I Niedziela Adwentu

Tą niedzielą rozpoczynamy nowy rok liturgiczny i ważny okres – czas Adwentu. Przed nami szczególne tygodnie. Z jednej strony jest to czas przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, szykujemy się na przeżycie Narodzin Zbawiciela, ale przez pierwsze tygodnie liturgia naszą uwagę będzie skupiać na przygotowaniu się do spotkania z Panem w chwili Jego chwalebnego przybycia (z katechezy św. Cyryla Jerozolimskiego: „Głosimy przyjście Chrystusa – nie tylko pierwsze, ale i drugie, o wiele wspanialsze od pierwszego. Pierwsze zwiastowało cierpienie, drugie zaś przyniesie królewski diadem Bożego panowania. (…) Za pierwszym przyjściem został owinięty w pieluszki i złożony w żłobie; za drugim oblecze się światłem jak szatą. Przyszedł i przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, ale przyjdzie raz jeszcze, pełen chwały, otoczony zastępami aniołów. Dlatego nie poprzestajemy na pierwszym Jego przyjściu, lecz wyczekujemy także i drugiego. (…) Pierwsze przyjście było wypełnieniem miłosiernych zamysłów Boga: Jezus, pełen dobroci, przekonywał ludzi i nauczał. Ale kiedy przyjdzie powtórnie, wtedy wszyscy, chcąc czy nie, będą musieli poddać się Jego władzy. (…) Przyjdzie więc z nieba nasz Pan, Jezus Chrystus. Przyjdzie w chwale przy końcu świata, w dniu ostatecznym. Bo nastąpi kres tego świata, a to, co zostało stworzone, będzie odnowione.”).

Dlatego też Ewangelia przewidziana na pierwszą niedzielę Adwentu wzywa nas do czuwania. Zarówno na początku jak i na końcu fragmentu z Ewangelii wg św. Marka słyszymy słowa Pana: „czuwajcie!”. Perykopa przedstawia nam to czuwanie na przykładzie „człowieka, który wyruszył w podróż” i pozostawił swoje mienie sługom. Z jednej strony – ten, który odjeżdża, ale wie, że powróci; z  drugiej strony – ci, którzy pozostają. Patrząc na odjeżdżającego możemy zatrzymać się nad zaufaniem, jakim obdarzył swoje sługi. Chrystus narodził się jako Dziecię w żłóbku, w stajni. Dokonał dzieła odkupienia na drzewie krzyża, umierając w pohańbieniu. Szczytem zaufania jest dar Eucharystii, gdzie wydał się w nasze ręce, powierzył nam swoje Ciało i Krew Najświętsze. Powierzył nam także Kościół i drogę Ewangelii. Zaufał nam, że będziemy w świecie Jego prawdziwymi świadkami, posłał nas byśmy głosili Dobrą Nowinę. I choć człowiek z tej perykopy jest tym, który „wyjeżdża”, Chrystus nas nigdy nie zostawia. Nie widzimy Go i nie rozmawiamy z Nim jak pierwsi Apostołowie, ale przecież On jest – właśnie w sakramentalnych znakach i w swoim Słowie, które w tej przypowieści symbolizują powierzone sługom zadania, rozdzielone powinności. A owi słudzy?  Przypomina nam to być może inny fragment – „szczęśliwy ów sługa, którego pan wróciwszy zastanie tak właśnie czyniącego…”. Nikt z nas nie może się wymówić, że nie wie, jak ma postępować, co ma czynić. Pytanie jest tylko czy chcemy czekać, czy chcemy wsłuchiwać się w Jezusowe Słowo i dążyć do jego realizacji w codzienności? A może myślimy sobie, że Pan się „opóźnia” i że możemy zacząć  działać na własną rękę? Św. Piotr w swoim Drugim Liście zaznaczy, że Pan nie opóźnia się, a Jego cierpliwość mamy raczej uważać za zbawienną, On nie zwleka, tylko czeka ze względu na nasze zbawienie, by dać nam szansę do nawrócenia, do gorliwszego za Nim postępowania. Codzienne zajęcia wciąż powtarzane mogą znudzić i wtedy rodzi się zdolność do „kombinowania” czy nawet „przekombinowania” rzeczywistości. A tymczasem błogosławieństwo jest w wierności i w wytrwaniu. Zazwyczaj boimy się rutyny, mówimy o niej jak o zagrożeniu, ale może ona stać się swoistego rodzaju naszym ocaleniem. Krok za krokiem, czyn za czynem, choćby codziennie miało być to samo. Tą wiernością okazujemy Panu, że czekamy na Niego. Przychodzi mi na myśl obraz matki albo ukochanej, która codziennie wychodzi nad brzeg morza wyglądając aż jej syn czy ukochany wróci z rejsu. A on wie, że niezależnie od tego, którego dnia przybije do portu, ona na niego czeka. Także Pan czeka na nas. Ten, który „wyjechał w podróż”, czeka chwili swego powrotu, chwili odpowiedniej. Te wiernie wykonywane czynności z nastawieniem, że wiem na Kogo czekam i dla Kogo je wykonuję – są właśnie tą „dobrą rutyną”. „Złą” rutyną, której owszem należałoby się obawiać, jest to gdy owe czynności wykonuje się ze zniechęceniem, z obojętnością, z jakimś marazmem, nie mając przed oczyma celu. Dlatego tak ważna jest pamięć na Kogo czekam. Czy Adwent traktuję tylko jako etap przejściowy, czas intensywniejszego sprzątania i większych zakupów, czy naprawdę ten czas, ten okres liturgiczny jest wypełniony tęsknotą, wyglądaniem za Tym Najważniejszym?

Kiedy zobaczyłam to „hasło”: „czuwajcie!” – zadałam sobie pytanie, z czym to mi się kojarzy? Przyszło mi wtedy do głowy: świadomość, że ów człowiek, który wyjechał, wróci, a ja mam do wykonania konkretne zadanie. Jeżeli poszukamy w Piśmie Świętym, Słowo wyjaśni nam się przez Słowo (metoda  skrutacji), to zobaczymy, że to czuwanie nie jest absolutnie bezczynnością. Św. Paweł będzie pouczał Tymoteusza, by trwał wytrwale w swoich obowiązkach, z cierpliwością znosił przeciwności, spełnił swoje posługiwanie. Zarówno Apostoł Narodów jak i św. Piotr w Listach mówią także o modlitwie, łączą czuwanie właśnie z wezwaniem do modlitwy i do trzeźwości. Co do „trzeźwości” – z jednej strony można ją pewnie rozumieć bardzo dosłownie, biorąc pod uwagę także kontekst kulturowy ich czasów, ale także można to zrozumieć w sensie przenośni, jako wezwanie do umiarkowania, do zachowania trzeźwego (zdrowego – zgodnego z nauką Jezusa) osądu, do panowania nad sobą, kontrolowania siebie, by świat (i droga różnych niewierności, słabości, grzechów, fałszywych nauk i poglądów) nie zwiódł nas, ale byśmy zawsze byli w stanie odróżniać dobro od zła w świetle ewangelicznej nauki Zbawiciela. W tą interpretację tak mocno wpisuje się także pierwszy czasownik, wezwanie z pierwszego zdania, jakie kieruje do nas Jezus w tę niedzielę rozpoczynającą Adwent: „uważajcie”. To skojarzyć nam się może z ostrożnością, z czujnością, ze skupieniem, walką z rozproszeniami, by nie utracić najważniejszego „kierunkowskazu”.

Jezus mówi: „uważajcie, czuwajcie”. Dwa jakże ważne czasowniki brzmiące także jako ostrzeżenie. Nie możemy bowiem tak żyć jakby nic się nie działo albo wydarzyć się nie miało. Aż chciałoby się dopowiedzieć: „uważajcie na siebie”. Każdy z nas musi sam uważać na siebie, ale jednocześnie – dbamy o siebie wzajemnie. Niemniej jednak, od uważania na siebie samego wszystko się rozpoczyna, bo nikt inny tego za nas nie uczyni. Tymi, którzy naprzód ponoszą odpowiedzialność za siebie, jestem ja sam. Jeśli ja nie będę czuwać, uważać, autentycznie oczekiwać – nikt tego za mnie nie wykona, nawet najlepsze lektury czy adwentowe rekolekcje i różne pobożne praktyki. Archanioł przybył do Maryi, ale gdyby Ona nie wypowiedziała tego jednego „tak”, nie wyraziła tego jednego aktu swojej wolnej woli, nie przyjęła posłania – nic by się nie dokonało.

Piękny może być Adwent ( a „adwentem” nazywa się nieraz całe życie chrześcijanina) jeśli wypełnione jest tym aktywnym oczekiwaniem na Umiłowanego. Wiem na Kogo czekam. Ufam w Jego przybycie. A jest On najwierniejszy, o czym też słyszymy w drugim czytaniu tej niedzieli: „Nie doznajecie tedy braku żadnej łaski, oczekując objawienia się Pana naszego, Jezusa Chrystusa. On też będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dzień Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Wierny jest Bóg, który powołał was do współuczestnictwa z Synem swoim, Jezusem Chrystusem, Panem naszym.” – czyli także: nie czuwam o własnych silach, ale we współpracy z Łaską Pana. Można więc postawić sobie pytanie, czy modlę się o dobre przeżycie czasu Adwentu? Moja wierność wypływa, opiera się o wierność Pana. To On pierwszy zawarł z nami Przymierze. To w Jezusie – jak czytamy w tym samym fragmencie – „W Nim to bowiem zostaliście wzbogaceni we wszystko”. On sam jest naszym największym Bogactwem (pytanie: czy mam tego świadomość i tak to przeżywam?) W oczekiwaniu musi nam także towarzyszyć cierpliwość.

Zobaczmy jeszcze na postać „odźwiernego” i wezwanie „by pan przychodząc nie zastał nas śpiącymi”. I znów – z jednej strony możemy to odczytać w kontekście samego siebie, byśmy „nie przespali” czasu danego nam tu na ziemi, by dojść do zbawienia. Ale z drugiej strony – kiedy śpimy, mamy zamknięte oczy; kiedy zaś czuwamy – mamy otwarte oczy. Może więc chodzić także o  jasność spojrzenia. Ale myśląc o otwartych oczach – znów: mieć otwarte oczy odnośnie swojego sumienia i życia w prawdzie, ale to może być także wezwanie by mieć czujne spojrzenie na drugą osobę. Sen może oznaczać także skupienie na sobie. A tu jesteśmy wezwani do „obudzenia się” czyli także dostrzeżenia drugiej osoby, o postawę otwarcia się na bliźniego, aby poprzez posługę jemu służyć Panu. Nie przespać czasu i nie przespać danej nam (zadanej) osoby – zarówno siebie jak i bliźniego.

Odkrywajmy zatem – zgodnie ze słowami Pisma Świętego – szczęście w oczekiwaniu, w czuwaniu, w wykonywaniu powierzonych nam zadań ze świadomością dla Kogo je czynimy. Czuwanie, wypełnione modlitwą, ma być dla nas także źródłem umocnienia, źródłem siły, abyśmy – jak napisze św. Łukasz – byli w stanie przyjąć to, co przyjdzie, znieść to wszystko. Czuwać to znaczy przeżyć z sensem swoje życie. Prosimy Pana by czuwał, by „wejrzał z nieba, spojrzał, nawiedził winorośl, wyciągnął prawicę, chronił” – jak śpiewamy w dzisiejszym Psalmie (Ps 80), ale to też jakoś wymaga wzajemności. Chcemy czegoś od Pana, ale co ja daję od siebie? Psalmista dobitnie stwierdza: „daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili” – odkrywa, że życie jest nam  dane po to by wielbić Pana. Potrzebujemy „nowego życia” – my je otrzymaliśmy wraz z dziełem odkupienia, gdy Jezus przez Krzyż przeszedł do chwały Ojca zmartwychwstając i pokonując śmierć. Ale czy kiedy Pan nas wysłuchuje, pomaga nam i dźwiga z jakiegoś upadku, my Go potem chwalimy i kontynuujemy to dzieło przemiany? Bardzo lubię ten wers Psalmu: „chroń to, co zasadziła Twoja prawica, latorośl, którą umocniłeś dla siebie” – jesteśmy Pana, od Niego mamy życie i On nas pragnie dla siebie. To nie zniewala, świadomość przynależności do Niego nie osacza, przeciwnie, budzi poczucie bezpieczeństwa, zaufania.

Wtulić się w ramiona miłującego Ojca. Pięknie przedstawia to prorok Izajasz w pierwszym czytaniu tej niedzieli zwracając się do Boga (jesteśmy w Starym Testamencie) jako do Ojca: „Ty Panie jesteś naszym Ojcem”. Pamiętamy to doświadczenie, gdy jako dzieci siedzieliśmy może przy oknie wypatrując, czy tato lub mama wraca z pracy albo z jakiegoś wyjazdu, a potem wychodziliśmy do przedpokoju, nim jeszcze zadzwonił domofon, już czekaliśmy. Może nawet szykowaliśmy jakąś niespodziankę. Czy tak wypatruję Pana? Ile wtedy w takim spotkaniu jest radości! Ileż w tym oczekiwaniu już jest nadziei.

Właśnie, radość i nadzieja. To też „cechy charakterystyczne” Adwentu. Kiedyś kładziono nacisk na aspekt pokutny, co może wiązało się z tą pierwszą częścią Adwentu, która jest bardzie eschatologiczna. Dziś mówi się o radosnym oczekiwaniu. Myślę, że można znaleźć jakąś równowagę zachowując zarówno jedno jak i drugie. Wymiar umartwienia, może większej pracy nad sobą, jakieś postanowienia – tak, by uznać choćby to jak nieprzygotowani jeszcze jesteśmy na ostateczne spotkanie z Panem; by może odkryć jakieś swoje grzechy, podjąć drogę nawrócenia. Ale z nadzieją pokładaną w Panu i Jego łasce (bo nic o własnych siłach) i z radością, że te praktyki nie mają mnie przygnieść, napełnić smutkiem, ale odnowić, bym był coraz piękniejszym; z radością, bo wykonuje je, podejmuje je z miłości do Tego, na którego czekam i dla Którego pragnę być coraz piękniejszym. Ciekawie pisze o tym w swoich rozważaniach pewien mnich kartuski: „Nadzieja jest mocą. Liczyć jedynie na Boga to nie znaczy poddawać się bezwładowi. Nadzieja zrodzona z wiary napełnia nas mocą Ducha, a moc ta rozwija się w działaniu tym skuteczniejszym, że jego autorem jest w większym stopniu Bóg niż my sami” oraz „Adwent stanowi więc nie tylko okres przygotowania do owocnego wspominania narodzenia Chrystusa w Betlejem. Jest on przede wszystkim wyrazem radosnej nadziei na powrót Pana. A ponieważ królestwo Boże już się w nas uobecnia, poprzez panowanie Chrystusa i łaskę Ducha, ze swej strony mu także wychodzimy naprzeciw Panu, o ile Słowo Boga rodzi się w naszych sercach, a ściślej, o ile poprzez Słowo uczestniczymy w życiu Boga, stając się synami w Synu Bożym”. Może właśnie niech tym różni się czas Adwentu, że – wraz z Maryją – będziemy bardziej zasłuchani w Słowo Boże? A ono będzie nas przemieniać, prowadzić, kształtować.

Zaś słowa proroka Izajasza przyjmijmy jako naszą modlitwę: „Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem, Odkupiciel nasz – to Twoje imię odwieczne. Czemu, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serca nasze stają się nieczułe na bojaźń przed Tobą? Odmień się przez wzgląd na Twoje sługi i na pokolenia Twojego dziedzictwa. (…) My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher. A jednak, Panie, Ty jesteś naszym ojcem. My jesteśmy gliną, a Ty naszym Twórcą. Wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich.”

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA