Niedziela Chrztu Pańskiego
Niedziela Chrztu Pańskiego kończy liturgiczny okres Bożego Narodzenia. Jezus, po latach spędzonych w Nazarecie, w rodzinnym domu, zaczyna publiczną działalność. A rozpoczyna ją bardzo pokornym gestem. Staje, wraz z ludem, nad brzegiem Jordanu, gdzie swoją misję realizował Jan Chrzciciel. Jezus nie jest „obok” ludu, jest razem z nim, także w geście zanurzenia w wodę. Przecież On, Bóg, nie potrzebował chrztu, nie miał skazy grzechu. A jednak jest z nami i w tym – Bóg towarzyszy nam kiedy podejmujemy próbę nawrócenia, odrodzenia. Bo nie mamy tego czyni o własnych siłach, ale z Jego pomocą, w Jego obecności.
Przeważnie większość z nas przyjęła chrzest gdy była dzieckiem trzymanym w ramionach rodziców. Jak mały Jezus, który został przyniesiony do świątyni czterdzieści dni po swoich narodzinach, tak i my w sakramencie chrztu świętego zostaliśmy przyniesienie do świątyni i w sakramencie zanurzeni w wodzie Pańskiej łaski (sam obrzęd jest bogaty w różne symbole, gesty – choć jeszcze bardziej rozbudowany pod tym względem był obrzęd jaki stosowano w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, gdy chrzczono dorosłych po okresie odpowiedniego przygotowania, tak mocno podkreślając, że chrzest jest sakramentem wtajemniczenia) oraz oddani Bogu i Kościołowi – bo nie można zapominać, że chrzest nie tylko uwalnia nas od grzechu pierworodnego, ale także włącza nas we wspólnotę Kościoła. I tak jak Jezus, przez lata dziecięctwa dorastamy do tej chwili, kiedy już samodzielnie przyjdzie nam wybrać, opowiedzieć się albo po stronie Boga albo świata. Nie jest to idealna analogia, ale można chyba powiedzieć, że w przypadku Chrystusa, takim momentem było wydarzenie nad Jordanem. A my? Przyjmujemy chrzest jako niemowlęta („Dzieci, rodząc się ze skażoną grzechem pierworodnym naturą, potrzebują nowego narodzenia w chrzcie, aby zostały wyzwolone z mocy ciemności i przeniesione do Królestwa wolności dzieci Bożych” – uczy nas Katechizm), ale to nie zwalnia nas z podjęcia później odpowiedzialności za przyjęty sakrament i z wypełnienia zobowiązań z niego wynikających. W życiu każdego z nas ten moment wyglądał zapewne zupełnie inaczej, indywidualnie. I nie musi to być coś spektakularnego. To, co działo się nad Jordanem – powiedzmy to raz jeszcze – było niezwykle proste. Nasza codzienność składa się ze szczegółów, z chwil ulotnych i wielorakich. Czasem wydaje się nam, że nie mają większego znaczenia, a jednak bywa, że prozaiczna decyzja, choćby najmniejszy wybór, może mieć wielkie, ważne konsekwencje, może także stanowić świadectwo. Tą prostotę możemy nazwać swoistego rodzaju paradoksem, jakich wiele spotykamy, gdy rozważamy tajemnice naszej wiary i Objawienia Bożego. W okresie Bożego Narodzenia pięknie wyraz temu daje choćby tak u nas znana kolęda „Bóg się rodzi” – wzgardzony, a okryty chwałą, mały a tak wielki, ogień, który krzepnie, a jaśnieje noc… . W tę niedzielę te paradoksy widzimy w pierwszym czytaniu z księgi proroka Izajasza: Syn Boga i zarazem Sługa, posłany by ubogim ogłaszać dobrą nowinę zbawienia – a przy tym, nie podniesie głosu a oznajmi wszystkim zbawienie, nie złamie trzciny nadłamanej, ale opatrzy rany i silnym ramieniem podniesie upadłych i wyzwali jeńców ciemności; nie ma w Nim grzechu, ale nie ucieka od grzesznej ludzkości.
Chrzest nie jest czymś raz dokonanym i już nieistotnym. Nauka katolicka będzie nam nieustannie powtarzała, że życie chrześcijanina ma być nieustannie odczytywane w kluczu paschalnym, ale także w kluczu chrzcielnym – wciąż odnawiana i pogłębiana przynależność do Boga i Kościoła, zanurzenie w Chrystusie, codzienne umieranie dla grzechu, walka z pokusami i słabościami, życie Ewangelią, by wraz z Jezusem zmartwychwstawać, codziennie przechodzić od zła do dobra, z ciemności do światłości. „Kto jest ochrzczony, zostaje zanurzony w śmierć Chrystusa, z której powstaje przez zmartwychwstanie z Nim jako nowe stworzenie” – jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego (KKK). Świeca rozpalona podczas udzielania sakramentu chrztu świętego jest symbolem wiary – jej płomień, choć fizycznie zgaszony zaraz po ceremonii, ma być nieustannie podtrzymywany, strzeżony i podsycany, także po to by mógł być przekazywany innym. Nie możemy odcinać się od chrztu świętego mówiąc, że wtedy byliśmy dziećmi i inni zadecydowali za nas i to nas nie dotyczy. Dojrzałość polega na przyjęciu tego, na realizacji potem już samodzielnie konsekwencji tego sakramentu. Ale do dojrzałości dochodzi się, stąd tak istotna rola rodziny, rodziców chrzestnych, najbliższego otoczenia. Trzeba jednak zauważyć i mocno to podkreślić, że sakrament to nade wszystko łaska. „Chrzest – jak uczy nas Katechizm – odpuszcza grzech pierworodny, wszystkie grzechy osobiste, a także wszelkie kary za grzechy; przez łaskę uświęcającą, łaskę usprawiedliwienia daje uczestnictwo w Boskim życiu Trójcy Świętej, jednocząc z Chrystusem i włączając w Jego Kościół; daje uczestnictwo w kapłańskie Chrystusa i stanowi podstawę wspólnoty między wszystkimi chrześcijanami; obdarowuje cnotami teologalnymi i darami Ducha Świętego. Ochrzczony przynależy na zawsze do Chrystusa, pozostaje opieczętowany niezatartym duchowym znamieniem (charakterem).” To z chrztu świętego wynika m.in. profesja zakonna, śluby rad ewangelicznych, zakonna konsekracja.
To, co wydarzyło się nad brzegiem Jordanu ma nas zachęcić także do takiej konfrontacji. Tak, jak ludzie przybywający do Jana, mamy stanąć w prawdzie o sobie, o swoich niedoskonałościach i że sami sobie nie poradzimy, nie jesteśmy samowystarczalni. Obecność Jezusa tam ma nam dodać odwagi. Bóg jest także pośród naszego bałaganu i nieustannych prób posprzątania. Chrystus wchodzący do Jordanu jest obrazem Boga zanurzonego w naszą codzienność. On wie, że nie jesteśmy idealni, a jednak nie ucieka od nas. Trwa przy nas – nawet gdy nas przy Nim nie ma. Nad Jordanem obecni byli nie tylko, ci którzy pragnęli przemiany swojego życia. Obecni byli także wątpiący, a nawet patrzący pogardliwie faryzeusze i ci, którzy jakoś negowali posłannictwo Jana. Jaka jest moja postawa wobec osób pragnących się nawrócić? Jaka jest moja postawa wobec nauki Chrystusa, Kościoła, o przebaczeniu, pojednaniu, darowaniu win i miłosierdziu? Jakie jest moje nastawienie do sakramentu pokuty, do spowiedzi i w ogóle praktyk pokutnych? Nad Jordanem spotykają się wszyscy. Nikogo nie ominie ten moment, gdy będzie musiał się opowiedzieć. Najpierw doświadczamy tego tu, w doczesności, w codziennym zabieganiu i w świecie pełnym pokus i zwodniczych nauk. Ale przyjdzie ten jeden, niepowtarzalny moment, gdy przechodząc już do wieczności stanie przed samym Bogiem… . W wymiarze człowieczeństwa jesteśmy sobie równi. A to człowieczeństwo zostało uświęcone przez Boga w tajemnicy Jego Wcielenia, którą właśnie w szczególny sposób przeżywaliśmy na nowo w okresie Bożego Narodzenia (nie po to oczywiście, by teraz przechodzić od teocentryzmu do antropocentryzmu, ale by uszanować niepojęty dar jakim jest życie ludzkie). Bóg pragnie, szuka nas, bo chce przywrócić nam prawdę o nas samych, chce przypomnieć, że jest Miłość potężniejsza od wszystkiego. Czasem by jej doświadczyć czy odkryć, szukamy i oczekujemy rzeczy i zjawisk nadzwyczajnych – jak Naaman zdziwiony, że prorok „jedynie” polecił mu zanurzyć się w rzece. A Chrystus pokazuje nam tak prostą drogę. Zanurzyć się w Jego łasce poprzez sakramenty, poprzez posługę, nauczanie i wspólnotę Kościoła. Jan próbował powstrzymać Jezusa. Ile razy my powstrzymujemy Bożą łaskę: „nie, Panie, ja to się nie nadaję, nie Panie, Ty tak nie możesz, nie, to niemożliwe…” itd. Pozwolić Bogu, by pochylił się nade mną, by to teraz On przejął „kierownicę” mojego życia. Zrobić Mu miejsce. Pozwolić działać według Jego woli i Jego zamiarów.
Jan nigdy wcześnie – jak na to wygląda – nie spotkał w dorosłym swoim życiu Jezusa. Nie widział Go, nie rozmawiali nim Jan udał się nad Jordan. Nie widział, nie znał, a jednak wypełniał Jego wolę, głosił Jego przyjście. To kolejny nauczyciel zawierzenia i posłuszeństwa, siły wiary i ufności. Czy wszystko zawsze musimy rozumieć? Czy zawsze musimy doświadczyć, by stwierdzić prawdziwość? Wyjść w takiej „ciemności” na pustynię i trwać realizując powierzone zadanie. I przychodzi ten moment spotkania Jana z Jezusem. Pośród ludzi oczekujących na chrzest i pragnących nawrócenia, nad brzegiem codziennej posługi, w prostocie przechodzącego człowieka. „Oto Baranek Boży”.
Ale całą tą ewangeliczną scenę wieńczy „inny” Głos. To Bóg, Ojciec, który uwielbia i ogłasza swego Syna umiłowanego. Głos z nieba, znak gołębicy. Czy wierzę, że podczas mojego chrztu sakramentalnego, ale także ilekroć odchodzę od kratek konfesjonału i podejmuję próbę poprawy, rozlega się ten sam głos – Ojciec nazywa mnie dzieckiem swoim umiłowanym i pragnie bym Go słuchał. Św. Jan Apostoł trafnie i bardzo konkretnie to określił – jak można poznać, że kochamy Boga? Apostoł odpowiada – Kto kocha Boga, wypełnia Jego przykazania. Jak dziecko, które trzyma się ręki rodzica, daje się prowadzić, idzie za rodzicem, ufa mu i słucha go; owszem, prowadzą w drodze rozmowę, dyskutują, dziecko zadaje pytania, ale nadal pozostaje pod opieką, nie wysuwa swej rączki z dłoni Ojca. Od żłóbka, od dziecięctwa, przechodzimy do dorosłości. Trzeba się opowiedzieć.
Czy przeżywając tę niedzielę Chrztu Pańskiego mam w sobie odwagę, by – po raz kolejny w swoim życiu zapewne – powiedzieć Bogu „tak”? Ojcze, wiesz, że nie zawsze było idealnie, ale oto przychodzę do Ciebie, obmyj mnie na nowo, przymnóż mi wiary, bym nigdy nie zwątpił, że jestem Twoim dzieckiem, a Ty jesteś ze mną w mojej codzienności. Wody Jordanu kierują także naszą myśl ku tej wodzie, która wypłynęła z Jezusowego boku na Krzyżu dla obmycia nas z grzechowego brudu i odkupienia. To z Bożego Serca wypływa pragnienie naszego odkupienia, odnowienia, odrodzenia. Bożym pragnieniem jest nasze nawrócenie i powrócenie do Niego. W to święto prośmy Ojca naszego w imię Jego Syna umiłowanego wraz z Duchem Świętym – wszak nie zapominajmy, że to w Imię Trójcy Przenajświętszej zostaliśmy ochrzczenie, a sam Pan w Ewangelii nakazał to czynić uczniom swoim – abyśmy żyli jak dzieci Boże, nieustannie przemieniali się wewnętrznie, by być coraz bardziej podobnymi do Chrystusa, by inni w nas mogli Go rozpoznać, byśmy na próżno nie nosili miana „chrześcijan”.
s. M. Teresa