IV Niedziela zwykła (rok B)
„Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu” – tak rozpoczyna się Psalm 95, którym modlimy się tej niedzieli. Ci, którzy odmawiają Liturgię Godzin niemalże codziennie wypowiadają tę modlitwę Psalmisty, o poranku słysząc te słowa zachęty.
„Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu. Przyjdźcie, uwielbiajmy Go padając na twarze, klęknijmy przed Panem, który nas stworzył, albowiem On jest naszym Bogiem, a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku”. Ileż prostoty! „Przyjdźcie” – tak, od tego wszystko się rozpoczyna. Przyjść, tak po prostu, tak zwyczajnie. Ale zarazem tak ufnie, bo – właśnie – On jest „Opoką naszego zbawienia”. Gdyby uświadomić sobie wagę tych słów w kontekście ich wypowiadania o poranku: czy tak przeżywam dzień – w prostocie i ufności, do tego w uległości, w otwartości na Słowo Boże? „Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa, gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, doświadczali Mnie, choć widzieli moje działa.” Bóg mówi każdego dnia, mówi w codzienności, w „zwyczajności” – czy potrafię, czy chcę Go usłyszeć? Bo czymś innym jest chcieć a czym innym umieć usłyszeć. Kiedy uświadamiam sobie, że nie potrafię czegoś uczynić, można zawsze podjąć trud nauki, sięgnąć po odpowiednie środki, by odmienić ten stan. Wymaga to oczywiście wysiłku, zaangażowania, na wstępie jednak oczywiście uświadomienia sobie swoich pragnień, by określić cel i do niego zacząć zdążać. Ale kiedy nie chcę – to „nie chcę” staje się jak mur oddzielający mnie od wielkiej szansy, od wielkiego Bożego zaproszenia; to „nie chce” staje się blokadą, którą zapewne o wiele trudniej pokonać niż fakt nie potrafienia uczynienia czegoś. „Nie potrafię” może być także formą ucieczki, schowania siebie, by uniknąć trudu, pozostając nadal w dobrze sobie znanych „mechanizmach” – tak jakby unikać odpowiedzi, która zdaje się być jednak na wyciągniecie ręki. Ale dlaczego uciekać od siebie, przed sobą – skoro każdy z nas jest umiłowanym dzieckiem Bożym, Jego stworzeniem – „w Jego ręku”. Ileż pokoju jest w tym obrazie – być w ręku Bogu, w ręku najlepszego Ojca, w dłoni przeczystej i najwierniejszej Miłości! Pozwolić, by ta dłoń nas okryła, otuliła. Przestać się wyrywać, zaufać Miłości. Nie bójmy się stan „nie potrafię” przemienić we współpracy z Łaską na stan „chcę umieć”, a ostatecznie: „potrafię”. Można w wolności jaką otrzymał każdy z nas, unikać Boga, „udawać”, że się Go nie słyszy; można Go nawet kusić – ten obraz przywołuje Psalmista. Bóg wielokrotnie udowadniał Izraelitom podczas ich wędrówki z Egiptu, z domu niewoli, do ziemi obiecanej, że troszczy się o nich, ze nawet na pustyni „potrafi zastawić stół”, że niczego im nie brakuje, póki Jemu ufają i są Mu posłuszni. I naród wybrany widział te wielkie cuda i znaki, począwszy od okoliczności ich wyjścia z krainy faraona – a mimo to, mimo takiego obcowania z Bożymi znakami, szemrał, wątpił i pielęgnował w sobie postawę roszczeniową, pełnią niedowierzania. A jak jest ze mną? Myśląc o Bożych znakach, na myśl przychodzi mi tyle okoliczności zdawać by się mogło „szarego” dnia, a jednak, gdyby się uważniej przyjrzeć – w nim jest tyle barw! Co więcej, w nim jest tyle właśnie Bożych znaków dobroci i troski. Ale może są nam już tak bliskie, że nie dostrzegamy ich? „Ocieramy się” o nie – to tak jakby stał przed nami kubek z wodą, tak bardzo blisko, a my wciąż mówilibyśmy o pragnieniu. Dlaczego nie sięgnąć po to, co jest tak blisko? Jak postrzegam moją codzienność? i tu znów potrzeba tej prostoty. A przecież największym cudem obecności Boga w naszej codzienności jest dar Eucharystii, On sam w misterium Eucharystii. Czy aż tak przyzwyczailiśmy się do tego daru, że jeszcze w naszych sercach jest miejsce na narzekanie i pytanie: gdzie jest Bóg?
A może słowa Psalmisty: „przyjdźcie” – trzeba odczytać nieco inaczej. Jeśli weźmiemy pod uwagę brewiarzową tradycję tych słów, czyli wypowiadanie ich o poranku, to mogą one być zachętą, do tego wejścia w rozpoczynają się dzień z postawą otwartości na dostrzeganie Bożych znaków i w otwartości na usłyszenie Jego głosu. „Przyjdźcie” – czyli wejdźmy w Jego dłonie, „przyjdźcie” – czyli wejdźmy w ten dzień jako w Jego świętą przestrzeń Obecności. On naprawdę jest, troszczy się o nas, kiedy trzeba to nawet walczy i to może nawet nieraz bardziej niż my sami o siebie. On zabiega o nas – pytanie polega jednak na tym, o co my zabiegamy?
Tę walkę Pana o nas obrazuje także fragment z Księgi Powtórzonego Prawa, który słyszymy w pierwszym czytaniu. Pan zapowiada, że „wzbudzi proroka”, którego słowa będą Jego słowami. Bóg będzie więc wykorzystywał wszystkie sposoby, by Jego głos przebił się do nas. Izraelici u stóp Horebu byli przerażeni doświadczeniem chwały Bożej. Bóg nie chce nas zniszczyć swoim majestatem (stąd pokorna tajemnica Wcielenia). Słysząc słowa Izraelitów, Bóg zapowiada Mojżeszowi, że da ludowi proroka takiego jak on, by to prorok mówił do ludu. Bóg Starego Testamentu był „ogniem”, objawiał się wśród grzmotów, a nikt nie mógł dotknąć nawet podnóżka góry. A my spożywamy Jego Ciało w Eucharystii! I przecież w darze proroka również objawia nam się pokora Boga, który „zgadza się” zasłonić się niejako człowiekiem.
Ustanowienie proroka Bóg wpisuje w organizację narodu. Świadkowie wiary, nauczyciele wiary, nadziei i miłości, zawsze są potrzebni. Ale można na podstawie tego fragmentu księgi Starego Testamentu powiedzieć w odniesieniu do proroka – tak jak do kapłana zostało to powiedziane: nikt sam od siebie nie może wziąć sobie tej godności. Na chrzcie świętym każdy z nas został włączony do ludu świętego kapłanów, proroków, ludu królewskiego. Każdy więc z nas nosi w sobie znamię godności kapłańskiej, prorockiej i królewskiej. Te trzy znamiona tworzą jedno – obraz dziecka Bożego. Jesteśmy ludem kapłańskim – każdy z nas jest duchowo kapłanem, składa duchowe ofiary, modlitwy – wybrani zaś doświadczają tego w wyjątkowy i niepowtarzalny sposób, doświadczają pełni tej godności poprzez łaskę powołania kapłańskiego i święcenia. Mamy także godność królewską – jesteśmy dziećmi Króla królów. Ale ta godność wynika także z faktu obmycia naszej grzechowej zmazy Najdroższą Krwią Zbawiciela. To nas czyni ludem królewskim. I każdy z nas jest także naznaczony godnością proroka. Ale cóż to za godność? To służba Słowu Prawdy, to zobowiązanie, by po pierwsze najpierw być samemu uważnie słuchającym, pierwszym posłusznym Słowu, a potem dopiero: mówiącym, ale mówiącym nade wszystko życiem, konkretem i czynem, a dopiero później płomiennymi mowami. O tym zobowiązaniu i odpowiedzialności nieraz poucza nas Pismo Święte, choćby właśnie w tym pierwszym czytaniu czwartej niedzieli zwykłej. Prorok, który odważyłby się głosić słowo, które nie pochodzi od Boga jako „Boże”, gdyby mówił nie to, co rozkazał mówić Bóg, albo gdyby zaczął być prorokiem obcych bóstw – „taki prorok musi ponieść śmierć”. Nasze życie wypływa ze zjednoczeniem z Panem, który jest Źródłem życia, samym Życiem. Kiedy zaczynamy chodzić własnymi drogami, oddalamy się od życia, a przybliżamy się do… właśnie, do czego, bo na pewno nie do szczęścia. O nieuczciwych prorokach czytamy także w innych miejscach Biblii, choćby u proroka Ezechiela, kiedy ostrzega przed fałszywymi pasterzami (można to też odnieść do proroków) – którzy nie dbali o powierzone im owce, ale zajmowali się sobą, swoim dobrobytem i korzyściami. Czy nie jest czasem i tak, że otrzymaną godność „chrześcijan”, „proroków” próbujemy wykorzystać dla swoich egoistycznych celów? Słowo ma ogromną moc, to jak narzędzie sterowania, wpływania i kształtowania osób i rzeczywistości. Jego moc może być czymś kuszącym, zwłaszcza wówczas gdy świat naszych pragnień i hierarchii ma zakłócony porządek wartości. Gdy w Chrystusie Słowo stało się Ciałem, jaką dla siebie samego odniosło korzyść? Żadną – bo spójrzmy, oto ubogie miejsce narodzenia, później różne trudy głoszenia, niezrozumienie, odrzucenie, otoczenie spiskami i podstępami, w końcu pojmanie, tak zwany proces, skazanie, dźwiganie krzyża i śmierć najhaniebniejsza. Nie ma żadnego osobistego zysku. Ale za to jest „zysk” ocalenia dla tych, do których Słowo zostało posłane i dla których wybawienia stało się Ciałem i przeszło właśnie całą tą drogę. Czy my tak patrzymy na naszą życiową misję? I wcale ten obraz nie oznacza wyzbycia się osobistej radości. Tą radością dla Chrystusa było posłuszeństwo woli Ojca, odnalezienie każdej zagubionej owcy, powitanie kolejnego syna powracającego do rodzinnego domu, to w końcu wypowiedziane niemalże w ostatniej chwili słowa skierowane go jednego z ukrzyżowanych: „dziś ze Mną będziesz w raju”. To szczęście uratowania innych, więc także wiernego wypełnienia misji, staje się osobistym szczęściem. Czy raduje mnie moja misja życia i jej odkrywanie? Bo to odkrywanie też jest już pięknym procesem – bo otwierając mnie i moją historię życia na innych, jednocześnie coraz mocniej jednoczy mnie z Bogiem, w ramionach którego jest najbezpieczniej.
Myślę, że dzisiejsza liturgia Słowa tak konkretnie zatrzymuje nas właśnie wobec tematu słowa i jego mocy, znaczenia. Słysząc o prorokach, może nam przyjść na myśl również ewangeliczny opis nieprzyjęcia Jezusa w Nazarecie i słowa Pana: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Prorok autentycznie Pański musi być przygotowany na doświadczenia. Prawda nie dla każdego jest przyjemna i nie każdy chce ją przyjmować. Ale to nie może zatrzymać proroka w jego zadaniu. Bo jest on odpowiedzialny nie tylko za to słowo, które wypowiada, ale także za to, którego nie wypowie. I tu potrzeba niezwykłego posłuszeństwa i otwartości na mądrość Ducha Świętego i rozwijania cnoty roztropności również, by wiedzieć kiedy mówić, a kiedy milczeć, by „przypadkiem” nie milczeć wtedy, kiedy powinno się mówić i by nie mówić wtedy, gdy powinno się milczeć. Bo milczenie także jest swoistego rodzaju mową. Zauważmy to choćby na prostym przykładzie powołania celnika Mateusza – Jezus „tylko” spojrzał na niego, nie musiał nic mówić. Postawa milczenia najlepiej pozwala nam usłyszeć Pana i Jego głos. W dzisiejszym pełnym hałasu świecie trudno o milczenie, a jednak jakże warto walczyć o wewnętrzną przestrzeń ciszy, bo to ona staje się miejscem mojego osobistego spotkania z Prawdą. Do tego też zachęca nas Psalm, od którego rozpoczęliśmy nasze rozważania – przyjść, uwielbiać, słuchać z otwartym sercem.
A Ewangelia? Tej niedzieli św. Marek zabiera nas do synagogi. I oto w tym miejscu modlitwy i szczególnego słuchania Słowa, Prawa Bożego, znajduje się człowiek opętany przez ducha nieczystego. Żadne „miejsce święte”, żadna duchowa przestrzeń nie jest wolne od niebezpieczeństwa wtargnięcia tam ducha nieczystego. Nasze życie to nie tylko i wyłącznie sfera „widzialna”, ale to także świat walki duchowej. Przecież każdy z nas wnosi ze sobą swoje słabości, niedoskonałości, ułomności, mniejsze lub większe zwycięstwa w walce z grzechem i pokusami. Nie jesteśmy świętymi, ale obyśmy zawsze byli tymi dążącymi do świętości. Jezus nie wydaje się być zdziwiony obecnością człowieka opętanego – czyli zniewolonego – przez ducha nieczystego. Czystość i nieczystość przeplatają się w naszym życiu. To pole niejednej walki, sukcesu i porażki, bo przecież „czystość” („nieczystość”) ma szerokie znaczenie. Formą nieczystości mogą być moje niepoukładane pragnienia, pożądania, ale to także mogą być myśli pełne obmowy, zazdrości, odrzucenia innych i tym podobne. Podstępy, knowania, plotki, fałsz, zdrada. Jezus zna nasze serca, zna kondycję naszego człowieczeństwa. Zdaje się, że im bliżej ów człowiek był Jezusa, tym mocniej manifestowała się obecność owego ducha. Tak już się dzieje w konfrontacji z Prawdą i Światłem. To bolesny proces, ale może prowadzić do uzdrowienia. Bo przecież Łaska jest silniejsza. Bardzo ważną lekcję daje nam swoją postawą Pan, który „rozkazał surowo” owemu duchowi (a więc nie nawet temu człowiekowi, ale bezpośrednio duchowi, który go opętał – Jezus nie potępia człowieka, ale potępia grzech i walczy z grzechem; dociera do korzenia problemu – a my czasem walczymy nie z tym, co najbardziej by tej walki wymagało) – „rozkazał surowo: milcz i wyjdź z niego”. Oto polecenie dwóch czynności – by duch, który nie jest z Boga zamilkł i opuścił „przestrzeń”, która nie jest jego, do której bezprawnie wtargnął i był jej okupantem. Bo nasze człowieczeństwo, nasze jestestwo jest „sanktuarium Boga”, „świątynią Boga” – by przywołać obrazy z nauczania św. Pawła Apostoła. To przypomina scenę kuszenia na pustyni, gdzie także Jezus surowo nakazał złemu by milczał, nie wszedł Pan z nim w żaden dialog – w przeciwieństwie do postawy Ewy, która właśnie dając się coraz bardziej wciągnąć w dyskusję z „wężem”, uległa kuszeniu. Ale to też przypomina (to polecenie przypomina) scenę uciszenia burzy na jeziorze. Wszystko po to by nam pokazać, przekonać nas, że Pan ma władzę nad wszelkim duchem. I to Jezus przywraca nam wolność.
Ale także te perykopy pokazują nam moc Słowa Pańskiego. Jakie jest moje doświadczenie mocy Słowa Pańskiego? My mamy godność prorocką, niektórzy wybrani przez Pana w szczególny sposób jeszcze pełniej realizują tę misję, ale wszyscy i zawsze mamy pamiętać, że największym Prorokiem jest Jezus Chrystus. On jest Słowem Boga, Słowem, które stało się Ciałem; Słowem bez którego nic się nie stało. Jak pisał św. Jan od Krzyża – w Chrystusie Bóg powiedział już wszystko. Lud zebrany w synagodze, który był świadkiem tej sceny uwolnienia, zdumiał się i pytali siebie wzajemnie: „co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą…”. Właśnie: „co to jest”? Podobnie na pustyni pytali Izraelici wskazując na „pokarm z nieba” nazwany od tego pytania „manną”. Słowo Pana też jest tym „pokarmem z nieba” dla nas. Jest czy raczej być powinno? Ale w tej perykopie ewangelicznej wybrzmiewają w sumie dwa pytania. Jedno, już wspomniane: „co to jest” – na które warto sobie wciąż odpowiadać – i jeszcze jedno, wypowiedziane tym razem przez ducha nieczystego: „czego chcesz od nas?” Zły duch wiedział: oto nadchodzi jego koniec, jego zguba, bo przyszedł Święty Boga. Na innym miejscu Nowego Testamentu znajdziemy myśl, że złe duchy też wierzą i drżą – a czy ja wierzę? I dlaczego wierzę – czy jest to tylko samo „uznanie” czy raczej wiara wynikająca z miłości i zaufania? Może odważmy się poszukać w sercu odpowiedzi na pytanie: czego chcesz ode mnie Panie? W innym przekładzie Biblii, możemy usłyszeć to pytanie zadane przez złego ducha w wersji: Po co przyszedłeś? „Czego chcesz”, „po co przyszedłeś”? To odważne pytania, tak, ale czy zastanawialiśmy się kiedyś nad odpowiedzią? Ale uwaga, nie nad taką „intelektualną”. Bo wiedza, poznanie wszystkich odpowiedzi to jeszcze nie pełnia wiary. Najlepszą odpowiedzią byłoby moje osobiste doświadczenie – doświadczenie tego, po co, dlaczego, Pan przychodzi do mnie. Czy mam doświadczenie, jak Bóg walczy o mnie, jak nieustannie przychodzi dla mojego ocalenia? To być może odważne pytanie, ale chodzi o odnalezienie odpowiedzi jaka jest wola Boża; chodzi o osobiste odkrycie, dlaczego Bóg przychodzi do mnie, dlaczego Słowo stało się Ciałem i przeszło całą tę drogę – chodzi ostatecznie o moje osobiste doświadczenie mocy Bożej Miłości, która nieustannie chce mnie ocalać. Chce mojego ocalenia, ale jednocześnie szanuje przestrzeń mojej wolności. A wolność ta znów ma wybór – może owszem zdumieć się Jezusową mocą i na tym zdumieniu zatrzymać się, albo może to zdumienie przekuć w czyn, w konkret codziennego podążania drogą Słowa.
Kiedy Jezus wypowiada ten rozkaz: „Milcz i wyjdź z niego!” – ewangelista zanotował: „wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego”. To też ważna uwaga. W naszą pielgrzymkę wiary wpisana jest walka duchowa, to zmaganie się dobra ze złem, z pokusami. I nie musimy bać się tej walki, stanowi ona naturalny element. Oczywiście, mamy wolność – podjąć albo nie podjąć tej walki. Ta walka wiąże się na pewno ze swoistego rodzaju bólem. Ta walka kosztuje, ale to „dobre straty”. Gdy duch opuścił owego człowieka, człowiek ten zyskał wolność i to jest bezcenny dar. Wolność. Jezus jest Prorokiem dającym wolność, przywracającym wolność. Dlatego warto podejmować wysiłek tej walki – oczywiście, nigdy nie samemu, bo to Chrystus jest Zbawicielem; to On ma moc i władzę powiedzieć: „milcz i wyjdź z niego”. Może pozwólmy Mu wypowiedzieć te słowa z mocą Władcy wobec naszych słabości, grzechów, tego, co nas zniewala w jakikolwiek sposób. Zawalczmy wraz z Jezusem o naszą wewnętrzną wolność. Niech nic nas nie wyrwie z Jego dłoni, z tego objęcia Miłości. Każdego dnia – przychodźmy, uwielbiajmy, wsłuchujmy się w Jego Słowo z otwartym sercem. Przychodźmy – jak ów człowiek, mimo, że miał w sobie „ducha nieczystego”, przyszedł do synagogi – przychodźmy nawet z naszymi słabościami. Przychodźmy, by Bóg w nas mógł zwyciężać.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA