II Niedziela zwykła (rok B)
„Chodźcie, a zobaczycie” – mówi w dzisiejszej ewangelicznej perykopie Pan Jezus do swoich pierwszych uczniów. Pan Jezus mówi to dziś do każdego z nas. Te słowa to zaproszenie do drogi („chodźcie”), bo nasze życie jest drogą, pielgrzymką, której kolejne etapy są dla nas lekcjami. To droga, która ma nas prowadzić do wieczności i świętości. Ale te słowa są również zaproszeniem do obserwacji („a zobaczycie”). Wiara, choć jest łaską, jest nam także zadana, abyśmy ją zgłębiali, abyśmy się jej niejako przyglądali, abyśmy patrząc, obserwując Jezusa w Ewangelii uczyli się, jak mamy postępować na naszej drodze. To także zaproszenie do otwartych oczu naszego rozumu, naszego intelektu, ale także zaproszenie do otwartego serca. Ale po trzecie, już w kontekście tego, jak te słowa Pana zostały umieszczone w Ewangelii wg św. Jana, jest to zaproszenie do zbliżenia się do Pana, bo przecież tymi słowami Chrystus odpowiada na zadane przez uczniów pytanie, o to „gdzie mieszka”, czyli w przypadku nauczycieli, rabbich – jak, czego nauczasz. I tu dochodzimy do takiej myśli, która łączy chyba wszystkie czytania drugiej niedzieli w okresie zwykłym – tą myślą jest powołanie w codzienności, uświęcenie codzienności i świadectwo codzienności.
„Gdzie mieszkasz”, czego, jak nauczasz – uczniowie, którzy do tej pory byli przy Janie Chrzcicielu, teraz chcą poznać Jezusa, chcą Go poznać po tym, jak Jan oznajmił: „Oto Baranek Boży”. Od usłyszanego świadectwa, chcą przejść do osobistego doświadczenia. To, co usłyszeli było bodźcem, było początkiem. Co czuł Jan, kiedy opuszczali go dwaj uczniowie? Mógł zatrzymać dla siebie to wyznanie, przecież mógł domyślać się jego konsekwencji, ale wtedy zaprzeczyłby swojej misji, nie wypełniłby swojego powołania – miał przecież wskazać Bożego Baranka, Mesjasza. Danie świadectwa kosztuje, ale w przypadku Jana jest także lekcją umiejętności oddawania, by w wierze i pełnionej posłudze niczego sobie nie przywłaszczać. Bardzo lubię to określenie używane przez św. Franciszka z Asyżu – my tu na ziemi jesteśmy tylko (aż?) dzierżawcami. Umiejętność dawania, puszczania, nie przywiązywania do siebie. Ci dwaj, w Bożym zamyśle, mieli być przy Janie Chrzcicielu, po to właśnie aby poznać Jezusa. A jak ja kształtuję swoje relacje? Czy jest w nich miejsce na wolność? Ale także może warto zadać sobie pytanie o moją odpowiedzialność za tych, których z Bożej Opatrzności spotykam na swojej drodze. Zauważmy, że potem ten schemat niejako się powtórzy – Andrzej pójdzie do swego brata, Szymona i powie: „Znaleźliśmy Mesjasza” – podzieli się swoim doświadczeniem wiary, ale w jaki niesamowity sposób, bo przecież tak sformułowane zdanie nie ma w sobie nic z nakazu typu: ty też musisz teraz iść z nami i Go poznać. Andrzej przyprowadził Szymona do Jezusa swoim świadectwem, swoim entuzjazmem, ale i szczerością. Tam zresztą jest jeszcze jedno ciekawe doprecyzowanie: „Ten (Andrzej) spotkał najpierw swego brata i rzekł…” – najpierw spotykamy naszych najbliższych. Podobnie Jan swoje świadectwo skierował najpierw do swoich uczniów, do tych, którzy byli najbliżej niego. Bo to do tych osób jesteśmy w pierwszej kolejności posłani. Nie ma mocy świadectwo, które nie jaśnieje wśród najbliższych. Bo może łatwiej przyznać się do wiary, np. w kościelnej grupie, ale już trudniej na rodzinnym spotkaniu, gdzie może nie wszyscy podzielają nasze katolickie poglądy. Tak, pewnie to prawda, nie jest łatwo, ale to z niczego nas nie zwalnia. Postawa braku świadectwa wobec tych, których spotykamy w jednym domu, w naszym najbliższym otoczeniu, sprawia, że to samo świadectwo dawane wobec innych nie jest pełne, nie jest całkiem szczere. Dla Szymona to usłyszane wyznanie jego brata stało się przełomowym momentem. Nigdy nie wiemy, kiedy i jakie owoce wyda ziarno naszego świadectwa. (możemy przywołać poruszany poprzednio temat odpowiedzialności za słowo). Gdy Szymon usłyszał o Mesjaszu wszystko na pewno musiało się w nim poruszyć. On w swoim sercu już „spotkał się” z Nim, choć było to spotkanie pośrednie. Nie wahał się jednak i ruszył w drogę, by samemu zobaczyć (pamiętamy, w tej samej Ewangelii będzie zapis tego, jak Szymon Piotr po usłyszeniu świadectwa Marii Magdaleny o pustym grobie, ruszy, wraz ze św. Janem, by samemu zobaczyć) – i nastąpiło spotkanie bezpośrednie. Ciekawe spotkanie, bo można odnieść wrażenie, że to Jezus jest tą stroną „aktywną”. To Jezus wejrzał, powiedział, nadał Szymonowi nowe imię, tak wymowne w historii rodzącego się Kościoła. Miłość Jezusa zawsze nas uprzedza. To On jest Tym, który dokonuje dzieła. Przyznam się, że poruszają mnie te ewangeliczne opisy, w których mowa jest o tym, jak Pan na kogoś spojrzał, wejrzał, przyjrzał się komuś. Czy potrafimy sobie wyobrazić ten wzrok? Jego blask, ciepło, ukrytą w nim miłość; wzrok, który przenika nas prawdą, który porusza, dotyka do głębi, przenika, ale jednocześnie nie rani, daje nadzieje… . Czy mam w swojej historii takie doświadczenie odczucia Jezusowego spojrzenia? Jeśli nie, zapraszam na adorację – spójrzmy w Oblicze Jezusa-Hostii… .
Na to Jezusowe zaproszenie „chodźcie, a zobaczycie” oraz na postawę uczniów, którzy poszli i zobaczyli, można jeszcze – jak mi się wydaje – spojrzeć inaczej. A gdyby potraktować to jako zaproszenie do wejścia w głąb siebie? Czytanie drugie zaczerpnięte z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, przypomni nam, że ciało nasze „jest przybytkiem Ducha Świętego”. Św. Paweł często będzie mówił, że nasza dusza, nasze ciało to świątynia Boga żywego. Co widzę, co spotykam, gdy wchodzę do mieszkania mej duszy? Czy jest to miejsce spotkania z Bogiem żywym? A może to wewnętrzne mieszkanie to wciąż raczej nieuporządkowana piwnica, w nieładzie której za bardzo nie widać, kto jest jej Panem? Znów można to odnieść do relacji – co zbliżając się do mnie napotyka druga osoba? Ale także – czy ja sam ze sobą umiem się spotkać? Czy w swoim życiu, w swoim sercu, umiem spotkać Jezusa? Uczniowie, którzy przyszli do Jezusa chcieli Go poznać, nie zadali tego pytania tak ot, bez głębszego pragnienia i ciekawości. Tak, ciekawości – czy jestem ciekawy Boga? Uczniowie ci nie chcieli już tylko o Nim słyszeć, wyglądać Go, ale autentycznie spotkać Go. Otrzymali od Opatrzności stosowną sytuację i wykorzystali ją. Czy ja umiem korzystać z takich „sytuacji”?
Ale powróćmy do tematu powołania i codzienności. Pierwsze czytanie tej niedzieli to opis powołania Samuela na proroka (Pierwsza Księga Samuela). Fragment ten słyszeliśmy kilka dni temu, dziś powraca on do nas (może i przez to Pan chce nam coś powiedzieć? Może chce zachęcić do nieustannego odkrywania powołania, podejmowania go na nowo?). Samuel dojrzewa przy kapłanie Helim. Heli jest jego autorytetem, nic więc dziwnego, że nie znając jeszcze Pana, gdy słyszy wołanie, idzie do kapłana. Ale nawet Heli, wydawałoby się doświadczony kapłan, nie rozpoznaje od razu Bożego działania. Lekcja dla nas – rozeznawanie jest procesem, ale także trzeba pamiętać, że my, ludzie, jesteśmy omylni, ale Heli do tej swojej omyłki potrafił się przyznać. Godna podziwu wydaje się być także postawa wytrwałości. Sytuacja się powtarza, ale Samuel postępuje konsekwentnie, mimo, że po ludzku mógłby np. obawiać się, że zdenerwuje Helego. Gdy już kapłan rozeznał, że to Pan woła Samuela (zobaczymy także, Samuel to młody człowiek; jego „wstawanie” i gotowość są wyrazem może również tej młodości, młodzieńczej gorliwości, czy nasz duch wiary – nawet jeżeli coraz bardziej dojrzały – nie powinien być zarazem wciąż młodzieńczy z tymi cechami, których uczy nas Samuel?) – dał mu konkretną wskazówkę, do której Samuel się dostosował. I rozpoczęła się droga jego powołania objawionego przez Pana. Jak zwykle, rozważając ten tekst, nie można pominąć nauki o otwartości, o zasłuchaniu w Słowo Boże i o posłuszeństwie Bogu wyrażonym w deklaracji: „Oto jestem, przecież mnie wołałeś. Mów Panie, bo sługa Twój słucha”. Czy ja słucham? I to piękne określenie: „oto jestem”. Pierwszym Który Jest – jest Bóg. „Oto jestem” – w tym zawiera się nasze powołanie, jesteśmy powołani do tego by być. To może brzmi nieco dziwnie, ale tak. Powołani jesteśmy by być, by żyć – a czy my żyjemy naprawdę? Czy na serio traktujemy dar życia? Czy mogę powiedzieć: „oto jestem” – także w kontekście gotowości względem Boga, ale także w relacjach międzyludzkich? „Przecież mnie wołałeś” – brzmi to nieco jak wyrzut: wołasz, ja przychodzę i co dalej? Jakby chciało się dopowiedzieć: chciałeś Panie, wołałeś, przyszedł, teraz Ty się tym zajmij, teraz powiedz, po co wołałeś, do czego mnie zapraszasz. Ja przychodzę i co? Mamy pewnie wszyscy takie doświadczenie, że ruszamy w drogę, podejmujemy powołanie, ale w którymś momencie zatrzymujemy się i możemy „pokłócić się” nieco z Panem właśnie w tym duchu – skoro wołałeś, to teraz mów, o co chodzi? Ale podczas lektury Pisma Świętego – Pan woła nas byśmy Go słuchali, ale my nawet już czytając, nie zawsze rozumiemy, ba, czasem nawet na tej lekturze mamy poczucie, jakby Pan milczał, żadne słowo nas nie dotyka. Panie, wołałeś – działaj więc. Pan ma plan. On gdy woła, wie dlaczego i po co, kiedy i jak. Przyjdźmy, zaufajmy Mu. Ale gdzie tu wspomniany obraz codzienności? „Samuel spał w przybytku Pańskim” – Samuel wychowywał się przy kapłanie Helim. Anna, matka jego, oddała go do świątyni gdy był mały. „Przybytek Pański” był dla Samuela codziennością. Tu żył, uczył się, wzrastał. I może gdy kład się na spoczynek (nie wiemy, w którym momencie nocy nastąpiła ta scena, ale myślę, że warto zwrócić tu uwagę na fakt, że to wszystko wydarzyło się w nocy – to też ma swoją symbolikę i jest swoistego rodzaju „mową” Pana. Nie bójmy się „nocy”, bo i ona jest przestrzenią Bożą, przestrzenią wielkich dzieł. Oczywiście, mowa o nocy w wymiarze duchowym), Samuel myślał sobie: czym ta noc różni się od innych? Znamienne, że Heli każe mu: „wróć i połóż się spać” – czyli nie wychodzić ze swojej codzienności, wróć, czyń, co masz teraz czynić i czekaj. Czujemy w tym poleceniu spokój, opanowanie. Rozeznanie potrzebuje czasu. Codzienność jest salą, na której trwa nieustanny egzamin z cierpliwości i ufności. Na wszystko jest wyznaczona pora. Powracając do motywu duchowej nocy – w „nocy”, w chwilach zwątpienia, nie podejmuje się żadnych działań, żadnych poważnych decyzji i zmian. Także „ta” noc jest nam dana w chwili, którą Bóg uznał dla nas za najbardziej odpowiednią. My mamy trwać. Ale to powołanie w codzienności wyraża się także w prostocie tej sceny. Tu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, nie ma żadnych gromów z nieba, żadnych wielkich znaków. Wręcz przeciwnie – jest wołanie, jest spontaniczna i gorliwa odpowiedź Samuela, która napotyka na początkowe niezrozumienie ze strony kapłana i pokorny, prosty powrót Samuela na posłanie. Możemy także zobaczyć – Bóg jawi się nam jako „uparty”, widzimy to w tym trzykrotnym powtórzeniu. Jest ono na pewno swoistego rodzaju próbą dla Samuela, i dla kapłana, ale jest ono wyrazem także tego, że Bóg nigdy nie rezygnuje. Samuel mógł przecież zareagować zupełnie odwrotnie udając, że nic nie słyszy i nie przerywać swego snu. Tak, każdy z nas ma wolność w dokonaniu wyboru jak się zachowa. Ale myślę, że nawet wtedy Bóg „szukałby” sposobu jak „obudzić” Samuela. Jeżeli już dotknęliśmy symboliki nocy, to zobaczmy jeszcze na symbolikę snu. Pan swoim wołaniem wybudza Samuela. Z jednej strony – jest noc więc to normalne, że śpimy wówczas. Ale z drugiej strony – Pan tym wołaniem, ale i postawą Samuela, który nawet we śnie pozostał wrażliwy na Boże wołanie, chce nam przypomnieć o potrzebie czuwania. Czy moje serce jest wrażliwe na te Boże znaki? Nie możemy przespać życia. Pan nas budzi by pobudzić do działania, by wyprowadzić nas z „legowiska”, byśmy wyruszyli w drogę. Możemy na początku nawet błędnie to wszystko odbierać, ale ważne jest to próbowanie, czyli to, co tak wiernie i wytrwale czyni Samuel. Jak słucham Pana w mojej codzienności? Czy dla zrealizowania odpowiedzi na Boże wołanie jestem w stanie zrezygnować z czegoś, coś poświęcić (Samuel poświęcił swój sen, swoją wygodę – ruszył)? Usłyszeć głos Pana w codzienności. Dać się obudzić. Dać się zaskoczyć.
Tym, co też łączy pierwsze i drugie czytanie jest „przybytek Pański”. W opowieści o powołaniu Samuela, ten przybytek to konkretne miejsce, gdzie przechowywana była Arka Przymierza. Więc jest to wyrazista przestrzeń, uświęcona przestrzeń. Nie musimy sobie tłumaczyć jak ważna i cenna dla Izraela była Arka Przymierza. Ale jest to w każdym razie przestrzeń materialna. Natomiast św. Paweł mówi nam, że to nasze ciało jest „przybytkiem Ducha Świętego”. Już nie budynek, czyli coś co jest tak naprawdę „obok” nas, ale nasze „ciało”, czyli my sami. To my – na mocy chrztu św. – jesteśmy świątynią Boga żywego (już o tym wspomniałam powyżej). Jak bardzo jest to osobiste! I tu rodzi nam się pytanie, jak dbam o tę świątynię? I prawdą pewnie jest stwierdzenie, że łatwiej jest zadbać o ten przybytek „zewnętrzny” niż o świątynię duszy. Życia nie da się poszatkować, oddzielić różnych sfer, bo one się przenikając i razem tworzą całość. To, że my jesteśmy świątynią Ducha Świętego jest Bożym darem – niszcząc więc ją lekceważymy Boży dar. A jakaż to odpowiedzialność! Przez chrzest św. jesteśmy włączeni, wszczepieni w Chrystusa. To w Nim mamy żyć, być, trwać, poruszać się – wszystko z Nim, w Nim i przez Niego. Nie może być w nas takiej sprzeczności, że dbamy o zewnętrzny budynek świątyni, dbamy o „przybytek”, a pomijamy dbałość o swoją duszę. To o to nasze wewnętrzne sanktuarium w pierwszej kolejności powinniśmy dbać i zabiegać, pilnować. Sama obecność Arki Przymierza nie pomogła Izraelitom wygrać walki z Filistynami. Potrzeba jeszcze osobistego nawrócenia, osobistego pielęgnowania przymierza z żywym Bogiem. Gdy św. Paweł mówi Koryntianom: „Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” – to tak jakby mówił: chwalcie Boga w swoim człowieczeństwie. To czytanie nasuwa także pytanie o nasze priorytety – czy wybieram „rozpustę” czyli swoją drogę i uleganie wszystkiemu i wszystkim – czy pamiętam o pierwszeństwie Boga?
Zobaczmy jeszcze na tekst Psalmu 40. „Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę” – śpiewamy w refrenie. To ważne wyznanie, ważna deklaracja. Czy ja też tak uważam? Czy przychodzę do świątyni, czy modlę się, by rozpoznać wolę Ojca? Czy moją codzienność przeżywam w duchu pragnienia wypełniania woli Bożej? Ten Psalm jest bardzo piękny, wyraża tyle emocji, odczuć. „Z nadzieją czekałem na Pana”. Z taką nadzieją czekali pewnie uczniowie Jana na Mesjasza, dlatego tak ochotnie podeszli za Jezusem (ale nie poszli na „ślepo”, poszli sami zweryfikować). Z taką nadzieją czuwał pewnie także i Samuel. Czy mam w sobie nadzieję? A może boję się rozpoznać wolę Bożą? „A On pochylił się nade mną” – ten wers przypomina mi wiersz Karola Wojtyły: „Ktoś się długo pochylał nade mną… To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru, Które się we mnie osuwa, a pozostaje nade mną, chociaż przemija opodal – lecz wtedy staje się wiarą i pełnią. To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
taka milcząca wzajemność. Zamknięty w takim uścisku – jakby muśnięcie po twarzy, po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa, która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy – w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga.” Boże nachylenie. Ta subtelność, czułość, miłość, ale zarazem stanowczość. Ta bliskość, w której można wzajemnie milczeć, jesteśmy przy sobie i nic nie musimy mówić. Czy przeżywając swoją codzienność, swoją pielgrzymkę wiary, mam poczucie tego Bożego „nachylenia”? Czy to nie napełnia nas nadzieją, pokojem?
Wsłuchując się w słowa Psalmu zostajemy pouczeni, że Panu nie chodzi o „krwawe ofiary ani z płodów ziemi”, lecz On pragnie naszego serca. Nie żąda całopaleń, ale całkowitego oddania się Jemu, czyli naszego zaufania, zawierzenia, powierzenia się Jego woli, Jemu samemu na wyłączność. „… lecz otwarłeś mi uszy” – stwierdzi psalmista – najpierw potrzeba naszego otwartego zasłuchania, to z niego zrodzi się potem postawa „wtedy powiedziałem, oto przychodzę”. Psalmista ma świadomość, że jego historia wypisana jest w „zwoju księgi”. Czym jest ten zwój? To może być księga życia, to może oznaczać odnalezienie siebie pośród Prawa (w izraelskim ujęciu). Moja historia wpisana w księgę Bożego przymierza, wiecznego przymierza życia. A może jeszcze inaczej – czy odnajduję siebie na kartach Biblii? Może jest jakaś scena, jakaś postać, z którą mogę się w szczególny sposób utożsamić, w której odnajduję podobieństwo? I jeszcze inaczej – czy próbuję odczytywać swoją historię poprzez pryzmat Pisma Świętego i w jego świetle? Czy to Boże Słowo faktycznie jest dla mnie „pochodnią rozświetlającą ciemności”, rozświetlającą drogi życia? Bo moja historia zbawienia jest zawarta na tych właśnie stronnicach, a Słowo to jest Słowem życia, Słowem żywym. A co psalmista odczytał o sobie? „W zwoju księgi jest o mnie napisane: radością jest dla mnie pełnić Twoją wolę, mój Boże, a Twoje Prawo mieszka w moim sercu”. Przyznam się, że chciałabym móc tak powiedzieć z czystym sercem, z całkowitą pewnością, że tak właśnie wygląda moja wewnętrzna postawa, moje życie, moja codzienność. Tak, to ten ideał, do którego mamy dążyć – odkrywać w pełnieniu woli Bożej źródło radości. Zapewne i Samuel doświadczył tej radości, gdy w końcu za trzecim razem rozpoznał Pana; zapewne i uczniowie, który poszli za Jezusem tego doświadczyli. Radujmy się spotkaniem z Panem. A nawet więcej – radujmy się już samą drogą odkrywania Go.
I może kończąc to nasze rozważanie, zwieńczmy je takim pytaniem – patrząc na postawę Andrzeja, jego podejście do Piotra, na ten łańcuch świadectw od Jana Chrzciciela rozpoczynając – kogo przyprowadziłem do Chrystusa? Ale nie poprzestawajmy na tym pytaniu, które wyprowadza nas „na zewnątrz”, spójrzmy też „do wewnątrz” – czy ja sam siebie przyprowadzam do Jezusa? Pierwszą bowiem osobą, za wiarę której jestem odpowiedzialny, jestem ja sam dla siebie. Nie mogę mówić innym by wybierali Jezusa, jeżeli ja Go w codzienności nie wybieram.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
