III Niedziela zwykła

W trzecią niedzielę okresu zwykłego, ewangelista Mateusz zaprasza nas do Galilei, nad Jezioro, którego brzeg będzie świadkiem wielu ważnych momentów publicznej działalności Chrystusa. Podany opis sceny nauczania i powołania pierwszych uczniów jest bardzo precyzyjny. Określono cały kontekst sytuacji. Jan Chrzciciel został uwięziony, kraina gdzie Jezus rozpoczyna głoszenie Ewangelii nie jest centrum ówczesnego świata żydowskiego – to kraina ciemności, „cienista kraina śmierci”,  pogardzana i lekceważona, świat ludzi prostych i nieuczonych. A potem spotykamy wybranych rybaków, dowiadujemy się co robią w chwili spotkania z Mistrzem. Już po tej pobieżnej lekturze może nasunąć się wniosek, że Bóg jest Panem historii, wszystko zdaje się być zaplanowane, nawet nasze mroki i ciemności są jakoś wpisane w Jego plan, to znaczy potrafi On je wykorzystać. Na wszystko jest wyznaczony czas i odpowiednia pora. Dlaczego Jezus rozpoczyna głoszenie Dobrej Nowiny gdy już Jan jest uwięziony? Wszystko po kolei. To my byśmy chcieli wszystko od razu – od razu wszystko wiedzieć, od razu uzyskać doskonałość, świętość, zrozumienie i wszystkie cnoty. A już to pierwsze zdanie tej perykopy jakby nas stopowało, jakby mówiło nam: poczekaj. Ale tu przychodzi mi także  inne skojarzenie, odnoszące się do drugiego czytania z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian. Ludzie, przewodnicy w wierze, świadkowie, są nam dani i mamy jak najbardziej korzystać z ich rad i kierownictwa, ale nie mogą oni nam przysłonić Pana. Także my sami innym nie możemy przysłaniać Pana. To Chrystus jest naszym Zbawicielem, nie człowiek, choćby najmądrzejszy i obdarzony licznymi Bożymi darami. Ludzie są nam także dani na jakiś czas – w planach Bożej Opatrzności. Ale Chrystus jest Przyjacielem na wieczność. Potrzeba nieustannego czuwania, aby zbytnio nie skupić się na ludziach, co mogłoby nas odłączyć, oderwać nasz wzrok od Jezusa. Był czas działalności Jana Chrzciciela, który miał przygotować drogę dla Syna Bożego – teraz Jan „znika” by w pełni mógł się objawić Jedyny Nauczyciel. Czy pomagając innym w pielgrzymce wiary potrafię się usunąć w bok, by zrobić miejsce Panu – czy mam świadomość, że niczym będą moje słowa, jeżeli nie wejdzie to Łaska Boża? I prowadzący i prowadzony mają iść za Chrystusem – On jest Pasterzem wszystkich.

Wracając do przedstawionej mam na tę niedzielę perykopy. Od czego Jezus rozpoczyna nauczanie? Od wezwania do nawrócenia. Odstąpić od uporczywego trwania przy swoim myśleniu, by otworzyć swoje serce na Jego słowa. Na początku wszystkiego potrzebna jest postawa dyspozycyjności. Czasem możemy być tak skupieni na sobie, zamknięci w swoim „światku”, że nie dostrzegamy, że to co najważniejsze jest tak blisko nas. Spójrzmy na uczonych w Prawie, znawców Pisma i faryzeuszy. Teoretycznie wszystko wiedzieli, znali proroctwa, a jednak gdy przyszedł Mesjasz, nie poznali Go, bo upierali się przy swojej interpretacji, wyobrażeniu. Czy jestem gotowy, otwarty na to by Bóg mnie zaskoczył? Chrystus jest naszym Królestwem Niebieskim – w tajemnicy Wcielenia niebo złączyło się z ziemią (co dokonuje się do dziś w misterium Eucharystii). Gdy więc Jezus głosi, że „bliskie jest królestwo niebieskie”, wychodzi poza doczesność i woła do nas sama Miłość: Ja jestem, jestem tak blisko każdego z was, wchodzę w tę krainę waszych ciemności, nie boję się tego, chcę być z wami dla waszego ocalenia, tylko spójrzcie na Mnie, wierzcie Ewangelii, to znaczy wierzcie Mi. Dlaczego Jezus nie rozpoczyna swojej działalności od Jerozolimy? Bo tu nie chodzi o spektakularność, ale o zbawienie człowieka, o wejście w jedyną i niepowtarzalną relację, tak bardzo osobistą, każdego pojedynczego człowieka z Bogiem. Nie chodzi o masowe nawrócenia i aplauz tłumów (tak zmiennych zresztą w swoich emocjach, które od hosanna szybko przejdą do ukrzyżuj). Wyobraźmy sobie nasze jestestwo za pomocą alegorii domu. Ciemności kojarzyć się mogą z piwnicą. Jezus przychodząc nie chce siedzieć w eleganckim, reprezentacyjnym salonie, gdzie wszystko jest iluzorycznie pod linijką, nie chce przechadzać się pośród przedmiotów na pokaz. Wchodzi od razu do piwnicy, by rozpocząć swoją pracę od postaw – pracę naszego nawrócenia. A co stanowi ów fundament? Wezwanie do wiary w Miłość. Pewność tej Miłości. Wezwanie: pójdź na Mną. To bardzo ciekawe wezwanie – Jezus nie mówi byśmy szli „z Nim”, ale za Nim. To ważna różnica. Ani nie mamy Boga wyprzedzać poprzez narzucanie Mu czegokolwiek czy kreowanie Jego wizerunku według naszych poglądów albo poprzez zniekształcanie Jego nauczania dostosowując je do naszych upodobań. Nie „z Nim”, bo nie jesteśmy sobie równi – nawet w tajemnicy Wcielenia, przecież On zawsze jest Bogiem, tym Najświętszym. Tak, stał się naszym Bratem, Przyjacielem, ale zawsze jest „wyżej”. Jego niepojęta bliskość, posunięta aż do szaleństwa karmienia nas swoim Ciałem i Krwią, nie może wymazać nam ze świadomości pamięci o Jego Boskości – On jest Panem. Choć jednak tak Świętość i Wielkość nie mają nas paraliżować – są one raczej gwarantami bezpieczeństwa, które stanie się naszym udziałem jeżeli Mu zaufamy. Bliskość ma pobudzać do ufności, napełniać pewnością, że Bóg nas nie zostawia, że jesteśmy dla Niego tak bardzo ważni i cenni, tak przez Niego umiłowani. „Pójdź za Mną” – podaj Mi swą dłoń, bym mógł cię poprowadzić, zaufaj Mi, dobremu Pasterzowi, który oddaje swoje życie za ciebie i dla ciebie; wyjdź z krainy twoich ciemności, odkryj we Mnie światłość prawdziwą; wyjdź z łodzi twoich scenariuszy na życie i pozwól Mi żyć w twoim życiu, byś ty na wieki żył ze Mną. Tak zdaje się mówić do nas Pan w tym krótkim wezwaniu. W tym orędziu, które każdy z nas tak bardzo indywidualnie musi usłyszeć.

Jeżeli tylko ogólnie przeczytamy opis powołania pierwszych uczniów, Piotra i Andrzeja oraz synów Zebedeusza, może nam się zdawać, że to są dwie identyczne sceny. Bracia w łodzi, podczas pracy, to samo Boże wezwanie. A jednak nie. Każdy ma swoją historię, ten konkretny moment, w którym Pan wkracza i zaprasza w szczególniejszy sposób do pójścia za Nim – i nie należy tego rozpatrywać jedynie w kontekście powołania do życia kapłańskiego czy zakonnego. Bóg niczego nie narzuca, ale Jego Słowo ma moc. Jak silne musiało być to wezwanie, jak w wyjątkowy sposób „odbiło się” ono w sercach tych do których było skierowane, że byli oni w stanie „natychmiast zostawić wszystko i pójść za Nim”. Pomyślmy o takim doświadczeniu w naszym życiu, poszukajmy w pamięci. A jeśli nie znajdujemy jeszcze – może czas wsłuchać się w Boży głos? Kolejny raz, pochylając  się nad Ewangelię, uderza mnie fakt, że właśnie te wielkie rzeczy w historii poszczególnych postaci dokonują się w codzienności. Jak Bóg ukochał codzienność jako przestrzeń swojej działalności! Wspomniałam o sile Jezusowego słowa, ale zobaczmy także Jego subtelność, delikatność – jak muśnięcie wiatru, przechodzi nad brzegiem, może zaszedł ich bezszelestnie. Jak długo im się przyglądał? Ewangelista powie: „ujrzał” – chwila. Miłość rozpoznaje od razu. Rybacy nie spodziewali się. Chyba nikt nie spodziewa się „tego” momentu – dlatego Pan wzywa do czujności, by mieć serce zasłuchane, otwarte i czujne na dotyk Bożej Łaski. Ale wspomniałam, że jednak te chwile powołania różnią się od siebie. Piotr i Andrzej akurat zarzucali sieci – wykonywali swoją pracę. Na głos Pana, pozostawiają swoje zajęcie, to czym się trudnili i w jaki sposób zarabiali na życie. To ten moment, kiedy oddajemy Panu nasze talenty, zdolności (acz i to są dary Jego), nasz czas, plany na przyszłość, kiedy przestajemy kombinować jak sobie samemu poradzić, kiedy naszą tożsamością staje się On sam, ale także te chwile, kiedy uczymy się proste codzienne czynności wykonywać wraz z Nim, oddajemy Mu je, czynimy intencję naszych działań nadając im wartość duchową. Natomiast Jakub i Jan naprawiali sieci, a usłyszawszy wezwanie przerywają pracę, zostawiają łódź i ojca. Nie naprawimy sami swojego życia. Nasze grzechowe rany, nasze słabości i upadki, może uzdrowić tylko Bóg i tylko On może nas z tego wyprowadzić. Ciekawe, że Jezus nie mówi: „nawróć się, nawróćcie się”, tylko użyty jest czasownik: „nawracajcie się” – czyli ciągle, cały czas na nowo, bo jest to proces tu na ziemi niezakończony. Czasem siadamy sobie, nawet z kimś, i zaczynamy użalać się nad swoim życiem. A czy do tych skarg zaprosiliśmy Pana? Czy pragniemy naprawy? I znów – czy jesteśmy gotowi zostawić swój scenariusz i dać się zaskoczyć przez Boga? Łódź była dla nich zabezpieczeniem, narzędziem zarabiania. Zostawić ludzkie zabezpieczenia, zaufać Bogu. Bracia zostawiają ojca – nieraz dla powołanych jest to najtrudniejszy moment, zostawić rodzinę. Oni nie wyrzekają się ojca, tylko go „zostawiają” – to znaczy ruszają swoją drogą, wychodzą z łodzi i także z przestrzeni scenariuszy ojcowskich na przyszłość. By iść za Bogiem potrzeba wolności, i chyba najpierw (jeśli nie przede wszystkim) tej wewnętrznej. Każdy sam musi odkryć do zostawienia czego wzywa go Pan, by mógł w wolności i całkowicie za Nim podążać.

I jest jeszcze jedna niezwykła rzecz w tej perykopie, która zawsze tak bardzo mnie dotykała, zresztą obecna często w ewangelicznych opisach. Niby taka drobna wzmianka, a tak bardzo ważna – to wspomnienie ewangelisty o spojrzeniu Jezusa. Ujrzał ich, spojrzał na nich, spojrzał z miłością, z nadzieją. A oni nie tylko usłyszeli Jego słowa, oni musieli zobaczyć to spojrzenie – oderwawszy się od swoich czynności, odwróciwszy wzrok od ludzkich powiązań i od siebie samych także. Poczuć na sobie Jezusowe spojrzenie i być zawsze pewnym Jego obecności, być pewnym tego spojrzenia Miłości. Módlmy się o tę łaskę. Psalm tej niedzieli wyraża prośbę: „żeby zawsze przebywać w Jego przybytku, radować się Jego świątynią”. Prośmy o łaskę ufności, pewności Bożej Obecności, o łaskę trwania w tej Obecności w każdych okolicznościach. Psalmista wyznaje: „Pan moim światłem i zbawieniem, kogo miałbym się lękać? Pan obrońcą mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę? Wierzę, że będę oglądał dobra Pana w krainie żyjących. Oczekuj Pana, bądź mężny, nabierz odwagi i oczekuj Pana”. Nabierzmy i my odwagi, takiej śmiałości (choć pełnej bojaźni Bożej). Uwierzmy, że Pan jest naszym Obrońcą, tylko w Nim nasze zbawienie, ocalenie. Dajmy Mu się poprowadzić, pójdźmy za Nim, pozwólmy by On przemieniał, przenikał naszą codzienność. Mówimy o Jego bliskości, a w cytowanym Psalmie mowa jest o oczekiwaniu. To paradoksy wiary. On jest, a jednak my oczekujemy. Tak blisko, że może nieraz wydawać się tak daleko. Bądźmy mężni w wypatrywaniu Go, w rozpoznawaniu Jego obecności. Oczekuj – to znaczy też czuwaj – w prostocie i nadziei, bądź dyspozycyjny. Może po ludzku, w ludzkiej opinii, komuś może się zdawać, że jest jak ta Galilea, kraina pogardzana i w oczach innych mało ważna – ale nie w oczach Pana. Odkrywajmy naszą wartość w Jego spojrzeniu. Ważne jest to jak On nas ocenia. Jego pytajmy o opinię – On Światłem i Mądrością, Drogą, Prawdą i Życiem.

s.M.Teresa