V Niedziela zwykła (rok B)
„Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych” – tak swoją posługę definiuje św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, którego fragment stanowi drugie czytanie liturgii Słowa piątej niedzieli zwykłej. „Biada mi bowiem gdyby nie głosił Ewangelii” – pisze Apostoł Narodów. To niesamowite poczucie misji, obowiązku, ważności otrzymanego zadania. To wielka lekcja dla nas. Przecież my również jesteśmy wezwani do świadczenia o Chrystusie, do dawania świadectwa Ewangelii. Czy też tak konkretnie do tego podchodzimy? „Stać się wszystkim dla wszystkich” – to znaczy również nikogo nie pominąć w swojej działalności, w swoim świadczeniu. „Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział”. Co jest motywacją mojego działania, co dla mnie jest priorytetem? Lecz co to także znaczy: „mieć udział w Ewangelii”, jak możemy zrozumieć to zdanie? Ewangelia – czyli Dobra Nowina, to nie tylko karty, na których zapisane są dzieje doczesnego życia Jezusa. Ewangelia to żywe Słowo. To jeszcze coś więcej, bo to sam Jezus jest Dobrą Nowiną, to On jest naszym Zbawieniem. Myślę, że św. Paweł mówi tu o swojej jedności z Panem, mówi o swoim udziale w misji samego Jezusa. Dziś to bowiem my, czyli ci, którzy dają o Nim prawdziwe świadectwo, jesteśmy Jego dłońmi, Jego stopami – żywą kartą Ewangelii, którą każdy powinien z łatwością przeczytać. Św. Paweł nie robi tego dla ludzkiego poklasku, nie czyni tego dla doczesnej korzyści – on patrzy dalej. I nawet jeśli myśli o swojej łączności z Panem, jako ten całkowicie pochłonięty przez Bożą miłość, „przynaglany miłością Chrystusa”, to zarazem myśli o zbawieniu tych dusz, do których jest posłany i o tych, którzy może nie chcą go przyjąć. Doświadczywszy miłości Pana i mocy nawrócenia, odkrywszy tak mocno i wyraźnie swoje powołanie, to, do czego wzywa go Pan, nie chce się zatrzymać, chce by ta pochodnia wiary, nadziei i miłości rozjaśniła serc dusze wszystkich innych. Stąd ta gorliwość „szafarza” Ewangelii.
„Wszyscy Cię szukają” – powiedzieli uczniowie do Jezusa, który jeszcze nad ranem oddalił się i udał na miejsce pustynne, by trwać na modlitwie. A co Jezus na to? „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem” – ta odpowiedzieć musiała zaskoczyć Szymona i pozostałych. Przecież minionego wieczoru tłumu zbierały się przy domu Szymona, a Jezus wielu uzdrowił i wyrzucił wiele złych duchów. Dla Szymona, patrzącego może jeszcze tak bardzo po ludzku, w kategoriach korzyści doczesnych, wydarzenie poprzedniego wieczoru były nie lada radością. Jego dom, dom tego prostego rybaka, stał się miejscem centralnym w miejscowości. A teraz mieliby iść dalej? Szymon jeszcze nie rozumiał znaczenia misyjnej posługi Jezusa. Tu rozumiemy co miał na myśli św. Paweł, gdy pisał, że nie chce i nie będzie czerpał korzyści z Ewangelii, choć miałby do tego prawo. Paweł nie chciał czerpać, Szymon – kto wie? Scena opisana w dzisiejszej ewangelicznej perykopie, to dopiero początek jego drogi z Chrystusem. Każdy z nas, jako uczeń Jezusa, jako Jego świadek, jeszcze wiele zawsze ma do nauczenia się. Choćby to, by nieustannie wychodzić „ku”. Łatwo jest przecież świadczyć, dawać świadectwo w środowisku, które już znamy, które zna nas, gdzie zyskaliśmy sobie już pewną pozycję. Łatwo dawać świadectwo w środowisku tak pozytywnie nastawionym i w ogólności otwartym na Chrystusa. Ale Jezus wzywa nas, zaprasza, by iść dalej. W innym swoim Liście, Apostoł Narodów będzie zachęcał: „weź udział w trudach znoszonych dla Ewangelii”. Jezus powie: „Jarzmo Moje jest lekkie, a brzemię słodkie” – to, co czynimy z miłością dla Pana, z miłości ku Niemu, staje się słodkie i lekkie. I nie jest to idealistyczna wizja, ale doświadczenie tak wielu świadków w pielgrzymce wiary. Miłość naprawdę może przemienić wszystko. Choć nie jest „czarodziejską różdżką”, ale czymś nad czym ciągle musimy pracować, współpracować z Łaską, rozwijać, strzec jej. Postawę Szymona można porównać do „uwicia sobie gniazdka”, takiego duchowego i społecznego. Ale skoro nazywamy nasze doczesne życie „pielgrzymką wiary”, to już ta nazwa – tak bardzo plastyczna i sugestywna – wskazuje właśnie na drogę, na kolejne etapy, które są przed nami do pokonania. To przekłada się także na nasz rozwój duchowy. Może przyjść taki moment, w którym uznamy, że już nam tak „dobrze”, tak już „stabilnie”, że niejako zamkniemy nasze serce na Boże natchnienia, na zaproszenia by iść dalej. A przecież w duchowy rozwój wpisane są wzloty, pocieszenia, ale i („pozorne”) upadki i porażki, chwile strapienia. Owszem, jesteśmy wolni, możemy się zatrzymać tylko na jednym etapie. Ale my mamy być ludźmi paschalnymi, jak Jezus – więc mamy przejść i przez misterium Betlejem, chwil pustyni i działalności po Kalwarię i Jutrzenkę Zmartwychwstania.
Scena gdy Pan modli się na osobności, nasuwa mi na myśl dwie inne sceny. Tą, gdy Pan modlił się przed powołaniem Apostołów. Nasze powołanie rodzi się z wewnętrznego dialogu Trójcy Przenajświętszej. Czy to nie porusza naszego serca, nie dotyka jakiś wewnętrznych „strun”? Ale jest jeszcze drugi obraz. Modlitwa Jezusa w Getsemani. Jest na niej sam, oddala się od uczniów, choć prosi ich o czuwanie. I trwa sam na modlitwie. Ale jakaż ona jest różna od tej o brzasku nowego dnia. Ogród Oliwny pogrążony jest w ciemności, trwa noc. Noc ta przeniknięta jest trwogą, zmaganiem, wewnętrzną walką. I jak Pan postępuje w obliczu tego wszystkiego? Wraca do uczniów i mówi: „wstańcie, chodźmy”. A ku czemu mieli iść? „Oto blisko jest mój zdrajca” – wskazał Pan. „Chodźmy” – choćby za rogiem czekała kolejna walka, Jezus mówi: nie zatrzymujcie się; trzeba się z tym zmierzyć. Choć Pan zostanie zdradzony pocałunkiem – tym tak bardzo osobistym, intymnym gestem. Oto co możemy w naszej wolności uczynić z miłością. A Jezus ku temu wychodzi, przyjmuje to i… .
Pierwsze czytanie z Księgi Hioba można połączyć z pierwszą częścią ewangelicznego fragmentu, w którym św. Marek opisał uzdrowienie przez Jezusa teściowej Szymona, którą trawiła wysoka gorączka. Hiob w próbie przez którą przechodził mierząc się z ogromem cierpienia, definiuje życie ludzkie jako „bojowanie”. Więc znów powraca do nas motyw walki, trudu, zmagania. W ustach Hioba i w kontekście jego historii, słowa te brzmią gorzko. Gorączka, która trawiła teściową nie musiała wynika z przyczyn medycznych. Oto Szymon porzucił zajęcie rybaka, które zapewne było źródłem utrzymania dla rodziny i zaczął podążać za Mistrzem z Nazaretu. To musiało wstrząsnąć teściową, zakłócić „jej spokój”. I teraz ten Mistrz z Nazaretu przychodzi do jej domu i staje nad nią, staje nad jej gorączką. Ujął ją za rękę, podniósł i w ten sposób opuściła ją gorączka. A teściowa odmieniła swoją postawę – „i usługiwała im”. Jezus jest „ponad” naszymi wątpliwościami, naszymi niepokojami. On ma nad nimi władzę – tak jak miał władzę, gdy uciszał wzburzone jezioro, tak teraz ucisza złe duchy, ucisza wewnętrzne burze. A czyni to znów tak wyjątkowym gestem, pełnym troski i czułości, jakim jest podanie dłoni. A nawet więcej niż podanie: „ująć” kogoś za rękę wydaje mi się być czymś więcej niż tylko „podać” komuś dłoń. To Jezus nade wszystko w naszym życiu ma być Tym, który wszystko ogarnia. „Zaraz powiedzieli Mu o niej” – tak zachowali się pierwsi uczniowie, może mieszkańcy domu Szymona, gdy tylko Jezus przekroczył próg – nie czekajmy z przyjściem do Pana, nie czekajmy z oddaniem Mu wszystkiego. Nie czekajmy także z oddaniem Mu innych, wszystkich naszych spraw i bliskich. Pozwólmy, by Pan podał nam dłoń. Pozwólmy, by ujął naszą dłoń, by ujął nasze życie i uciszył te burze. „Bojowanie” nie musi być udręczeniem, jak spojrzał na to Hiob – to może być element naszego rozwoju, także szansa poznania siebie, zmierzenia się z sobą samym. Myślę, że – choć to zdanie zabrzmi paradoksalnie – lęków nie powinniśmy się bać, nie trzeba się ich bać, ale warto im się przyjrzeć. I tak na tym przykładzie teściowej – co wzbudziło jej niepokój? Obawa o niestabilność domu, zmiana tak dobrze znanej sobie sytuacji? Czy antidotum na to nie powinno być zaufanie Panu? Nawet jeżeli coś „ma się zmienić”, to gdy zmieni się pod opieką Jezusa, to będzie to zmiana na dobre. Pozwólmy działać Panu w naszym życiu. Uciekanie przed lękami, obawami, nic nie pomoże. To zmierzenie się z nimi może nas doprowadzić do wolności.
Gdy Jezus ujął dłoń teściowej Szymona – była w tym i troska, ale i stanowczość. W innym zapisie ewangelicznym znajdziemy stwierdzenie, że Jezus „rozkazał” i wtedy gorączka ją opuściła. „Rozkazał” – stanowcza postawa Pana. Podobnie jak na pustyni w obliczu kuszenia – nie było dyskusji ani środków połowicznych, był stanowczy konkret postawy. Jezus okazał jej współczucie, ale nie było ono tylko tkliwym słowem. Może warto w kontekście tej sceny zapytać się jak wygląda moje współczucie, jak je okazuje i czy w ogóle znam to uczucie i czy ono mnie do czegokolwiek determinuje? To współczucie wybrzmiewa także w słowach Pana, że muszą iść dalej, bo inni też muszą usłyszeć Ewangelię – to współczucie jest troską o zbawienie. Czy taką „odmianę” współczucia znam? Czy „porusza mnie”, że ktoś jeszcze nie poznał Pana? I tu nie chodzi o wielkie misje ewangelizacyjne. Może ta osoba, która nie poznała ode mnie jeszcze Dobrej Nowiny, jest całkiem blisko? Czasem łatwiej głosić tym, którzy są daleko niż tym, którzy są tak blisko, tuż obok. Jaką „Ewangelię” ci najbliżej mnie poznają? Teściowa Szymona sama na sobie – jeśli tak można to ująć – doświadczyła mocy Pana. I to ją przekonało. Osobiste doświadczenie jest najcenniejsze.
„Z nastaniem wieczora, kiedy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych”. Nie mogli szybciej, był szabat. Ale jak ta scena nam pokazuje, sam „rytuał”, sam „przepis”, bez Jezusa, bez tej relacji jest niepełny. To nie forma i zachowanie nakazu uzdrawia, przywraca czy podtrzymuje życie. Jeśli zabraknie w tym żywego Boga – to nic z tego nie wyniknie. Liczba „przynoszonych” osób pokazuje nam, że każdy z nas ma jakieś bolączki, nikt nie jest wolny od różnych zmagań. „Gdy zaszło słońce” – było już ciemno. Ale to Jezus jest Słońcem, które nie zna zachodu. Przeżywana „ciemność’ nie powinna przeszkadzać, blokować nas w przyjściu do Jezusa. Właśnie wtedy najbardziej mamy przychodzić.
Jeśli wypowiedź Hioba porównamy z innymi podobnymi zdaniami z Księgi Syracha albo z Księgi Mądrości, możemy odkryć zdania stwierdzające, że pobłądzili ci, którzy uznali, że nasze życie jest krótkie i smutne skoro na jego końcu czeka śmierć. Nie, na nas nie czeka śmierć, dla nas śmierć jest kolejnym etapem, przejściem – bo na nas czeka Życie. Owszem, przemijają nasz dni, lata upływają, tak, to prawda. Ale wiara wypełnia te dni sensem, poza tym, żadna z tych chwil nie jest pozostawiona sama sobie. Każda z nich jest w rękę Pana. My jesteśmy w ręku Boga. Czy otworzę swoje serce by tak zaufać? Raz przeżyta chwila już się nie powtórzy – dlatego jest ona tak bezcenna, bardzo ważna. Do każdej chwili przypisana jest łaska Pańska. Ileż potrzeba wewnętrznej wrażliwości i bliskości, zażyłości z Panem, by rozróżnić, by rozpoznać te łaski. To doświadczenie, świadomość Bożych łask w naszym życiu, w naszej codzienności, przemienia i zarazem uczy szanować dany nam czas.
Łącząc pierwsze czytanie z drugim – Hiob z żalem nazywa swoje życie, życie człowieka „bojowaniem” i skupia się na jego przemijalności, ulotności i kruchości, na dniach wypełnionych cierpieniem i trudem. Ale św. Paweł uczy nas, że można na to spojrzeć zupełnie inaczej – „biada mi gdybym nie głosił Ewangelii”. Przemienić „bojowanie” na dobre. Na co ja wykorzystuję swój czas, swoje życie? To też postawa Jezusa: „chodźmy dalej”. Idźmy, chwaląc Pana, uwielbiając Jego Imię. To dla Niego toczmy wszelki „bój”. Tak, idźmy dalej, a w naszych sercach niech rozbrzmiewają słowa Psalmu tej niedzieli: „On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany. On liczy wszystkie gwiazdy i każdej imię nadaje. Nasz Pan jest wielki i potężny, a Jego mądrość niewypowiedziana” – zaufajmy Jego mądrości, dajmy się poprowadzić.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA