Niedziela – Święto Chrztu Pańskiego
Tej niedzieli, celebrując tajemnicę Chrztu Pańskiego, kończymy jednocześnie liturgiczny okres bożonarodzeniowy. Zamykamy kolejny etap. Nieco lirycznie można powiedzieć, że: Dziecię dorosło i idzie w świat. Wychodzimy z Betlejem, wychodzimy z Nazaretu i ruszymy – ruszamy za Jezusem, z Jezusem by wypełniać wolę Ojca, by nieść światu Dobrą Nowinę. Więc jeden zamknięty etap staje się bramą do następnego. To cały dynamizm wiary. Ten dynamizm widać także liturgii Słowa tej niedzieli. Od pierwszego czytania prowadzeni jesteśmy do zagłębienia się w tajemnicę wydarzeń nad brzegiem Jordanu.
Czytanie pierwsze – z księgi proroka Izajasza. Liturgia Słowa rozpoczyna się od Bożego zaproszenia skierowanego do nas: „wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody…” – Bóg woła nas, abyśmy przyszli do Niego, bo przecież On jest Źródłem wody żywej, On jest zdrojem życia, On jest Życiem. Bóg znów staje przed nami jako Ten, który czeka na nas. Wyobraźmy sobie Jego otwarte ramiona, które pragną nas przygarnąć. On wie – lepiej od nas zapewne – jak jesteśmy spragnieni. Nie mamy „pieniędzy” by zaspokoić to pragnienie, bo przecież doczesne, chwilowe przyjemności (choć też nam jakoś dostępne, pewnie jeśli moralnie nie są złe, to nie ma w nic nich złego) nie są w stanie nas nasycić. Tylko Bóg. Szukamy wiele i długo, od jednego prowizorycznego znaleziska biegniemy do następnego. A Bóg czeka. „Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki” – czytamy dalej w tym fragmencie z księgi proroka Izajasza. Nie tylko woda, ale i konkretny pokarm. Bóg jest bardzo konkretny w swoich obietnicach i darach. Bóg jest Prawdą, a to, co od Niego – jest wieczne. „Przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie.” – to jest wołanie Bożego Serca, to jest Jego pragnienie, abyśmy żyli. Gdy trwamy w jedności z Nim i kroczymy Jego drogami, kiedy właśnie „żyjemy” – jesteśmy Jego chwałą w świecie. Tu nie chodzi o stawianie siebie w centrum, ale o poznanie swojej godności. I tu już dotykamy tematu chrztu św., z którego wypływa nasza godność dziecka Bożego. „Przyjdźcie, posłuchajcie.” – czy przychodzę do Boga i chcę Go słuchać? Słuchanie oznacza zatrzymanie. Oznacza także zgodę na to, by to słowo przeniknęło mnie. Może trzeba się z tym Słowem skonfrontować, pozwolić, by ono przeniknęło jeszcze to, co ciemne, niejasne w moim życiu. Słuchać by się nasycić. Bóg chce nas karmić tym, co wieczne. W tym fragmencie wybrzmiewa także wołanie porzucić niewłaściwe drogi. I słyszymy też pytanie-zarzut: „czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem?” To bardzo ciekawe zdanie, które mnie osobiście dotknęło, sprawiło, że „zatrzymałam się” nad nim. Na co zużywamy nasze siły? W jakim celu wykorzystujemy nasze talenty? W jakim skarbcu odkładamy? Mówimy może o pragnieniu, ale co czynimy, by je zaspokoić, jaki obieramy kierunek drogi? Wynika z tego zdania, że może nieraz mamy środki i możliwości, by zaspokoić ten głód naprawdę, a jednak rozpraszamy się gdzieś dookoła, ale nie skupiamy się, nie zdążamy do celu. Popatrzmy, przecież kościoły są wokół nas, kapłani także, a my mówimy, że „nie mamy jak się wyspowiadać” – albo: „nie mam na którą godzinę pójść na Mszę.” – czy nie znamy z codzienności mnogich takich wymówek? Pseudo wymówek. Bóg także w każdym z nas złożył swój potencjał, obdarował nas przeróżnymi talentami, możliwościami, uzdolnił nas do podążania za Nim, do odkrywania Jego woli, Jego miłości – a my mówimy: nie, nie umiem, nie wie jak. Owszem, dopóki nie zaczniemy słuchać Jego, nie będziemy wiedzieli, ale droga do bycia „chwałą Boga” jest dla każdego. To już nawet nie zaproszenie, ale jakby coś naturalnego wynikającego z aktu stworzenia, nie mówiąc już o „obowiązku” wynikającym ze chrztu św. właśnie. Ale to przytoczone z tego fragmentu zdanie wskazuje nam także na chleb. W biblijnym, ewangelicznym znaczeniu, kojarzy nam się on zapewne od razu z Eucharystią. To jej pożądanie powinno być w nas pierwsze. Idąc dalej – Eucharystia to żywy Bóg pośród nas, Ciało Jezusa Chrystusa – więc to On powinien być w centrum naszych dążeń i pragnień. „Najpierw starajcie się o królestwo niebieskie” – powie w innym miejscu Ewangelii Jezus. Jakby mówił: najpierw starajcie się o Mnie. Jaka jest hierarchia moich pragnień i dążeń? Za chwilę przejdziemy do postaci św. Jana Chrzciciela, który tej hierarchii także nas uczy. Czynił wielkie rzeczy w Boże Imię, wypełniał gorliwie i radykalnie swoje posłannictwo, nawracał, uczył lud, był znakiem, był głosem, zwiastunem. A jednak – jego pragnieniem był Bóg, nie osobista sława, mówił: nie jestem mesjaszem, to nie ja. Więcej nawet: pragnął by Pan był wywyższony, a on miał się umniejszać. To w chwili objawienia się Jezusa, radość Jana doszła do szczytu. Jak daleko jestem do takiej postawy? A może blisko… . Kiedy jednak w kontekście tajemnicy tej niedzieli słuchamy tego pierwszego czytania, kiedy pozwalamy by nasze serce usłyszało ten Boży głos, powinno w nas zrodzić się dziękczynienie za darmowość Bożej miłości. Tę darmowość w niesamowity sposób otrzymujemy na chrzcie św. A najpierw otrzymaliśmy w misterium Wcielenia, Męki i Zmartwychwstania Chrystusa. Bo przecież chrzest św., ten sakrament – a więc widzialny znak niewidzialnej łaski Bożej – jest zanurzeniem w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. To na Krzyżu narodził się ten sakrament, gdy z przebitego włócznią Serca Jezusa wypłynęła Krew i Woda. Chrzest św. gładzi grzech pierworodny, czyni nas nowym stworzeniem, a biała szata, którą wówczas otrzymujemy symbolizuje nasze nowe narodziny – narodziny z Boga i dla Boga. Biała szata to także symbol godności dziecka Bożego. Piękna jest wówczas w liturgii modlitwa by zachować ją „nieskalaną”. Biała szata pojawia się także w Apokalipsie św. Jana Apostoła – szata zwycięzcy, ale także szata wybielona „we Krwi Baranka”. Jak wielka jest cena naszego ocalenia, naszego zbawienia! Krew Boga żywego! Dlatego Izajasz zapisze, że Boże słowo nie wraca do Boga „zanim… nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” – a tym posłannictwem jest właśnie nasze zbawienie. Moglibyśmy powiedzieć, że to zdanie prorockiej księgi starotestamentalnej ukazuje nam upór Boga. Bóg jest uparty w zabieganiu o nasze ocalenie. A ja? Czy też jestem taki uparty w codziennej walce z grzechami, w pracy nad sobą, w codziennej wierności Panu?
Ale przy okazji tego czytania chciałabym się jeszcze zatrzymać nad jednym motywem, tym bardziej, że kończymy okres bożonarodzeniowy, a on tak mocno naznaczony był „słowem”. Na zakończenie pierwszego czytania słyszymy o słowie, które porównane jest do ulewy, która ma nawodnić ziemię, przynieść urodzaj, którego owocem będzie chleb. Bóg chce nas „użyźniać” swoim słowem. W misterium Wcielenia Słowo stało się Ciałem. Chciałabym zachęcić do refleksji nad mocą słowa. Deszcz, śnieg, gdy spada na ziemię przenika do jej głębi. Czy nie podobnie działa słowo, które pada na glebę naszej duszy, naszej wrażliwości, osobowości, serca? Mocą słowa Bóg uczynił świat – „Bóg rzekł i stało się”. Czy pamiętamy w codzienności o tej mocy słowa? Mocy, która może być budująca i jak najbardziej potrzebna, wręcz niezbędna, ale która może nieść w sobie także destrukcję? Gdy śnieg stopnieje nie widać go, a jednak – jako woda – wnika w ziemię. Mówimy potocznie, że „w przyrodzie nic nie ginie”, jest stały obieg. Później ziemia paruje, woda paruje i unosi się w górę z powrotem. Jakiego my doświadczamy słowa? Jakie mamy doświadczenie słowa? To ważne pytanie, bo potem my sami – może nawet nieraz nieświadomie – powtarzamy to doświadczenie już nie jako odbiorcy, ale jako dawcy. Ile jest niepotrzebnie wypowiedzianych słów, albo w ogóle takich, których nie powinno się używać we wzajemnych relacjach, bo powodują one później urazy, problem z poczuciem własnej wartości, tworzą osobowość pełną lęków, blokad, wewnętrznych hamulców. Może warto zobaczyć, jakiego doświadczam słowa – nie spychać tego gdzieś do podświadomości i mówić, że to „nic takiego”. Odkrywajmy wzajemne mechanizmy, to, co w nas działa, co i jak w nas pracuje i jakie są tego skutki. Pierwszym i podstawowym słowem, które powinno nas przenikać i kształtować to oczywiście Słowo Boże – to zapisane, ale nade wszystko właśnie to które „stało się Ciałem”, czyli osobista relacja z Panem Jezusem. Taka lektura Pisma Świętego naprawdę pomaga odkryć wiele w sobie. A Pan Bóg daje nam także mądrych ludzi na naszej drodze, abyśmy wraz z nimi podjęli drogę weryfikacji i uzdrowienia. Pewne rzeczy mogą w nas się odezwać dopiero po latach, z niektórymi będziemy latami musieli się zmagać, ale uważam, że warto podjąć tę drogę. Słowo ma spełniać „pomyślne posłannictwo” – czyli zawsze ma być czynione w miłości i prawdzie. Prawda w miłości. Sprawiedliwość w miłości. Roztropność i to, co buduje – bo nawet jeżeli upominamy, ma to prowadzić do zbudowania, do ożywienia. Boże słowo jest tchnieniem życia – czy moje słowa dają życie?
„Albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań” – słyszymy w drugim czytaniu, które pochodzi z Pierwszego Listu św. Jana Apostoła. Ten List w ogóle towarzyszył nam generalnie w mijającym tygodniu. Jego lektura jest niezwykle ważna i pouczająca, choć może nie należy do najłatwiejszych, ale warto się z nim zmierzyć i o nim pamiętać. Ten fragment wiele mówi właśnie o miłości i o wierze. Nasza miłość wzajemna ma wypływać z naszej osobistej miłości do Boga i ze świadomości tego, jak bardzo On nas umiłował. Mowa także o spełnianiu przykazań, ponieważ ta miłość ma się wyrażać nie w słowach jedynie i w świecie idei, górnolotnych haseł, ale w konkrecie prawdy i czynu. „Jego przykazania nie są ciężkie” – zapewnia nas św. Jan Apostoł. Nie są ciężkie, bo Jezus idzie z nami. „Weźcie na siebie moje jarzmo, moje brzemię nie jest ciężkie” – mówił Jezus. Gdy jest niesione razem, wtedy nie jest ciężkie. Kiedy jest niesione na ramionach miłości – wtedy nie jest ciężkie. Kiedy jest niesione z pobudek wyższych niżeli tylko „obowiązek”, wtedy nie jest ciężkie. Jak to rozumieć w kontekście chrztu św.? Nie możemy traktować tego sakramentu jako „kajdan”. Przeciwnie, dany jest nam on właśnie po to, aby nas wyzwolić. Jezus przeszedł tę drogę – aż po ofiarę z siebie samego – dla naszego wyzwolenia, dla naszego ocalenia i gdy coś nam poleca, Jego motywem jest właśnie ciągle to: nasze ocalenie, nasze wieczne ocalenie. Kiedy św. Jan mówi o „wodzie, Duchu i Krwi” – wskazuje właśnie na cenę naszego zbawienia, ale zaprasza nas także do głębszego spojrzenia na rzeczywistość wiary. Sakramenty, Jezusa nauka, wiara Kościoła, to coś więcej niż słowa, zapisy, gesty (woda). To przestrzeń życia, coś co ma nas kształtować, czym mamy autentycznie żyć (Duch), ale to także świadomość, pamięć, że to wszystko zostało uświęcone samym Bogiem, że Jezus na Krzyżu naprawdę umarł dla naszego zbawienia i to w sakramentach wciąż się odnawia (Krew). Jezus gdy dokonywał naszego odkupienia nie stał z boku i nie wydawał biernych poleceń – On był w tym dziele cały, podobnie jak Bóg był cały w dziele naszego stworzenia (obraz tchnienia, obraz lepienia, formowania). Jeżeli mamy doświadczać tego, że wiara jest tym „co zwycięża świat”, to nie możemy poruszać się jedynie na jej przestrzeni zewnętrznej. Przyjęliśmy chrzest św. jako niemowlęta – zazwyczaj – ale to nas z niczego nie zwalnia, nie dyspensuje nas od pogłębiania wiary, od osobistego zaangażowania. Dziecko dorasta – normalny proces. Czy my dorastamy w naszej wierze, w odkrywaniu naszego miejsca w Kościele i miejsca Kościoła w naszym życiu? Chrzest św. jest jak brama – przejście przez bramę to dopiero początek. Ale dobrze, mówimy o pogłębieniu wiary, ale żeby coś pogłębiać trzeba wiedzieć co tak naprawdę mamy pogłębiać. Wiara – w tym biblijnym znaczeniu – oznacza nie wierzenie „w coś”, ale wierzeniu Komuś. Wierzenie to jeszcze coś więcej – wierzyć to oprzeć się na kimś, całkowicie na Kimś polegać. To „całkowicie” daje poczucie bezpieczeństwa. Wiara to wierne trwanie przy Bogu, zapatrzenie w Niego, zasłuchanie. Trwanie – czyli bycie „przy”. Podoba mi się definicja, która mówi, że mamy nie tyle wierzyć w Boga, co wierzyć Bogu. Taki opis zakłada relację. I to jest chyba ta wiara, którą św. Jan Apostoł określa jako tę, która „zwyciężyła świat”. Pod określeniem „świat” kryje się grzech, pokusa, to, co doczesne, pożądliwości, wady – św. Jan tak rozumie „świat”, choć przecież my nie negujemy świata, bo on jest nam podarowany przez Boga, zadany, a nasza doczesność jest przestrzenią właśnie wzrastania w wierze (czy taką być powinna), jest drogą, którą przemierzamy do ostatecznego spotkania z Panem. I to właśnie wiara – ta moja jedyna relacja z Panem oparta na ufności, na przylgnięciu do Pana, który staje się dla mnie Umiłowanym i Skałą – pomaga przezwyciężać pokusy, grzech, chroni przed pobłądzeniem w ciemnościach. Wtedy też na ten cały zgiełk „świata” możemy odpowiedzieć jak św. Piotr wraz ze św. Janem w Dziejach Apostolskich: bo my nie możemy nie słuchać Boga, nie możemy wierzyć bardziej wam, ludziom, pokusom, niż Bogu, bo trzeba słuchać bardziej Boga niż was. Te słowa pierwszych uczniów Jezusa wpisują się w to niesamowite zdanie kończące drugie czytanie tej niedzieli: „… świadectwo Boże więcej znaczy, ponieważ jest to świadectwo Boga, które dał o swoim Synu.” To tak jakby Apostoł Jan mówił: ja wam tu piszę o Bogu, o wierze, o Jego objawieniu i przyjściu, o tym, co widziałem, co słyszałem, o znakach i czynach, ale to jeszcze nic, bo pełnia i najbardziej prawdziwe i niepodważalne świadectwo jest w samym Bogu. „Trzeba słuchać bardziej Boga”. Chrzest św. wprowadza nas na drogę wiary i dziecięctwa Bożego – z czasem kształtujemy na tej drodze swoją tożsamość i żeby była ona poprawna, zdrowa i właściwa, musi się to odbywać w konfrontacji ze Słowem Boga. Już wiele razy pojawiał się nam ten motyw. „Słuchać bardziej Boga”. „Świadectwo Boże znaczy więcej” – czy wiem, co o mnie mówi Bóg? Czy wiem, kim jestem dla Niego? A może wolę słuchać zwodniczych opinii ludzkich i na nich budować swoją wartość? A może wolę polegać na swoim – czasem przecież autodestrukcyjnym – postrzeganiu siebie samego utkanym z ciągłego poczucia winy, wątpliwości, zniechęcenia i karcenia siebie? Prawda o nas jest w Bogu. Zaraz w ewangelicznym fragmencie usłyszymy głos Boży: „To jest Mój Syn umiłowany” – i naprawdę nie ma przesady, kiedy odnosimy te słowa także do nas. W chwili naszego chrztu św. dokonało się to samo. W chwili kiedy odchodzimy po ważnej spowiedzi od kratek konfesjonału – dokonuje się to samo. W chwili kiedy wybieramy w codzienności Boga i wierność Jego nauce, podążamy ewangelicznymi drogami za Chrystusem – dokonuje się to samo. I pewnie w wielu innych sytuacjach i okolicznościach. Ten Boży szept: jesteś Moim dzieckiem umiłowanym – ciągle powinien rozbrzmiewać w naszych sercach, jak delikatny szum wiatru, który napełnia żagle i sprawia, że okręt może płynąć dalej po dobrym szlaku. „Świadectwo Boga znaczy więcej” – choć oczywiście, ta myśl też już się pojawiła, Bóg daje nam także światłych ludzi na naszej ścieżce życia, by nam pomagali Jego głos usłyszeć i właściwie postępować. Ale pierwszym decydującym kogo i co słucham, i co z tym zrobię, jestem ja. To moja odpowiedzialność i zadanie dla mnie samego. Zauważmy jeszcze – głos Boga jest głosem Miłości. Jak bardzo potrzebujemy miłości aby właściwie wzrastać. W jednym ze źródeł dotyczących św. Klary z Asyżu, w tekście liturgii godzin ułożonej na jej cześć w średniowieczu, pada piękne zdanie odnośnie Chrystusa: „miłość uczyniła Go Człowiekiem”. Oczywiście, rozumiemy, że odnosi się to do misterium Wcielenia, ale odczytajmy to jako lekcję dla nas. To miłość czyni nas człowiekiem. To, że rodzimy się ludźmi to jeszcze nie wszystko. Człowieczeństwo jest mam zadane. Miłość czyni nas człowiekiem. Ale miłość, która nie jest uczuciem, ale konkretem. Więcej – Miłość, która jest Osobą. Ostatecznie, Bóg, który jest Miłością czyni nas człowiekiem. Zapatrzenie w Jego Człowieczeństwo, w Jego drogę. Kiedy więc mówimy o pogłębieniu wiary, o formacji i wzrastaniu w darach chrztu św., to nie możemy o tym zapomnieć – Miłość, która uczyni nas człowiekiem. Bóg – Miłość, który jest pierwszym Formatorem.
I tak po rozważeniu pierwszego i drugiego czytania dochodzimy do szczytu liturgii Słowa tej niedzieli – opis chrztu Pańskiego według św. Marka. O postaci Jana Chrzciciela dość dużo było w okresie Adwentu, przejdźmy do samego wydarzenia chrztu (choć może jedna myśl odnośnie Jana Chrzciciela. Mówił, że nie jest godny żeby rzemyk sandałów rozwiązać, a na polecenie Jezusa i Jego wyraźne przynaglenie, przełamuje siebie i dokonuje aktu Jego chrztu – czy nie nasuwa nam to skojarzenia z godnością kapłańską czy w ogóle z darem powołania, z godnością konsekracji? Nigdy nie będziemy godni, tym bardziej wiemy, że nie czynimy tego własną mocą. Kapłan nigdy nie będzie dość godny, gdy w jego rękach chleb staje się Ciałem Pańskim. A jednak kapłani, osoby konsekrowane pełnią swoją posługę w posłuszeństwie woli Bożej i pozostając w nieustannej szkole pokory). Jezus przychodzi nad brzeg Jordanu. Ewangelista Marek opisuje to bardzo zwięźle, podając konkretne informacje – „Jezus z Nazaretu w Galilei” przyjął chrzest od Jana „w Jordanie”. Wiemy kto, gdzie, „w owym czasie”, czyli gdy Jan wykonywał swoją posługę zleconą mu przez Boga. Widząc Jezusa nad Jordanem możemy uwielbiać Boga w tajemnicy Jego zjednoczenia z nami. Bóg solidarny z człowiekiem. Bóg, który nie zostawia człowieka w jego biedzie samym. Nad Jordan do Jana przychodzili pragnący nawrócenia, Jan dokonywał obmycia wodą, był to chrzest nawrócenia, ku nawróceniu. Możemy obrazowo powiedzieć – ileż grzechów „obmył” Jordan. I w tą „wodę” wchodzi Jezus. On jest z nami na drodze nawrócenia, chce być z nami i nas wspierać swoją Obecnością, bo bez Jego łaski nic nie będzie trwałe ani owocne. Tu Jezus zanurza się w wody Jordanu, a podczas naszego chrztu św. to my zostajemy zanurzeni w wody Jego miłosierdzia – w Jego śmierci i triumfie zmartwychwstania, o czym już pisałam wyżej. Ale zostajemy także zanurzeni w tajemnicę Trójcy Przenajświętszej – Ojca, Syna, Ducha Świętego. To w Imię Trójcy Przenajświętszej kapłan w mocy Kościoła świętego, dokonuje aktu naszego chrztu św. Stajemy się dziećmi Bożymi to znaczy dziećmi Trójcy Przenajświętszej! „On chrzcić was będzie Duchem Świętym” – mówił Jan Chrzciciel. To, co czyni Bóg jest zawsze większe od tego, co my czynimy. Widząc Jezusa nad Jordanem możemy uwielbiać Boga w tajemnicy Jego prostoty. Ale zobaczmy, co wydarzyło się potem. Gdy wychodził z wody, Jezus ujrzał „rozwierające się niebo” – to najpierw. Z czym to nam się może kojarzyć? Bo mi od razu na myśl przyszedł obraz otwartych ramion Ojca. Ramiona Ojca, który wita swoje Dziecko. Niebo otwiera się dla nas ilekroć się nawracamy, ilekroć wyznajemy nasze winy i pragniemy rozpocząć od nowa, raz jeszcze. To ta radość aniołów „z jednego nawróconego”, z każdego powracającego. To radość Ojca, który wybiega naprzeciw powracającego syna zagubionego. Ale rozwarte niebo ujrzał także Szczepan, gdy go sądzono i kamienowano. Niebo jest naszym celem. Wypatrywanie Bożej chwały, wpatrywanie się w Boga – czy to jest także moim pragnieniem? Czy kieruje mój wzrok ku niebu? Dla Szczepana ten widok musiał być wielkim pocieszeniem, choć i zarazem gdy dał temu świadectwo – natężył się gniew przeciw niemu. Wpatrywanie się w niebo nie zawsze będzie łatwe, ale gdy wiemy, że „tam” czeka Ojciec… . I dalej: „…i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego”. Jezus w swoim człowieczeństwie był nadal jednością w bóstwie z Trójcą Przenajświętszą. Ale to objawienie Ich wzajemnej Komunii było na świadectwo dla nas. Gołębica przywołuje na myśl Noe i arkę. To gołębica wyleciała z arki i powróciła z gałązką, która świadczyła, że wody już opadły, rozpoczęło się nowe życie. Chrzest św. rozpoczyna nasze nowe życie, dlatego tak ważne jest powracanie do tego faktu, do mocy tego sakramentu. Następnie Bóg zawarł z Noem przymierze. Koniec potopu jest jakby nowym aktem stworzenia, nowe życie, nowy początek. Bóg zawiera z nami przymierze, w którym On zawsze i niezmiennie jest wierny. A ja? Ze chrztu św. wynika nasza zakonna konsekracja, która nie jest osobnym sakramentem, ale rozwinięciem, pogłębieniem łaski chrztu św. Ale mocą chrztu św. każdy z nas jest konsekrowany dla Boga. „A z nieba odezwał się głos: Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie”. Podobne słowa padną na Górze Tabor, gdy Ojciec potwierdzi raz jeszcze: Jezus jest Jego Synem umiłowanym, w którym także i my mamy mieć upodobanie. Nigdy dość powtarzania tego, co najistotniejsze. Ale podobną scenę zapisze także św. Jan Apostoł w swojej Ewangelii w dwunastym rozdziale: Jezus rzekł do zebranych wokół Niego: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, wsław Twoje imię!». Wtem rozległ się głos z nieba: «Już wsławiłem i jeszcze wsławię». Syn pragnie chwały Ojca. „…i jeszcze wsławię” – słowa te można odczytać w kontekście wydarzeń paschalnych, gdzie to przecież na Krzyżu Jezus zostanie wywyższony. Można by powiedzieć: dziwna Boża logika, ale czyż nie słyszeliśmy w pierwszym czytaniu tej niedzieli, że myśli Boże są ponad naszymi? A czy ja mam doświadczenie „głosu Ojca”?
Ta niedziela zaprasza nas do refleksji nad naszych chrztem św., ale także do refleksji nad dostrzeganiem Bożej obecności w naszym życiu, do zadania sobie pytania o wsłuchiwanie się w Jego Słowo, o podejmowany trud nawrócenia i szukania Go „póki jest blisko” – jak czytamy w pierwszym czytaniu. Zaprasza nas także do zaufania, do wiary, że ta droga jest także dla nas, a „Jego przykazania nie są ciężkie”, „świadectwo Boga więcej znaczy”, a wiara jest/ będzie tym, co pomoże nam zwyciężyć trudności i słabości, pokusy i zakręty życia. To wiara pomogła Maryi „wytrzymać” napięcie sobotniej ciszy i spotkać Zmartwychwstałego. To wiara – czyli uwierzenie w słowo Boga – wypełniła Jana Chrzciciela mocą do pełnienia powierzonego mu zadania.
Rozpoczęłam od tego, że pierwsze czytanie, potem drugie prowadzą nas do kulminacji, którą jest perykopa ewangeliczna. W świetle pierwszego czytania rozumiemy, że Boża myśl przewyższa naszą; że Bóg cały wydaje się dla naszego zbawienia – do czego nawiązuje również św. Jan w drugim czytaniu opisując chrzest Jezusa w duchowy, teologiczny sposób, a przez ten opis odkrywamy, że motywem tego wszystkiego jest miłość. A miłość Boga do nas jest darem nigdy przez nas niezasłużonym, ale darmo nam danym.
Ale pozostał jeszcze Psalm. Jest on jak „most” między czytaniami, ale zarazem może być także wspaniałą modlitwą na koniec tych rozważań. Modlitwą i naszą odpowiedzią. Jezus zanurzając się w wodach Jordanu (inni podkreślają, że „szybko” z nich wyszedł – lekcja dla nas by nie zatrzymywać się na grzechach, że nawrócenie musi być konkretne i bez odwracania się za siebie) „czynów wspaniałych dokonał”. Dlatego mamy z radością śpiewać Panu, chwalić Go i wzywać Jego imienia „bo wielki jest” wśród nas „Święty Izraela”. Jest pośród nas – to ten obraz Jezusa wśród ludzi oczekujących na chrzest od Jana Chrzciciela (Jezus pozwalający by syn Elżbiety i Zachariasza dopełnił i względem Niego swojej posługi to także obraz pokornego Jezusa w sakramentach, w Kościele, w Eucharystii być może nade wszystko). Psalmista stwierdza (już nawet nie zachęca, ale jakby przewidywał): „wy zaś z weselem czerpać będziecie wodę ze zdrojów zbawienia”. Zdroje zbawienia Bóg pozostawił nam w Kościele. Ten wers to także nawiązanie do pierwszego czytania z proroka Izajasza. Być może tym głosem Ojca, który dziś rozbrzmiewa nad nami jest Jego wołanie: „Przyjdźcie!” Obyśmy zawsze mieli w sercu żywe to wyznanie: „Oto Bóg jest moim zbawieniem! Jemu zaufam i bać się nie będę. Pan jest moją pieśnią i mocą, i On stał się moim zbawieniem”. Jest „zbawieniem” i „stał się zbawieniem”. Bóg jest, ale to ja w mojej wolnej woli decyduję, czy Mu na to w moim życiu pozwolę, czy „stanie się” dla mnie wszystkim, Tym najważniejszym.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA