodząc z Jezusem z Góry Przemienienia nie rozumieli, co to znaczy powstać z martwych – jak napisał św. Marek. Bez misterium Krzyża nie da się tego zrozumieć. Zmartwychwstanie przekracza przecież czysto ludzką logikę. Zresztą, obraz białej szaty, tak białej, że nikt z ludzkich rzemieślników nie mógłby jej taką uczynić, pokazuje, że są to wszystko sprawy „poza naszą zdolnością”. Zresztą, owa biała szata może również symbolizować całkowitą niewinność Baranka Bożego, ale także pokazywać nam, że nasze ostateczne oczyszczenie jest w Nim – owszem, podejmujemy drogę nawrócenia, cały jej trud („wybielenie”), ale niczym to będzie bez pomocy Bożej Łaski. To również może być obraz tego, że to nie my „formujemy” Boga. Nie możemy tworzyć Go według swojego pomysłu i postrzegania. On jest Jeden, Jedyny.  Jeśli tylko będziemy spotykać się z naszym wyobrażeniem o Nim, to nigdy tak naprawdę Go nie spotkamy, raczej wciąż będziemy spotykać się ze sobą i swoimi oczekiwaniami. Gdy rozbrzmiał już głos z obłoku, uczniowie zorientowali się, że jest z nimi już tylko Jezus. Tylko Jezus. Jakie to piękne zdanie. Zdanie, obraz, który wcale nie przekreśla mnie. To znów obraz tego Bożego pochylenia, które dokonuje się po to, by mnie podnieść. Tylko Jezus. Czy nie do tego dążymy, do takiej zjednoczenia? Soli Deo.

Powiedziałam, że fragment z Listu św. Pawła do Rzymian jest jakby mostem. „Jeśli Bóg z nami, któż przeciw nam?” – pyta retorycznie Apostoł Narodów. Nikt nie jest wówczas dla nas „straszny, groźny”. Ósmy rozdział tego Listu to swoistego pochwała Bożej Miłości i zachęta do całkowitej ufności z naszej strony. Nic nas nie jest w stanie odłączyć od miłości Bożej, bo Jezus złożył tak wielką ofiarę, bo Ojciec złożył w Synu za nas tę ofiarę ocalenia. A Chrystus wciąż żyje i po prawicy Boga wstawia się za nami. Choć chciałoby się dopowiedzieć, że jedyną osobą, która może nas odłączyć od tej miłości jestem ja sam dla siebie, ja z moimi grzechami, decyzjami. Ale i wówczas zdaje się, że to nie do końca jest tak, bo Bóg nigdy nie przestanie nas szukać, na nas  czekać. Czy wierzę, czy ufam, że Bóg jest ze mną? Jest wówczas gdy przychodzi chwila ofiarowania, trudu  i cierpienia, jest w mojej radości i szczęściu. Jest zawsze. Idźmy za wyznaniem Psalmisty i jak on „złóżmy Panu ofiarę uwielbienia”. Sławmy Pana i wzywajmy Jego Imienia. Psalmista powie także o ślubach wypełnionych wobec Pana, a zarazem na dziedzińcu domu Pana, pośrodku Jeruzalem. Czyli moja relacja z Panem ma promieniować. Moja wierność, wiara, nadzieja, miłość mają być nie tylko w relacji ja-Pan, ale mają być żywym świadectwem, które z łatwością dostrzegą inni. Ale i w tym świadczeniu dajmy się wciąż prowadzić Panu. Schodząc przecież z Taboru nakazał uczniom milczenie. Nie wszystko trzeba od razu rozgłaszać. Pielęgnujmy te wyjątkowe, tak osobiste chwile spotkania, doświadczenia Boga, w swoim sercu. Tylko Jezus. On i ja. A kiedy Pan zechce, to oświetli też innych.

Idźmy dalej w ten wielkopostny czas, ale przepełnieni nadzieją. Zawsze z ufnością, która nie jest tylko piękną ideą, ale realizacją wezwania: „Jego słuchajcie”.  To wezwanie naznaczone jest błogosławieństwem. Niech stanie się ono i naszym udziałem.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA