Święto Świętej Rodziny

Ta niedziela to taki przełomowy dzień. Kończymy rok, wpatrujemy się w Świętą Rodzinę, a jednocześnie już odliczamy godziny do nowego roku, który rozpoczniemy pod szczególną opieką Maryi, Bożej Rodzicielki. W tym rozważaniu, celebrując Niedzielę Świętej Rodziny, zatrzymajmy się na liturgii Słowa przewidzianej na to Święto.

Kiedy spojrzymy całościowo na teksty liturgiczne, na myśl może nam przyjść kilka wątków – temat rodziny, wierności, jedności, zaufania Bogu, ale tak kluczowy wydaje się być temat wiary.

Pierwsze czytanie konfrontuje nas z wiarą Abrahama. Podeszły w wieku mąż wiary, snuje swój plan na przyszłość. Cierpi, że nie ma swojego potomka, a przecież trzeba zapewnić przetrwanie rodowi. Może trochę czuje się oszukany przez Pana Boga. To naturalna troska Abrahama. W każdym z nas jest to pragnienie przekazywania życia. Stworzeni na podobieństwo i obraz Boga, który jest Życiem, my również chcemy dawać to życie. To też zadanie rodziny – dawanie życia. Ale tu nie chodzi tylko o to życie biologiczne. Każdy z nas jest powołany by przekazywać życie, czyli dzielić się swoimi doświadczeniami, motywować do dobra, dawać świadectwo, wnosić w ciemności iskry nadziei, miłości, wiary. To jest codzienne dawanie życia. To także ofiarowanie siebie. Pierwszym życiem, które daję, jest moje własne życie – to ofiara na wzór Jezusa, który niczego nie zatrzymał dla siebie. W drugim czytaniu będziemy to rozważali – Chrystus jako doskonały wzór wiary; Chrystus jako nowy Izaak; Izaak, który był figurą, zapowiedzią Chrystusa. Syn ofiarowany przez Ojca. I choć Izaak został ofiarowany, to nie został zabity. Chrystus choć poniósł śmierć w ciele, to przecież żyje jako pierwszy Zmartwychwstały. Powołani jesteśmy do tego by dawać – o wiele bardziej dawać aniżeli brać. A to dawanie nieraz kosztuje, musi kosztować i wiele wymaga, ale wydaje błogosławione owoce. Przypominają mi się słowa Jezusa: „jeżeli ziarno pszeniczne wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie samo, ale jeżeli obumrze, wyda plon…”. Nasze życie jest tym ziarnem. Z ziarna powstaje chleb – to, co najbardziej podstawowe. Czy teraz, kiedy mimowolnie także snujemy refleksję nad kończącym się rokiem, zamykamy kolejny rozdział w naszym życiu, mogę powiedzieć, że stałem się chlebem? Pamiętamy słynne zdanie św. br. Alberta – „być dobrym jak chleb” – chleb, który zawsze leży na stole i każdy może po niego sięgnąć. Chleb dzielony i rozdawany pomnaża się, nigdy nie usycha. Ale odbiegliśmy nieco od liturgii Słowa Niedzieli Świętej Rodziny.

Abraham więc konfrontuje swój plan z planem Boga. Plan Boga wydaje się być zupełnie nierealny, Abrahama – zgodny z przepisami, tak bardzo ziemski i ułożony. Bo jak starsze wiekiem małżeństwo może mieć potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie czy piasek na morskim brzegu? Po ludzku – abstrakcja. Ale kiedy myślimy o tych gwiazdach i ziarenkach piasku, pomyślmy o duszach za które się modlimy; pomyślmy o tych, którym pomogliśmy choćby najmniejszym gestem, a nieraz tak drogocennych uśmiechem czy poświęconą chwilą uwagi. To jest nasze potomstwo. To znaczy – czy ja je odkrywam, czy ja je mam? Czy pomagałem innym, czy modliłem się za innych? Gdy Bóg polecił Abrahamowi spojrzeć w niebo, nie miał w tym widoku Abraham kontemplować siebie, ale dostrzec owe gwiazdy – „potomstwo”. Dostrzec nadzieję, kolejny raz tak radykalnie zaufać Bogu, jak wówczas gdy wyruszał w nieznane (co przywoła właśnie drugie czytanie zaczerpnięte z Listu do Hebrajczyków). Dostrzec Bożą Opatrzność. Mamy Jej na pewno za co dziękować podsumowując ten rok. Pytanie tylko, na ile byliśmy/jesteśmy otwarcie by dostrzegać Jej znaki, Jej działanie w naszej codzienności. By dostrzec gwiazdy, musi być noc. Abraham w nocy swojego życia, które wydało mu się nagle pozbawione sensu skoro nie ma potomka, rozmawia z Bogiem. Rozmowa z Bogiem w nocy, w ciemności. Rozmowa to niejako wyjście naprzeciw – konfrontacja, stanięcie przed rozmówcą. By doszło do rozmowy, nie można uciekać, nie można się chować. Ile razy w moich ciemnościach rozmawiam z Bogiem? A może raczej właśnie chowam się? Kiedy wydaje się, że już nie ma nic, że sens gdzieś uciekł, przeminął – czy jest we mnie jeszcze wiara, nadzieja? Czy wówczas potrafię zaufać? Tego wciąż uczy nas Abraham. I otwarcia. By zaufać, trzeba otworzyć się na drugą osobę, której pragniemy zawierzyć. Tu mówimy o relacji z Bogiem, o pozwoleniu by On wszystkim kierował, by realizować się, urzeczywistniał Jego plan – ale możemy to też odnieść do relacji międzyosobowych. Na ile otwieram się na drugiego człowieka? Pamiętam, jak kiedyś usłyszałam takie bardzo mądre zdanie, że „moja granica kończy się tam, gdzie zaczyna się granica drugiej osoby” – więc z jednej strony poszanowanie swoich granic, swojej osoby, prawa do prywatności, strzeżenie tego wewnętrznego sanktuarium, tego, co najbardziej „moje”, ale z drugiej strony – niesamowite poszanowanie tych samych praw u drugiej osoby. Relacje i jej tworzenie można porównać do tkania bardzo delikatnej tkaniny, gdzie nici łatwo albo zerwać albo poplątać.

W naszym życiu wiara powinna zajmować kluczowe miejsce. Wiara rozumiana jako osobista relacja z Bogiem, nie jako zbiór praw, nakazów i zakazów, nie zbiór rytuałów, ale Bóg i ja. Bóg, który nie chce niczego, nikogo zabijać. Nie chodziło mu o śmierć Izaaka, chodziło o udoskonalenie postawy wiary Abrahama, ale poprzez postawę ojca, na pewno także wpłynęło to na Izaaka. Dzieci uczą się od rodziców, uczą się chłonąc przykład, obserwując. Każdy z nas tak się uczy i dlatego wciąż potrzebujemy wpatrywania się w najlepsze wzorce. Tak ważne jest również to, aby rodzina była scalona wiarą, na wierze budowała, do wiary się odnosiła. Patrząc na Maryję i Józefa możemy powiedzieć o wierności wierze, o wierności tak pokornej. Przecież trzymają w swych rękach Boga, Bożego Syna, a jednak przyznając się do swojego ubóstwa pozostają pokornie wierni przepisom Prawa, w którym wzrastali i byli wychowywani. Tym, co scala jest również tradycja, korzenie, od których nie możemy się odciąć. To one też określają naszą tożsamość. Wiara więc – i to, co z niej wypływa – nie jest i nie może być jakimś dodatkiem albo czymś okazjonalnym, ale musi zajmować konkretne miejsce. Życia nie można poszatkować, dlatego tak często powracam do motywu odkrywania Bożej obecności w szarej codzienności.

Scena przyniesienia Dziecięcia do świątyni powraca do nas w tym okresie świątecznym bardzo często. Słyszeliśmy ją w dniach poprzedzających Święto Świętej Rodziny i jeszcze będziemy słyszeć, choćby w Święto Ofiarowania Pańskiego 2 lutego. Wiele w niej treści, symboli i nauki dla nas. Ale zobaczmy ją właśnie w kluczu wiary i wierności, zaufania i otwartości.

Wspomniałam już o przyznaniu się Maryi i Józefa do ubóstwa, o czym świadczy złożona przez Nich ofiara ubogich. Ale to nie tylko przyznanie się do tego, co materialne. To pokora uznania, że bez Boga są ubogimi. Ich skarbem jest Syn, ale zarazem są świadomi, że ta tajemnica Ich przerasta. Są świadkami pokory. Ale to „ubóstwo” to także świadectwo zawierzenia Bogu. Pięknie oddaje to nasz język polski. Ubogi, czyli ten, który wszystko ma „u Boga”. „Posiadanie” Syna Bożego nie jest dla Nich przyczynkiem do pychy. Przychodzą normalnie, pewnie nie są tego dnia jedynymi, którzy nawiedzają w tym celu świątynię, pokornie chcą złożyć ofiarę ubogich, tak zwyczajnie, tak wiernie przepisom, w których widzą i rozumieją wolę Boga. Wiara powinna prowadzić nas do pokory. Nasza osobista relacja z Panem powinna owocować pokorą – nigdy pychą i jakimś dziwnym obnoszenie się wobec innych. Bo to „obnoszenie się” wiarą wcale nie jest świadectwem. Świadectwo dokonuje się w prostocie codzienności, bardziej w czynach niż w mnogości słów. Wtedy ono samo „błyszczy” najpiękniejszym blaskiem, czyli naturalnością.

Ale tamtego dnia nie tylko Maryja i Józef byli wierni. Wiernym natchnieniom Ducha Świętego był Symeon. Wierna była Anna, która „nie rozstawała się ze świątynią”. W niedzielę kiedy pochylamy się nad tajemnicą i znaczeniem rodziny, wpatrujemy się w Świętą Rodzinę, która razem przychodzi by celebrować wiarę, wszystko zawierzać Bogu, by okazać Mu swoją wierność, powiedzieć: Ty jesteś  u nas na pierwszym miejscu, od Ciebie mamy wszystko, to Ty czynisz wielkie i przedziwne rzeczy w naszym życiu. Jak bezcenne jest doświadczenie takiej wspólnej modlitwy! Ale w tej „rodzinie” możemy dostrzec także całą wspólnotę Kościoła, albo te wspólnoty do których należymy, które współtworzymy poprzez naszą przynależność do nich. Bo nie jesteśmy w nich tylko po to by być, ale także po to by poprzez nasze bycie kształtować je. Czy nie uciekam w jakiś sposób od tych wspólnot? Czy nie dystansuje się od Kościoła? Czy naprawdę w nim jestem? I co dla niego robię?

Patrząc na Annę-prorokinię – jak można „nie rozstawać się ze świątynią”? Naród wybrany Starego Przymierza był narodem mocno związanym ze świątynią, wokół świątyni skoncentrowanym. A czym dla mnie jest świątynia? Czy rozumiem, że w niej jest żywy Bóg? Ale przecież tą świątynią, tym świętym sanktuarium jest także moja dusza, moje serce, sumienie. Czy od niej nie uciekam? Czy spotykam tam Pana?

A Symeon? Wraz z Anną, przez wzgląd na swój podeszły wiek, są dla nas przykładem wytrwałości. Podobnie jak Abraham – mimo upływu lat  wiernie czekają ufając w wypełnienie się Bożych obietnic. Wsłuchują się w Boży głos o wiele bardziej niż w swoje ludzkie wątpliwości, które pewnie rodziły się w ich sercach. Ale ponad te swoje myśli i dywagacje postawili Boży głos. Budować swoje życie na przymierzu z Bogiem, na Bożej wierności – nie możemy polegać na sobie, nawet na swoich najszczerszych intencjach, ale zawsze możemy i powinniśmy budować na Bogu i Jego wierności.

Zawsze bardzo poruszał mnie ten obraz – starzec, czyli także symbol osoby bogatej doświadczeniem, osoby, która śmiało mogła być autorytetem, podchodzi i w Dziecinie rozpoznaje Boga. Ile pokory! W tym, co małe i kruche rozpoznać Wszechmoc! A ja tak często w drugim człowieku nie potrafię dostrzec Bożego oblicza! Nie, on nie, każdy ale nie on, bo przecież to ja i tylko ja… – czy nie tak często myślimy? A jakże innej postawy uczy nas Symeon! By niejako „wyjść” z siebie, wyjść ku drugiemu. To właśnie ta wspomniana już otwartość. Jak piękny i czuły jest ten gest: wziął w ramiona. Otulić i błogosławić. Błogosławić czyli nie tylko dobrze życzyć, ale także ucieszyć się. Ale ten gest przypomina nam być może inne gesty. Otwarte ramiona Jezusa, Jego wyciągnięte dłonie, by przyjąć krzyż dla naszego zbawienia – też gest przeniknięty miłością najszczerszą. Dalej – gest wyciągniętych rąk, gdy my coś dajemy, ale także gest otwartych rąk, kiedy coś przyjmujemy – czy chętnie i wielkodusznie, w postawie otwartości przyjmuję wszystko to, co od Pana pochodzi? Wziąć w ramiona i utulić – ileż czułości! Nie bójmy się jej. Na kartach Starego Testamentu przeczytamy przecież o Bogu, o Ojcu, który nosi nas na swych ramionach, Jego ramiona, schronienie w nich jest naszą ucieczką, twierdzą, najbezpieczniejszym miejscem.

„Teraz, o Panie, pozwól odejść…” – mówi Symeon do Boga. Jego słowa, postawa, to przykład spontanicznej modlitwy. Choć czy na pewno spontanicznej, skoro całe jego życie było zasłuchaniem w Boży głos? Może to nam przypomnieć, to, co później uczyni Jezus, gdy rozraduje się w Duchu i będzie uwielbiał Ojca. A jak to jest z naszą modlitwą dziękczynienia i uwielbienia? Jak to jest z naszą zdolnością odnoszenia wszystkiego do Boga? Odnoszenia i zawierzania Mu? Tę modlitwę Symeona powtarzamy codziennie w brewiarzowej modlitwie na zakończenie dnia, w modlitwie zwanej „kompletą”. I to rodzi wtedy pytanie – czy tego danego dnia, który właśnie dobiega końca, rozpoznałam Pana? Czy Go dostrzegłam, czy z Nim ten dzień przeżyłam? Symeon uczy nas także rozpoznawać to, co najważniejsze, co jest istotą. Nie mówi przecież, że może już odejść bo np. dorobił się majątku, założył wiele organizacji, wiele zdziałał – nie, on mówi, że jest już gotowy, bo rozpoznał Pana, bo Go spotkał. Symeon ujrzał „zbawienie Izraela i światło na oświecenie pogan” biorąc w ramiona małe Dziecię. Znów powraca motyw przeżywania codzienności i wiary. Nie uciekajmy od tego, co małe, kruche, niewinne, tak niepozorne. To są Boże dary. Symeon ma świadomość, że jego życie upłynęło „według słowa” Boga, wypełniły się w jego życiu Boże zapowiedzi, obietnice. To jest to co najważniejsze – by nasze życie stało się przestrzenią wypełnienia się Bożych planów, obietnic. By nasze życie było ukształtowane przez Słowo Boga. W Symeonie, choć to człowiek w podeszłym wieku, podobnie jak Anna – a jednak widzimy w nich dynamizm, energię płynącą z wiary właśnie. Są pełni Ducha Bożego, On jest ich siłą życia. Wiara to dynamizm. Relacja z Bogiem jest czymś dynamicznym, zakłada naszą nieustanną gotowość do działania, by wiernością odpowiadać na Jego wierność. Bóg daje swoje zbawienie, „układa okoliczności”, ale gdyby Symeon nie odpowiedział wiernością na natchnienie Ducha, nie ujrzałby zbawienia. Ile nas „omija” z powodu naszej opieszałości, jakiegoś wewnętrznego lenistwa albo z powodu strachu, lęku. By iść na całego za Panem potrzeba odwagi, ale Bóg nigdy nam tej łaski nie poskąpi, jeśli tylko otworzymy swe serca.

Do tego więc wydarzenia potrzeba było jednak nie tylko Symeona otwartego na natchnienia Boże, ale także wierności Maryi i Józefa, którzy przybyli z Dzieciną do świątyni. Czy zdaję sobie sprawę z tego, ile zależy od mojej wierności?

Ale w tej scenie jest nie tylko to, co radosne. Symeon wypowiada przecież także proroctwo o sercu Matki mieczem przebitym; o roli Jezusa, który „przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu”. W wierze przeplatają się tajemnice radosne i bolesne, i chwalebne. Niczego nie możemy ominąć. Święta Bożego Narodzenia są rozjaśnione mnogą ilością światełek i przeróżnych kolorowych ozdób, które w swoisty sposób tworzą specyficzny klimat tego czasu. Ale nawet gdyby ich nie było – pozostaje istota tego czasu. Dziecię Jezus złożone w żłobie, Bóg-Człowiek. Podobnie w wierze – nie chodzi o jakąś tkliwość klimatu, ale o prawdziwe spotkanie. „Na upadek i powstanie wielu” – różne będą reakcje ludzi na Boży dar Syna. Jedni uwierzą, pójdą za Nim, inni wołać będą o krzyżową śmierć dla Niego. Gdzie ja jestem w tym tłumie? Jaką zajmę postawę? Symeon tym proroctwem wskazuje także Maryi, że Jezus jest „dla wielu”. To, co kochamy nie jest tylko i wyłącznie dla nas, bo „nikt z nas nie żyje dla siebie”. Te słowa musiały być ważne także dla Maryi i Józefa, którzy przecież ciągle konfrontowali się z Bożymi tajemnicami. I tak wypływa z tego dla nas kolejna lekcja, którą pięknie w słowa ubrał o. Louis Perroy, jezuita w książce: „Najświętsza Panna wzorem pokory i cichości”: „lecz Bóg nie przemawia do nas tylko przykazaniami – również zdarzeniami – okolicznościami nieprzewidzianymi. Trzeba nam serca przysposabiać do przyjęcia tych zdarzeń tak ochotnie, jak i przykazań.” Łatwo może wypełnić w określonym czasie „literę”, ale przeżyć wszystko w otwartości na Boga?

Anna przybyła do świątyni, by innym mówić o Bogu i Go wysławiać. Przyszła do świątyni dla Boga, ale dostrzegła także innych „oczekujących wyzwolenia Jeruzalem” i swoją postawą niosła im nadzieję, pocieszenie. To musiała być piękna scena. Czy odkrywam siebie w Annie? Do tej postawy wdzięczności i uwielbienia Boga skłania nas Psalm 105, którego wersami tej niedzieli modlimy się. Wzywa nas Psalmista byśmy „sławili Pana, wzywali Jego imienia, głosili Jego dzieła pośród narodów. Śpiewajcie i grajcie Mu psalmy, rozgłaszajcie wszystkie Jego cuda.” Kończy się rok. Niech przeniknie nasze serca dziękczynienie za te cuda. Otwórzmy nasze oczy, oczy serca, jeżeli jeszcze nie dostrzegamy tych cudów. Mamy szczycić się Bożym Imieniem, wiarą, Bożą miłością i Jego obecnością. Czy potrafię szczycić się Panem? Czy wiara jest dla mnie powodem do dumy? Czy weselę się Nim i czy rozmyślam o Panu? Tyle pytań zadaje nam ten Psalm! „Zawsze szukajcie Jego oblicza” – w postawie Symeona, Anny, Abrahama, ale i przecież Maryi i Józefa, widzimy właśnie to nieustanne poszukiwanie Bożego oblicza, Bożej woli i wielkie, błogosławione owoce takiej postawy. Bóg „na wieki pamięta o swoim przymierzu”, a ja? Czy ja o Nim pamiętam naprawdę i wiernie? Rozpoczyna się nowy rok, z łaski Pańskiej. Może niech mottem tego nowego roku kalendarzowego będzie zachęta Psalmisty: „pamiętajcie o cudach, które On uczynił”. Niech tym mottem będzie właśnie wierna pamięć. Jak Maryja, która wszystkie słowa Pańskie, wszystkie wydarzenia, chowała i rozważała w swym sercu – przechowujmy tę pamięć, te wspomnienia Bożych cudów w naszym życiu, tę pamięć o wierności Boga, na której zawsze możemy polegać.

Perykopa tej niedzieli kończy się prostym stwierdzeniem: „A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta – Nazaretu. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy…” – proste, prawda? Przechodząc ze starego do nowego roku, kończąc także pomału okres radości bożonarodzeniowej, wracamy niejako do naszej codzienności, do naszego Nazaretu (tu jeszcze jeden motyw pojawia się – Oni mieli gdzie wrócić – jak to jest ważne, mieć dom, mieć miejsce, do którego zawsze można wrócić i czuć się tam dobrze i bezpiecznie; to może być także „oaza” duchowa, taka przestrzeń, czas, wyjątkowych spotkań z Panem). Dla Jezusa oznaczało to niemalże trzydzieści lat w ukryciu, w prostocie, w rodzinie – lata codziennych obowiązków i odkrywania piękna szarego koloru prostego dnia. A jednak to w tej codzienności „Dziecię rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością” – codzienność uczy nas mądrości, codzienność przeżywana z Panem oczywiście. „Dziecię rosło” – możemy sobie wyobrazić, co czuła Maryja i Józef gdy usłyszeli jak Jezus wypowiada pierwsze słowa, stawia pierwsze kroki… . Piękne, rodzinne doświadczenia przeżywane razem. Ale to też obraz naszego dojrzewania w wierze i w relacji z Panem. Nie jesteśmy od razu doskonali, nigdy nawet nie będziemy, a jednak – mamy rosnąć, nabierać mocy, ufać, że wspiera nas łaska Pana. Zachować w sobie dziecięctwo duchowe, a zarazem wzrastać, rozwijać się, stawiać kolejne kroki na tej drodze. „Dziecię rosło…” – to także kolejne zaproszenie do rozważania człowieczeństwa Jezusa, by nie „odbierać” Mu tego człowieczeństwa; by także w sobie to człowieczeństwo docenić. Życzmy więc sobie tej pięknej codzienności – tego, co tak zwyczajne, ale zarazem tak niezwyczajne.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA